Tym razem nie ja wziąłem słuchawkę, a Damon:
- Przyszedł czas zapłaty za latarki - mówca dialogował na tyle głośno, że wszyscy rozumieliśmy wyraźnie, o czym gada. - Ty, Damon Parish, Paul Conroy i Romey Lawrence. Otrzymacie pytania, na które musicie odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Jeśli udzielicie błędnej odpowiedzi... - nagle dziewczyna, która przyszła z Wysokim złapała swoją głowę i obkręciła ją o trzysta sześćdziesiąt stopni, głośno łamiąc przy tym kark.
- Violet! - krzyknęła druga, ale jej koleżanka z wywalonym na wierzch językiem upadła martwa na ziemię. Z przerażeniem w oczach utkwiła wzrok we mnie, mówiąc skłamiesz, a zdechniesz.
- Życzę wam powodzenia. Więc... zaczynamy od najmłodszego.
Kto był z nas najmłodszy? Tak, kurna. Ja.
Podszedłem do słuchawki, choć i tak spokojnie usłyszałbym pytanie bez przystawiania jej do ucha. Wszyscy wstrzymali oddech, a ja czekałem.
- Pytanie dla ciebie - po drugiej stronie słuchawki z pewnością siedział psychol z bardzo niskim, wręcz niemożliwym w odbiorze głosem. - Jaki jest twój ulubiony kolor?
Damon złośliwie prychnął:
- No, rzeczywiście trudne pytanie. Dawaj, Conroy, przecież różowy wcale nie jest pedalski!
- Niebieski - odpowiedziałem, kiedy stróżki potu spłynęły mi po szyi.
Spojrzałem na Damona, który niezwykle rozbawiony złośliwie śmiał się pod nosem. Posłałem mu spojrzenie w stylu nie pomagasz i skupiłem się na rozmowie.
- Dobrze, dziękuję. Następny.
Do słuchawki podszedł Damon.
- Pytanie dla ciebie. Czy pobiłeś kiedyś Chatta Rogersa do nieprzytomności? Zostawiłeś go na pastwę losu i gdyby nie szybka interwencja ambulansu, wykrwawił by się na śmierć, prawda? Czy aby tak nie było?
Stracił wszelką nonszalanckość, jaką do tej pory utrzymywał i zbladł niczym ściana. Grupa z sąsiedniego pokoju westchnęła głęboko i z niepokojem czekała na rozwój wydarzeń.
- Słucham?! Co to w ogóle za pytanie?!
- Czy zdarzyło ci się - powtórzył - o mało nie zabić Chatta Rogersa z Monte Hill? - pot niczym wodospad zalał jego skronie, a żyłka na szyi napinała się, jak gdyby miała zaraz przebić się przez warstwę skóry.
- Nie wiem, czy tak było...
- Możesz odpowiadać tylko tak lub nie. Inne odpowiedzi są niedozwolone.
- Zabiją cię, jak skłamiesz! - Lyra była przerażona.
Damon zarzucał oczami na wszystkie strony, ewidentnie dając do zrozumienia, że ma coś do ukrycia. Dopiero po chwili opuścił głowę i wyznał:
- Tak. Pobiłem go.
Sarah westchnęła z oburzeniem. Ja również byłem zdziwiony, bo nigdy nie spodziewał bym się po nim czegoś takiego. Po części byłem na niego wściekły, bo Chatt był moim kumplem i nadal go tak traktowałem. Pomimo swojej masywności, nie miał szans z kimś takim jak Damon. Dlatego skończył jak skończył.
Przez moment głos w słuchawce zamarł, po chwili rozmówca się odezwał:
- Dobrze, dziękuję. Następny.
Damon ze szlochem oddał słuchawkę Romey'owi i poszedł beczeć. Tak, poszedł się rozpłakać.
Rom ze stresem czekał na swoje pytanie:
- I ostatnie pytanie dla ciebie: Czy zdradziłeś Sarę Montgomery z Charisse Moore? To było... hmm... na ostatnim balu, prawda? Powiedziałeś Sarze, że boli cię głowa, i ze musisz iść już do domu. W rzeczywistości wynająłeś pokój w pobliskim motelu i zabrałeś tam Charisse. Czy tak było?
- Oczywiście, że nie! - zaśmiał się. - Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił!
- Masz jeszcze jedną szansę, Romey. Może dzięki odpowiedzi na to pytanie nieco oczyścisz swoje sumienie, które tak bardzo ci ciąży.
Nie wiedziałem, co się dzieje. Chciałem dać mu w twarz mówiąc, żeby się ogarnął. Opanowałem się jednak i stałem nieruchomo spoglądając na przyjaciela.
- Podejdź do stołu i weź do rąk tą sukienkę, którą znaleźliście w skrzyni. Tak, tą.
- I co? - przyglądał się jej i powoli zaczął łączyć fakty.
- W tej samej sukience Charisse pojawiła się na balu wiosennym. Ten wyrwany kawałek materiału. Pamiętasz, jak drzwiami taksówki zrobiłeś jej tą dziurę?
Romey stał w takiej pozycji przez dobre pięć sekund przyglądając się wyszarpanej dziurze w sukience, kiedy odparł:
- Sarah, przepraszam... Byłem pijany...
- Byłeś pijany?! - dziewczyna była na niego wściekła. W sumie, też bym się tak zachował, gdybym był na jej miejscu.
- Więc? Jaka jest twoja odpowiedź? - usłyszeliśmy i automatycznie nasze oczy utkwiły w Romey'u.
- Sarah, ja...
- Zamknij się. Po prostu odpowiedz - warknąłem, kiedy napięta atmosfera zaczęła przybierać na sile.
- Tak, - westchnął - To prawda.
- Dobrze. Dziękuję wam za szczerość - po czym rozmowa się urwała.
- Ty świnio! - Sarah rzuciła się na niego z pięściami - To dlatego nie przejąłeś się, kiedy wpadła do szybu! A ja głupia myślałam, że ci na mnie zależy!
- Bo zależy! - Rom odpychał ją, kiedy paznokciami próbowała wydrapać mu oczy - Myślisz, że czemu to zorganizowałem?! Bo cię kocham, ty głupia kretynko!
Grupie Wysokiego brakowało jedynie popcornu - bawili się w dechę patrząc na tę całą jadkę.
- Romey... - Newt wydawał się być nie spokojny.
- Zawsze cię kochałem, a to była tylko jednorazowa akcja!
- Romey...
- Jednorazowa?! Aha, czyli jeśli Paul mnie przeleci, to mam ci powiedzieć, że nic się nie stało, bo to była tylko jednorazowa akcja?!
- Rom do cholery! - krzyknął Newt - nie ma Damona!
Kiedy wreszcie wrócili do rzeczywistości ze zdziwieniem popatrzyli na Newta.
- Jak to go nie ma? Pewnie jest w innym pokoju.
- Nie. Kiedy wy się tak słodko kłóciliście, poszedłem go szukać i nigdzie go nie ma. Nawet na dole w szybie.
Rzeczywiście, nigdzie go nie było -dosłownie jakby wyparował. Nie było też jego plecaka, tylko zawartość, którą ze sobą przyniósł. Co raz bardziej wściekałem się na Sarę i Roma, bo nie zdawali sobie sprawy, w jak ciemnej dupie się znajdujemy. To rzeczywiście nie była tylko gra, a walka o życie. Pomimo straty kumpla cieszyłem się, że jedną gębę mniej w tym otoczeniu, szczególnie, że Damon zdawał się być dla mnie wyjątkowo niemiły.
Kiedy wszyscy ochłonęli, zabraliśmy się do roboty. Pomimo zwiększonej liczebności naszej małej mafii nie znaleźliśmy nic ciekawego. Jeden z facetów od Wysokiego potwierdził moje spostrzeżenia dotyczące przewodnika turystycznego po Florencji - uważał, że jest to podpowiedź-zmyłka. Kiedy przenieśliśmy wszystkie znaleziska na jeden stół, Lyra podeszła do mnie i zabrała mi odważniki z rąk:
- Myślisz, że stąd wyjdziemy?
Zdziwiony jej lekkim tonem nie widziałem co mam odpowiedzieć. Po chwili jednak zdołałem wydusić z siebie zdanie:
- Jeśli nie będziemy się obijać, to tak. Myślę, że wyjdziemy.
- A co jeśli oni właśnie tego chcą? Żebyśmy jedynie żyli w złudzeniu, że uda nam się wyjść, a tak naprawdę zostaniemy tu dotąd, aż nie skończą nam się zapasy, albo jak dopadnie nas jakaś zaraza, nie wspominając o tych wszystkich okropieństwach, które nam zgotowali.
- To zabrzmi lakonicznie, ale dopóki mamy siebie nawzajem, i o ile nie zgłupiejemy, to naprawdę damy radę.
Dziwnie czułem się idąc prawie ramię w ramię z dziewczyną, do której wzdycham od szóstego roku życia. Jeszcze nigdy nie zaznałem takiej bliskości z jej strony. Boże, to dopiero zabrzmiało lakonicznie!
- Paul... dziękuję, że zdołałeś mnie wtedy wysłuchać. Musiałam komuś o tym powiedzieć, a nikogo nie darzę większym zaufaniem niż ciebie - czułem, jak policzki zaczynają mi płonąć.
- Zawsze do usług - odparłem, kiedy dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy. Zwolniła nie co, po czym stanęła na przeciwko mnie:
- Naprawdę, bardzo ci dziękuję.
Wtedy wspięła się na palce i musnęła ustami mój policzek. Nie miałem pojęcia co mną wtedy kierowało, ale delikatnie ująłem jej podbrudek i pocałowałem. Ale nie w policzek. Pomimo mojego niewielkiego doświadczenia w sprawach damsko-męskich nie zbeształem samego siebie za ten czyn - wręcz przeciwnie. Byłem z siebie dumny, że w końcu to zrobiłem.
Ile czasu się całowaliśmy? Niestety, zbyt krótko. Zdecydowanie za krótko.
Lyra ponownie spojrzała mi w oczy przygryzając wargę, którą wcześniej miałem okazję mieć choć na moment na własność:
- To ja ci dziękuję.

CZYTASZ
OutRoom
Terror,,- Podnieś słuchawkę, teraz. Ach, mam cię. Często nie słuchasz samego siebie? Zbyt często skupiasz się na czymś, nad czym nie powinieneś? Nie chciałeś odebrać połączenia, ale coś Cię do tego namówiło. Co to było? Nie masz czasu, żeby się zastanawia...