8 - Nóż

35 11 4
                                    

Westchnąłem. Monotonia i zmęczenie wzięły górę. Ciągle to samo. Widok krwi, ciemności, śmierci. Nic nowego. Aż nie mogłem uwierzyć, że tak przez chwilę myślałem. Zaraz potem ktoś za moimi plecami wrzasnął. Ciarki przeszły mi po plecach. Zauważyłem, jak Arthur wymija mnie i podbiega do nakrytego stołu, jakby musiał tego wszystkiego dotknąć, by uwierzyć.

Tym razem morderca zachował artyzm całego jego "przedsięwzięcia". Ciało wisiało na grubym sznurze przywieszonym do sufitu w miejscu, gdzie kiedyś był drugi kryształowy żyrandol, a pozostał jedynie otwór. Szybko siniejąca twarz, otwarte, zdziwione i pełne cierpienia oczy, ślady drapania paznokciami po szyi, by pozbyć się sznura. Cały jej los zapisany był właśnie w tej biednej, oszpeconej śmiercią twarzy. Jednak nie tylko to było tragiczne. Z przeciętych wzdłuż nadgarstków ciągle kapała krew, sączyła się powoli, wsiąkała w suknię, by potem spłynąć na stół. Pod jej stopami ustawiona była wielka misa, teraz pełna już krwi.

Arthur upadł na kolana i wzywał imienia swojej ukochanej. Po jego policzkach zaczęły spływać wielkie łzy. Właśnie tego się bali od początku. Emilia i Albrecht zostali uprowadzeni przez mordercę. Emilia już nie żyła. Pozostał jedynie Albrecht. Musiałem zachować rozsądek. Widziałem, jak obaj moi towarzysze załamują się na widok zmarłej. Spróbowałem się rozejrzeć, znaleźć jakieś wskazówki, jakieś ślady pozostawione przez zbrodniarza. Obszedłem spokojnie stół dookoła, zbierając informacje. Nic ciekawego nie znalazłem, jednak kiedy się zatrzymałem, zobaczyłem dwie zdumione pary oczu wpatrzone we mnie.

- O co chodzi? - zapytałem.

- Jest pan dziwnie spokojny - oznajmił Daniel.

- Ktoś musi być - odparłem.

- Niech sobie pan nie żartuje - powiedział Arthur łamiącym się głosem.

- Musimy myśleć racjonalnie. Znaleźć w tym jakieś wskazówki. Znaleźć mordercę, zanim to on znajdzie nas.

- To raczej pan przestaje myśleć racjonalnie - zaprotestował Daniel.

- Dlaczego? - zapytałem, szczerze okazując zaciekawienie.

- Morderca już o nas wszystko wie - zaczął tłumaczyć powoli mężczyzna. - Rozmawia z nami. Śledzi nasze poczynania. Jest jednym z nas.

- A może to pan? - zaproponował Arthur. Obaj spojrzeliśmy na niego, zdziwieni. - Mógł pan to wszystko zaaranżować. Przecież gdy światła gasną, nie wiemy, gdzie się pan znajduje. Może pan z kimś współpracować. Niech pan powie prawdę. Czy pan nas okłamuje?

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Człowiek, którego uznałem za sprzymierzeńca i przyjaciela, zaczął podejrzewać mnie o morderstwo. Chciałem się obronić, ale jak mogłem? Widziałem, że słowa nic nie dadzą, ten człowiek widział mnie tylko w jednym świetle.

- On nie mógł tego zrobić - zaprotestował Daniel.

- Skąd ta pewność? - zapytał sarkastycznym wręcz tonem kamerdyner. Zapadła niezręczna cisza. Błagałem w duchu, by Daniel się przyznał. Chwila zażenowania i po strachu - wszyscy są szczęśliwi, a my mamy alibi.

- Po prostu wiem - odpowiedział jedynie.

- A może i ty w tym maczasz palce, Grant? Jak to jest? Obaj ją zamordowaliście? Powiesiliście jak jakiegoś psa? Nawet ciała nie chciało wam się uprzątnąć, tak?

Widziałem nienawiść kipiącą z tego człowieka. Wylewała się na zewnątrz, zrywała nici rozsądku, uruchamiała swoje błędne koło, wprowadzała w stan ślepej furii. W tych oczach już nie było energicznego i pomocnego młodego człowieka, pełnego sympatii i troskliwości. Wszystko to zagubiło się w odmętach niewypowiedzianej rozpaczy.

Nie przewidzieliśmy tego, co zrobi później.

Sięgnął do stołu i zabrał z nakrycia nóż. Może nie był on specjalnie ostry, jednak mógł okazać się groźny. Cofnęliśmy się nieco, rozglądając się za drogą ucieczki, jednak między drzwiami, którymi weszliśmy do pomieszczenia, a nami, stał Arthur, gotowy się na nas rzucić i spróbować zranić. Inne wyjście znajdowało się na drugim krańcu pomieszczenia. By do niego dotrzeć, należałoby okrążyć długi stół, odwracając się plecami do przeciwnika i wystawiając na ciosy. Staliśmy tak w niepewności, czekając na ruch kamerdynera.

Dosyć spokojnie i lekko przełożył nóż do prawej ręki, złapał za ostrze, odchylił i szarpnął. Pocisk przeciął powietrze ze świstem i przeleciał tuż nad moim ramieniem, gdy spróbowałem się odchylić. Niewiele brakowało. Był to wprawny rzut, zupełnie, jakby mężczyzna ćwiczył codziennie, przez wiele miesięcy i lat. Zerwaliśmy się do ucieczki. Pochyleni, biegliśmy, co chwila oglądając się za siebie, zmieniając kierunek, chowając się za krzesłami, zmieniając tempo. Nad naszymi głowami przelatywała co kilka sekund srebrna zastawa i wbijała się w drewnianą podłogę lub po prostu odbijała i sunęła z chrzęstem.

- Sam pan chciał przyjąć tę nagrodę, panie Parker! - krzyknął za mną, sięgając po nowe pociski, przesuwając się nieubłaganie w naszą stronę. - Niech pan nie zmienia zdania, bardzo pana proszę.

Za tymi spokojnie wypowiadanymi słowami kryło się szaleństwo. Opanowało go całkowicie, gdy tak zbliżał się i zbliżał do swoich ofiar, w pośpiechu uciekających do zbawiennych drzwi. Jednak przestrzeń znów wydawała się rozszerzać w nienaturalny sposób. Widzieliśmy nasz cel, ale ani na centymetr się do niego nie zbliżaliśmy, skupieni na biegu i unikaniu morderczych ciosów. Wydawało się, jakby czas przestał istnieć. Byliśmy tylko my trzej i pustka, bezmyślna gonitwa, nieprzemyślane ruchy, wszechogarniająca cisza. Niespokojna, martwa cisza, przerywana tylko brzękiem metalu.

Aż nastąpił jęk i głuche tąpnięcie. Świat jakby się otrząsnął z letargu, widząc kolejne swoje dziecko śmiertelnie ranne, patrząc uważnie jak upada i zaczyna się krztusić własną krwią. Odwróciłem się i zamarłem. Arthur również. Zauważyliśmy Daniela na kolanach. Dokładnie widziałem jego twarz, zdziwioną tempem wszystkich wydarzeń. W jednej chwili - wielka gonitwa, ucieczka, adrenalina pompująca krew przez ciało z zawrotną prędkością. W następnej - ta sama krew, tryskająca obficie z rany na szyi. Ostatnim wysiłkiem Daniel podniósł rękę, dotknął rozciętego ciała i odsunął dłoń, patrząc na szkarłatną ciecz na własnych palcach.

Już go nie było.

Opadł bezwładnie na podłogę, wpatrzony we mnie niewidzącym już wzrokiem. Podbiegłem do niego i uklęknąłem przy nim. Wziąłem w swoje dłonie tą jego - najdelikatniejszą i najbardziej zmysłową ze wszystkich, jakie w życiu dotykałem. Jeszcze była ciepła, jeszcze nie wszystko w nim umarło. Wiedzieliśmy jednak, że nic się nie da zrobić. Nasz przyjaciel odszedł.

Popatrzyłem na Arthura. Stał niedaleko, jeszcze trzymał nóż. Popatrzyłem na niego zupełnie zwyczajnie, bez wyrzutu. Miałem świadomość, że nie zrobiłby tego, gdyby przed chwilą nie zobaczył swojej martwej ukochanej. Widziałem przecież szaleństwo w jego oczach. Teraz pozostał jedynie żal i jeszcze większy smutek. Rozpacz.

Nóż nie upadł na podłogę.

Gdy światła zgasłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz