Rozdział Jedenasty

125 12 0
                                    

- Interesuje mnie-zaczyna Dana-dlaczego zmieniasz strony?

- Cóż, myślałem, że bardziej zamartwia cię moja skłonność do picia herbaty z mlekiem.- Upijasz łyk.

Kobieta śmieje się i odchyla głowę do tyłu. Siedzicie przy stole w twoim mieszkaniu. Nie czułeś się niekomfortowo. Mimo, że jest martwa. Mimo, że nie powinna tu być.

- Jak to jest, że mogę cię dotknąć?-pytasz, dźgając ją palcem w ramię.

- A ja wiem? Mi to nie przeszkadza. Nie choruję, nie mogę umrzeć przecież drugi raz-wzrusza ramionami.- Twoja dziewczyna nie będzie zadowolona.

- Jest bardzo inteligentna-mruczysz.- I bardzo ładna. I opiekuńcza. Nie taki z niej kryształ, w końcu pracuje dla Lucyfera. Gdybyśmy byli źli, moglibyśmy się nieźle razem zabawić. Ma w sobie coś tajemniczego...

- A ciebie to pociąga.

Wzruszasz ramionami. Oczywiście, że tak.

- Jest tyle rzeczy, o które chcę zapytać, ale nie mam pojęcia od czego zacząć. A ty nie odpowiedziałeś nawet na pierwsze.

- Cóż-zaczynasz.- Tak serio to nie zmieniam stron. Myślę raczej nad byciem neutralnym, staniem po obu stronach barykady.

- Skarbie, przecież wiesz, że to niemożliwe. Twoi złoci przyjaciele w końcu będą kazali ci wybrać.

Wstajesz od stołu z kubkiem i ruszasz w kierunku okna. Wychodzi ono na główną ulicę. Zgiełk, masa ludzi, których jedynym zmartwieniem są te ludzkie problemy.

- Nie dotyczy mnie to. Spędzam tu za dużo czasu. Zrobiłem się za... miękki, jeśli rozumiesz o co mi chodzi. Gdy zaczynałem pracować u Lucyfera chciałem tylko zwalczyć nudę. I tak-kiwasz głową.- Przez pewien czas czułem ekscytację, te jego zadania, to, że był takim dupkiem. To wszystko mnie nakręcało. Poznawanie hierarchii w Piekle, pokonywanie jej i dostanie się na sam szczyt. Z Lucyferem można było robić wszystko. Kiedyś tak się najaraliśmy, że ukradliśmy samochód prezydenta Ameryki! A później robił się coraz miększy i miększy, ja dowiedziałem się, że jest pod władaniem Nieba i wszystko poszło się jebać. Później ta sprawa z tobą i już straciłem nadzieję. Lucyfer to miękka pizda.- Przechylasz kubek.

- Gdy szedł w moją stronę w kościele myślałam, że posikam się w gacie.

- Po prostu, zaczęła nudzić mnie ta sprawa... I to miasto. Kiedyś kochałem Londyn, a teraz- znam wszystkich, każdy zakamarek. Muszę stąd wyjechać, odpocząć.

Kobieta lekko dotyka twojego ramienia. Nie erotycznie, zmysłowo, ale po przyjacielsku. Po prostu. Zagryzasz wargę. Co w niej jest, że masz chęć powiedzieć jej o wszystkich twoich problemach?

- Ja... Jestem rozbity-mówisz.- Nie żyję, zaczynam wegetować. Dzień, za dniem, każdy taki sam. Uciążliwa nuda przemieniła się we frustrację. Mam ochotę rwać włosy z głowy. Próbowałem już wszystkiego, a nie pomaga nic. Narkotyki tylko bardziej namąciły mi w głowie.

- Jesteś geniuszem otoczonym idiotami, to przytłacza-Dana łagodnie zaczyna.- Nie chcę cię namawiać, abyś był po czyjejś stronie. Chcę, byś poznał, co nami kieruje. Jaki my mamy punkt widzenia. Gdzie będziesz się lepiej czuł.- Wstaje od stołu.- Nie wypytuję cię o nic, jadę do znajomego. Gdybyś chciał, zadzwoń. Numer masz w telefonie. Nie pytaj-uśmiecha się kwaśno.

Kieruje się w stronę wyjścia, zarzucając ma ramiona beżowy płaszcz. Jej rude włosy układają się w delikatne fale. Trzymając rękę na klamce mówi, nie patrząc na ciebie.

- Theodorze, znałam kiedyś geniusza. Był niesamowity. Ale ludzie go zniszczyli- jego inteligencję, błyskotliwość, osobowość. Nie wytrzymał. Chciał adrenaliny, czegoś nowego. Zabił się.- Odwraca się. W oczach ma łzy.- Żyłam źle, bo wiedziałam, że trafi do piekła. Niebo było dla niego zbyt przewidywalne. Gdy na targu zapytałam się o niego diabła, odpowiedział, że poszedł do nieba. Byłam rozbita. Tak bardzo chciałam wtedy tam pójść, Theodorze. Ale anioł zaprzeczył. Powiedział, że nie ma u nich mojego geniusza. Co miałam zrobić? Okazało się, że... Lucyfer zapewne wspominał ci o rewolucji. Ten niesamowicie mądry człowiek to był mój brat. Wziął udział w tej rebelii. I sam Szatan przebił go gorejącym mieczem, niszcząc jego duszę. Mojego brata... już nie ma, Theodorze. Dlatego walczę z Lucyferem. Dlatego, chcę zdjąć go z tronu.

- Zadzwonię.

Kobieta wychodzi, a ty powolnym krokiem kierujesz się w stronę kanapy. Wyciągasz telefon. Śmierć to nie taki zły pomysł. Ale dla ciebie nie stanowi żadnej różnicy. I tak cię znajdą, osaczą, będą chcieli pomocy. To jeszcze nie czas, aby umrzeć. W głowie kiełkuje genialny plan. Uśmiechasz się. Wybierasz numer do Agnes. Może i jesteś dupkiem, ale masz uczucia. Piszesz jej wiadomość.

Chyba coś do ciebie czuję.

Wysłane. Czas na Cole'a.

Mam psa.

Wyłączasz telefon i wychodzisz z mieszkania. Nie minęło dużo czasu, ale chcesz zobaczyć, jak się ma twój piesek. Jest późne popołudnie. Łapiesz taksówkę. Pies to duża odpowiedzialność, w sumie jak dziecko, a towarzystwo demonów, zmarłych ludzi i homoseksualistów to chyba nie odpowiednie otoczenie dla dziecka. Chyba.

Płacisz należność i nie czekasz nawet na resztę. Czujesz się dziwnie. Czemu takie coś, aż tak cię interesuje? Sekretarka jest bardzo miła, ma fartuch w kości. Mówi, że z psem jest wszystko w porządku, szwy nie stoją na przeszkodzie w zabraniu go do domu, musisz tylko stawić się na kontrolę za tydzień i uważać, aby zwierzę się nie forsowało. Pielęgniarz przynosi ci Levi'ego. To dobre imię dla psa. Postanawiasz sprawdzić, czy może chodzić. Idzie powoli, ale daje radę, niepewnie macha ogonem. Zachowuje się, jakby ktoś pierwszy raz był z nim na spacerze.

Wchodzisz do domu. Na podłodze rozkładasz stare legowisko po swoim dawnym psie, Kapitanie Kurczaku. Pies kuśtyka do niego i z ulgą kładzie się na nim. Patrzy na ciebie z wdzięcznością, a jego silny ogon leniwie uderza o podłogę. Podchodzisz do lodówki. Nie ma tam nic dla psa. Rano pójdziesz po jedzenie. Patrzysz na zegarek. Dziewiętnasta. Jesteś dziwnie wyczerpany. To może poczekać. Wyciągasz tylko plastikową miskę i nalewasz wody. Jutro zrobisz zakupy. Klękasz i głaszczesz psa między uszami. Wyłączony telefon rzucasz na kanapę. Nic się nie stanie, jeśli nie będzie cię przez chwilę. A gdyby tak odsunąć się od Szatana? Spróbować sił u kogoś innego? Nigdy nie usłyszałeś od niego słów: dziękuję, dobrze ci poszło, ostatni przekręt we francuskim rządzie wyszedł ci zajebiście. Musisz to przemyśleć. Sam. Znaczy z Levi'm. Ale tylko z nim. "Jeśli teraz zepsujesz, Ludwig, masz przesrane"-myślisz.

Jako punkt pierwszy listy do zrobienia na następny dzień, zaraz po kupnie jedzenia dla psa, ustanawiasz połączenie do Dany Reginy.

_______________

Cześć i czołem.
Długa nieobecność, duże wątpliwości, co do pisania. I co do umiejętności, i co do sensu tej historii. Ale mam nadzieję, że to przejściowe.
Do zobaczenia (czy przeczytania)!

Szatan- Mój SzefOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz