Do drzwi przybite były ludzkie zwłoki.
Smukłe ramiona rozciągnięte były po obu stronach, przybite wielkimi, widocznymi nawet z daleka gwoździami. Kobieta ze spuszczoną na pierś głową wyglądała, jakby zapadła w sen. Jedynie jej blada, lekko siniejąca skóra i kałuża krwi, ciągle powoli skapującej z rąbka sukni i palców stóp na ziemię, świadczyły, że stała się tragedia. Gdy się bliżej przyjrzałem, na ciemnych drzwiach nad postacią zauważyłem jeszcze dwie ciemniejsze plamy, połyskujące w świetle lamp. Na drzwiach namalowane były krwawe skrzydła, wyrastające niby z pochylonych pleców martwej kobiety.
Rozległy się podenerwowane szepty. Wszyscy mówili to samo. "Jakie to okropne", "Zabierzcie mnie stąd", "Kto mógł coś takiego zrobić?". Spojrzałem na mojego towarzysza. Pobladł okropnie.
- Panie Grant? - zapytałem. - Źle się pan czuje? Może powinien pan przejść do innego pokoju?
On jednak jakby mnie nie słyszał. Po chwili poruszył się, utorował sobie drogę między ludźmi i podszedł do drzwi. Krew z lekkim plaśnięciem przyczepiła się do koniuszków jego butów. Uniósł swą dziecinnie delikatną rękę i uniósł głowę niewysokiej kobiety. Naszym oczom ukazała się blada, wykrzywiona w grymasie bólu twarz o wschodnich rysach. Wielu ją rozpoznało. Młody mężczyzna opuścił rękę i odwrócił się, by wybiec w głąb rezydencji. Postanowiłem pobiec za nim. Zatrzymał się zupełnie niedaleko, za zakrętem korytarza. Oparł się o ścianę, oddychając głęboko i próbując się uspokoić.
- Panie Danielu? - szepnąłem.
Uniósł głowę i zamrugał kilka razy, jakby chcąc odgonić niechciane obrazy sprzed oczu lub zatrzymując łzy przed przelaniem się na policzki.
- Proszę się o mnie nie martwić, panie Parker. Niech pan lepiej znajdzie telefon i zadzwoni na policję, o ile nikt tego jeszcze nie zrobił.
Przytaknąłem i rozpocząłem swoją wędrówkę po korytarzach, w tej chwili ciemniejszych niż zwykle, choć ciągle oświetlonych niezliczonymi żarówkami imitującymi świece na kandelabrach. Pamiętałem dobrze rozkład pomieszczeń, gdyż często przebywałem w tym domu, od dzieciństwa zawieszony między moją małą i niezbyt zamożną rodziną, a Crescentami, najbardziej wpływowymi ludźmi w kraju. Minąłem kilka korytarzy, aż znalazłem się pod drzwiami gabinetu. Zapukałem, a gdy nie usłyszałem odpowiedzi, wszedłem do środka. Pomieszczenie skąpane było w ciemności. Nie myślałem nawet o włączeniu górnego oświetlenia, po prostu w półmroku znalazłem telefon na biurku i podniosłem słuchawkę do ucha. Nie usłyszałem sygnału. Nacisnąłem widełki kilka razy, lecz ciągle brakowało miarowego buczenia oznaczającego sygnał. Wróciłem do wejścia i odszukałem na ścianie włącznik. Zaraz zapaliło się światło w kilku miejscach pomieszczenia, rozmieszczone równomiernie w całym pomieszczeniu lampy, bardzo mało ekonomiczne, w wielkim przepychu. Zauważyłem, że aparat jest odcięty, a kabel leży na podłodze w równo ułożonym stosie. Zacząłem się denerwować. Wypadłem z pokoju i pobiegłem do aneksu dla służby. Pamięć mnie nie myliła, jednak i tutaj zawieszony w gablotce przy kuchni telefon miał przecięty kabel. Postanowiłem nie tracić nadziei i zagłębiłem się w tył rezydencji w poszukiwaniu drugiego wyjścia. Niewielkie drzwi dla służby wyglądały tak, jak zazwyczaj.
Tyle że były zamknięte.
Wszystko wydawało się dziwne, odrealnione. Nikogo wokół nie było, wszyscy skupili się wokół ciała przybitego do drzwi. Choć wielu chciało uciec, zostawali. Ciekawość zmieszana ze strachem nie pozwalała im się ruszyć. Ja natomiast starałem się zachować spokój i wrócić do reszty, jednak najpierw chciałem sprawdzić, co z Danielem Grantem. Nie powiem, polubiłem go od samego początku. Wyczuwałem w nim instynktownie bratnią duszę. Wiedziałem, że śmierć Fang Pan musiała być dla niego dużym ciosem. Siedział w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem. Po prostu patrzył nieobecnym wzrokiem w ścianę naprzeciwko. Postanowiłem mu pomóc.
- Panie Grant - powiedziałem i przykucnąłem obok mężczyzny. Podniósł na mnie wzrok. Ciągle królowała w nich pustka, jednak zaczynało się tam tlić coś niepokojącego.
- Zawiadomił pan kogo trzeba? - zapytał. Pokręciłem głową.
- Przykro mi to mówić, ale oba telefony w rezydencji są zepsute, a drzwi zamknięte.
- Pewnie zrobił to ten człowiek, który zamordował pannę Fang Pan - powiedział Daniel, wstając i otrzepując spodnie z ledwo widocznego brudu. - Powinniśmy zawiadomić o tym pozostałych. Nie muszą się martwić, przecież morderca już sobie uciekł.
- Nie wiemy tego na pewno - dodałem.
- Niech pan pomyśli, czy ktokolwiek byłby aż tak głupi, by pozostawać na miejscu własnej zbrodni? Takie wybryki pojawiają się tylko w tych pikantnych tanich powieściach dla znudzonych życiem. Nic podobnego nie mogłoby się stać w świecie rzeczywistym - mówił, jakby próbował objaśnić mi jednocześnie jakąś podstawową sprawę i obiekt jego największego zainteresowania jednocześnie.
- Dobrze, chodźmy już więc do reszty. Zapewne niepokoją się o własne życie. Z pewnością ucieszą ich pańskie wyjaśnienia.
Mój rozmówca skinął głową i udaliśmy się w stronę salonu, w którym zgromadziliśmy się wcześniej. Jak przypuszczaliśmy, całe towarzystwo do niego wróciło. Na dźwięk naszych kroków odwrócili się wszyscy, jakby nas wyczekiwali. Co chwilę odzywały się gorączkowe szepty, jednak nikt nie podnosił głosu. Spojrzeliśmy po sobie i zacząłem mówić:
- Muszę państwa, niestety, poinformować, że jesteśmy odcięci od świata. Telefony nie działają, a oba wyjścia zamknięto. Najprawdopodobniej jest to sprawka mordercy. Przypuszczamy, że ulotnił się niedługo po dokonaniu zbrodni, po czym zamknął nas na klucz.
- Czy jest tu jakiś służący? - zapytał Daniel. Pokojówka uniosła się z krzesła, okropnie jeszcze blada. Śmiałem przypuszczać, że była to ta sama, która zemdlała wcześniej, po ujrzeniu zwłok na drzwiach.
- Jestem. W czym mogę pomóc? - zapytała drżącym głosem.
- Czy wiesz może, kto ze służby jest odpowiedzialny za klucze? - pytał dalej Daniel.
- Stary Hamish, powinien siedzieć w swojej stróżówce na tyłach. Mam pana do niego zaprowadzić?
- Prowadź - powiedział krótko i z zawziętością. Kobieta, ledwie stawiając kroki, podeszła do wyjścia. Wtedy pojawił się kamerdyner, ten sam, którego widziałem, gdy pomagał służącej dojść do siebie.
- Emilio! Czemu stoisz, usiądź natychmiast! - zaczął mówić gorączkowo.
- Idę zaprowadzić gości do stróżówki - odpowiedziała z lekkością w głosie, chociaż nie dało się ukryć, że była ona wymuszana.
- Przecież w takim stanie nie możesz iść! - zakrzyknął wręcz i złapał ją za ramię, prowadząc do krzesła i podając szklankę wody, którą przyniósł. Zaraz po tym, jak się upewnił, że służąca pije, odwrócił się do nas i dodał: - Panowie raczą wybaczyć, zaraz panów zaprowadzę.
- Nie tłumacz się - powiedziałem, by dodać mu otuchy. - Wszystkim nam jest teraz ciężko.
- Dziękuję za wyrozumiałość, panie Parker - mężczyzna skinął głową. Porozmawiał jeszcze chwilę ze swoją towarzyszką i odwrócił się do nas, gdy jedna z pań z towarzystwa zaproponowała, że zajmie się nieszczęsną. Poszedł przodem, kierując się w głąb rezydencji.
Wszystko zbliżało się do rychłego zakończenia tej całej farsy, jednak nie odczuwałem ulgi. Wręcz przeciwnie. Błagałem w modlitwie niebiosa o ukojenie, a przynajmniej o odsunięcie ode mnie makabrycznych obrazów i scenariuszów, według których wszyscy giniemy z rąk tajemniczego mordercy.
CZYTASZ
Gdy światła zgasły
Mystery / ThrillerDennis Parker został zaproszony do ponurej rezydencji Crescent by świętować szesnaste urodziny córki gospodarzy. Nie wszystko jednak idzie po ich myśli. Nikt nie mógł się spodziewać, że radosną uroczystość przerwie okrutna zbrodnia.