♣ Rozdział czternasty

3.2K 422 52
                                    

– Naprawdę uważasz, że przeżyjesz? – Gniewny, niski głos dotarł do jej uszu, a gęsia skórka zawładnęła całym ciałem.

Obracała się wokół własnej osi, z przerażeniem szukając osoby, która do niej przemówiła. Znajdowała się pośrodku lasu, a dookoła panował mrok. Nawet gdyby chciała, nie zdołałaby nikogo ujrzeć w tych ciemnościach. Przerażona do granic możliwości, zaczęła się wycofywać, choć nie miała pewności, czy w ogóle zdoła uciec, nie znając terenu.

– Edan! Acair! – krzyczała, mając nadzieję, że któryś z towarzyszy przybędzie jej na ratunek. Mówili, że jej nie zostawią, dlaczego więc nigdzie nie potrafiła dostrzec ich obecności? Czułaby się bezpieczniej, gdyby miała przy boku choć jednego z nich.

– Nikt cię nie uratuje. Zginiesz za tych, którzy próbowali cię zamordować, a i tak nikogo nie ocalisz. – Przycisnęła dłonie do uszu, nie chcąc dłużej słuchać tych gróźb. Mamrotała pod nosem, że to tylko sen. Że to nie działo się naprawdę.

Mijały kolejne minuty, a w powietrzu zawisła gęsta, upiorna cisza, która przeplatała się z pohukiwaniem sów i szelestem liści. W chwili, gdy odważyła się otworzyć oczy, ujrzała postać z baranim łbem na głowie, po którym spływała gęsta krew. Poświata księżyca zdawała się padać konkretnie na nią, chcąc pokazać Zoe ją w całej okazałości. Dziewczyna krzyknęła i upadła na błotnistą ziemię, potykając się o wystający korzeń.

– Nie uciekniesz przede mną. Zginiesz, nim zdołasz dotrzeć do wiedźmy. Wszyscy zginiecie – Postać uniosła w górę potężny miecz i zamachnęła się na Zoe, wywołując tym samym jej przeraźliwy krzyk.

– Obudź się, do cholery! – Acair potrząsał gniewnie śpiącą Zoe, ukradkiem nerwowo spoglądając na strzegących wejścia do jaskini przyjaciół. Jej wrzask mógł zwabić niebezpieczne stworzenia, które już rozpoczęły polowanie na niewinne istoty. Nie mógł pozwolić, by jej krzyk pomógł ich namierzyć, dlatego w chwili, gdy dziewczyna się nie obudziła, uderzył ją z otwartej ręki w twarz. Zoe momentalnie podniosła się do pozycji siedzącej i, gdyby nie zakrył jej od razu ust, z pewnością krzyknęłaby jeszcze głośniej, niż dotychczas. – Co ty wyprawiasz? Chcesz, żebyśmy zginęli, zanim wejdziemy do tego przeklętego lasu? – wysyczał przez zęby, nakazując jej się zamknąć.

Dziewczyna jedynie patrzyła na niego zaszklonymi, przerażonymi oczami. Po jej czole spływał pot i miała problem z wyrównaniem oddechu. Wyglądała, jakby właśnie spotkała się z duchem albo czymś dużo gorszym.

– Wszystko w porządku? – Edan momentalnie zjawił się przy dziewczynie i położył jej dłoń na ramieniu.

Acair spojrzał na przyjaciela z obrzydzeniem.

– Mógłbyś przynajmniej ukrywać swoje uczucia, skoro dziewczyna cię odtrąciła. Nie bądź żałosny.

– Zamknij się!

– Możecie choć raz zachować się poważnie!? – krzyknęła rozzłoszczona Sima i podeszła do pozostałej trójki, porzucając strzeżenie wejścia. Stanęła obok Edana i zmierzyła przyjaciół złowrogim spojrzeniem. – Dziewczyna wciąż nie doszła do siebie, a wy już zaczynacie się kłócić. Jeśli nie przestaniecie zachowywać się jak dzieci, to osobiście pourywam wam łby!

Acair zaśmiał się perliście, jednak uniósł dłonie w geście pojednania i wrócił na stanowisko stróża. Wolał być pewien, że żadne zwierze nie namierzyło krzyku Zoe. Zawsze był zdania, że lepiej jest widzieć wroga z daleka, niż dostrzec go tuż za swoimi plecami.

Sima westchnęła głośno i odsunęła Edana od Zoe. Sama zaś przykucnęła przy dziewczynie i zarzuciła rude kosmyki za uszy, by móc spojrzeć na jej bladą twarz. Całe szczęście, że zdołali rozpalić niewielkie ognisko, dzięki któremu wciąż pozostawali czujni na czające się niebezpieczeństwo.

Strażnicy Vol ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz