Rozdział 6

167 28 6
                                        

Tym razem nie ja wziąłem słuchawkę, a Damon:
- Przyszedł czas zapłaty za latarki - mówca dialogował na tyle głośno, że wszyscy rozumieliśmy wyraźnie, o czym gada. - Ty, Damon Parish, Paul Conroy i Romey Lawrence. Otrzymacie pytania, na które musicie odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Jeśli udzielicie błędnej odpowiedzi... - nagle dziewczyna, która przyszła z Wysokim złapała swoją głowę i obkręciła ją o trzysta sześćdziesiąt stopni, głośno łamiąc przy tym kark.
- Violet! - krzyknęła druga, ale jej koleżanka z wywalonym na wierzch językiem upadła martwa na ziemię. Z przerażeniem w oczach utkwiła wzrok we mnie, mówiąc skłamiesz, a zdechniesz.
- Życzę wam powodzenia. Więc... zaczynamy od najmłodszego.
Kto był z nas najmłodszy? Tak, kurna. Ja.
Podszedłem do słuchawki, choć i tak spokojnie usłyszałbym pytanie bez przystawiania jej do ucha. Wszyscy wstrzymali oddech, a ja czekałem.
- Pytanie dla ciebie - po drugiej stronie słuchawki z pewnością siedział psychol z bardzo niskim, wręcz niemożliwym w odbiorze głosem. - Jaki jest twój ulubiony kolor?
Damon złośliwie prychnął:
- No, rzeczywiście trudne pytanie. Dawaj, Conroy, przecież różowy wcale nie jest pedalski!
- Niebieski - odpowiedziałem, kiedy stróżki potu spłynęły mi po szyi.
Spojrzałem na Damona, który niezwykle rozbawiony złośliwie śmiał się pod nosem. Posłałem mu spojrzenie w stylu nie pomagasz i skupiłem się na rozmowie.
- Dobrze, dziękuję. Następny.
Do słuchawki podszedł Damon.
- Pytanie dla ciebie. Czy pobiłeś kiedyś Chatta Rogersa do nieprzytomności? Zostawiłeś go na pastwę losu i gdyby nie szybka interwencja ambulansu, wykrwawił by się na śmierć, prawda? Czy aby tak nie było?
Stracił wszelką nonszalanckość, jaką do tej pory utrzymywał i zbladł niczym ściana. Grupa z sąsiedniego pokoju westchnęła głęboko i z niepokojem czekała na rozwój wydarzeń.
- Słucham?! Co to w ogóle za pytanie?!
- Czy zdarzyło ci się - powtórzył - o mało nie zabić Chatta Rogersa z Monte Hill? - pot niczym wodospad zalał jego skronie, a żyłka na szyi napinała się, jak gdyby miała zaraz przebić się przez warstwę skóry.
- Nie wiem, czy tak było...
- Możesz odpowiadać tylko tak lub nie. Inne odpowiedzi są niedozwolone.
- Zabiją cię, jak skłamiesz! - Lyra była przerażona.
Damon zarzucał oczami na wszystkie strony, ewidentnie dając do zrozumienia, że ma coś do ukrycia. Dopiero po chwili opuścił głowę i wyznał:
- Tak. Pobiłem go.
Sarah westchnęła z oburzeniem. Ja również byłem zdziwiony, bo nigdy nie spodziewał bym się po nim czegoś takiego. Po części byłem na niego wściekły, bo Chatt był moim kumplem i nadal go tak traktowałem. Pomimo swojej masywności, nie miał szans z kimś takim jak Damon. Dlatego skończył jak skończył.
Przez moment głos w słuchawce zamarł, po chwili rozmówca się odezwał:
- Dobrze, dziękuję. Następny.
Damon ze szlochem oddał słuchawkę Romey'owi i poszedł beczeć. Tak, poszedł się rozpłakać.
Rom ze stresem czekał na swoje pytanie:
- I ostatnie pytanie dla ciebie: Czy zdradziłeś Sarę Montgomery z Charisse Moore? To było... hmm... na ostatnim balu, prawda? Powiedziałeś Sarze, że boli cię głowa, i ze musisz iść już do domu. W rzeczywistości wynająłeś pokój w pobliskim motelu i zabrałeś tam Charisse. Czy tak było?
- Oczywiście, że nie! - zaśmiał się. - Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił!
- Masz jeszcze jedną szansę, Romey. Może dzięki odpowiedzi na to pytanie nieco oczyścisz swoje sumienie, które tak bardzo ci ciąży.
Nie wiedziałem, co się dzieje. Chciałem dać mu w twarz mówiąc, żeby się ogarnął. Opanowałem się jednak i stałem nieruchomo spoglądając na przyjaciela.
- Podejdź do stołu i weź do rąk tą sukienkę, którą znaleźliście w skrzyni. Tak, tą.
- I co? - przyglądał się jej i powoli zaczął łączyć fakty.
- W tej samej sukience Charisse pojawiła się na balu wiosennym. Ten wyrwany kawałek materiału. Pamiętasz, jak drzwiami taksówki zrobiłeś jej tą dziurę?
Romey stał w takiej pozycji przez dobre pięć sekund przyglądając się wyszarpanej dziurze w sukience, kiedy odparł:
- Sarah, przepraszam... Byłem pijany...
- Byłeś pijany?! - dziewczyna była na niego wściekła. W sumie, też bym się tak zachował, gdybym był na jej miejscu.
- Więc? Jaka jest twoja odpowiedź? - usłyszeliśmy i automatycznie nasze oczy utkwiły w Romey'u.
- Sarah, ja...
- Zamknij się. Po prostu odpowiedz - warknąłem, kiedy napięta atmosfera zaczęła przybierać na sile.
- Tak, - westchnął - To prawda.
- Dobrze. Dziękuję wam za szczerość - po czym rozmowa się urwała.
- Ty świnio! - Sarah rzuciła się na niego z pięściami - To dlatego nie przejąłeś się, kiedy wpadła do szybu! A ja głupia myślałam, że ci na mnie zależy!
- Bo zależy! - Rom odpychał ją, kiedy paznokciami próbowała wydrapać mu oczy - Myślisz, że czemu to zorganizowałem?! Bo cię kocham, ty głupia kretynko!
Grupie Wysokiego brakowało jedynie popcornu - bawili się w dechę patrząc na tę całą jadkę.
- Romey... - Newt wydawał się być nie spokojny.
- Zawsze cię kochałem, a to była tylko jednorazowa akcja!
- Romey...
- Jednorazowa?! Aha, czyli jeśli Paul mnie przeleci, to mam ci powiedzieć, że nic się nie stało, bo to była tylko jednorazowa akcja?!
- Rom do cholery! - krzyknął Newt - nie ma Damona!
Kiedy wreszcie wrócili do rzeczywistości ze zdziwieniem popatrzyli na Newta.
- Jak to go nie ma? Pewnie jest w innym pokoju.
- Nie. Kiedy wy się tak słodko kłóciliście, poszedłem go szukać i nigdzie go nie ma. Nawet na dole w szybie.
Rzeczywiście, nigdzie go nie było -dosłownie jakby wyparował. Nie było też jego plecaka, tylko zawartość, którą ze sobą przyniósł. Co raz bardziej wściekałem się na Sarę i Roma, bo nie zdawali sobie sprawy, w jak ciemnej dupie się znajdujemy. To rzeczywiście nie była tylko gra, a walka o życie. Pomimo straty kumpla cieszyłem się, że jedną gębę mniej w tym otoczeniu, szczególnie, że Damon zdawał się być dla mnie wyjątkowo niemiły.
Kiedy wszyscy ochłonęli, zabraliśmy się do roboty. Pomimo zwiększonej liczebności naszej małej mafii nie znaleźliśmy nic ciekawego. Jeden z facetów od Wysokiego potwierdził moje spostrzeżenia dotyczące przewodnika turystycznego po Florencji - uważał, że jest to podpowiedź-zmyłka. Kiedy przenieśliśmy wszystkie znaleziska na jeden stół, Lyra podeszła do mnie i zabrała mi odważniki z rąk:
- Myślisz, że stąd wyjdziemy?
Zdziwiony jej lekkim tonem nie widziałem co mam odpowiedzieć. Po chwili jednak zdołałem wydusić z siebie zdanie:
- Jeśli nie będziemy się obijać, to tak. Myślę, że wyjdziemy.
- A co jeśli oni właśnie tego chcą? Żebyśmy jedynie żyli w złudzeniu, że uda nam się wyjść, a tak naprawdę zostaniemy tu dotąd, aż nie skończą nam się zapasy, albo jak dopadnie nas jakaś zaraza, nie wspominając o tych wszystkich okropieństwach, które nam zgotowali.
- To zabrzmi lakonicznie, ale dopóki mamy siebie nawzajem, i o ile nie zgłupiejemy, to naprawdę damy radę.
Dziwnie czułem się idąc prawie ramię w ramię z dziewczyną, do której wzdycham od szóstego roku życia. Jeszcze nigdy nie zaznałem takiej bliskości z jej strony. Boże, to dopiero zabrzmiało lakonicznie!
- Paul... dziękuję, że zdołałeś mnie wtedy wysłuchać. Musiałam komuś o tym powiedzieć, a nikogo nie darzę większym zaufaniem niż ciebie - czułem, jak policzki zaczynają mi płonąć.
- Zawsze do usług - odparłem, kiedy dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy. Zwolniła nie co, po czym stanęła na przeciwko mnie:
- Naprawdę, bardzo ci dziękuję.
Wtedy wspięła się na palce i musnęła ustami mój policzek. Nie miałem pojęcia co mną wtedy kierowało, ale delikatnie ująłem jej podbrudek i pocałowałem. Ale nie w policzek. Pomimo mojego niewielkiego doświadczenia w sprawach damsko-męskich nie zbeształem samego siebie za ten czyn - wręcz przeciwnie. Byłem z siebie dumny, że w końcu to zrobiłem.
Ile czasu się całowaliśmy? Niestety, zbyt krótko. Zdecydowanie za krótko.
Lyra ponownie spojrzała mi w oczy przygryzając wargę, którą wcześniej miałem okazję mieć choć na moment na własność:
- To ja ci dziękuję.

OutRoomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz