4 - Głowa

50 12 8
                                    

Światła zgasły ponownie. Wypełniło nas ślepe przerażenie. Wiedzieliśmy już, co się stało, gdy ostatnim razem tak było. Trzymaliśmy się w zwartej grupie, nawołując imienia jubilatki. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Chyba każdy wtedy pomyślał, że to nie zbieg okoliczności. To musiał być on - morderca.

Oddech ulgi nie opuścił naszych ust, gdy wokół rozbłysło oślepiające światło. Rozglądaliśmy się, wypatrując oznak nieszczęścia. Modliliśmy się wszyscy o nadprzyrodzoną opiekę. Nic nie widzieliśmy, więc wróciliśmy do salonu, by upewnić się, czy nic się nie stało. Całe towarzystwo było równie poruszone, co my. Staraliśmy się ich pocieszyć, jednak na niewiele się to zdało. W końcu postanowiliśmy z kilkoma innymi służącymi przeszukać całą rezydencję. Rozdzieliliśmy się na dwuosobowe grupki i wyruszyliśmy. Szedłem ze służącym, który nie był zbyt rozmowny, więc pusty korytarz przed nami pełen był niespokojnej ciszy. Przemierzyliśmy wschodnie skrzydło wzdłuż i wszerz, bez niespodzianek. Na naszej drodze powrotnej mijaliśmy drzwi frontowe. Mój towarzysz również niezbyt chętnie zbliżał się do tego miejsca, jednak było to konieczne, by dopełnić naszego obchodu. Moja intuicja podpowiadała mi, że coś tu nie gra. Kiedy ujrzeliśmy drzwi, wiedziałem, że powinienem bardziej na niej polegać.

Ciało Fang Pan znikło, jakby rozpłynęło się w powietrzu. Pozostała tylko kałuża krwi i skrzydła wymalowane na drewnie, postrzępione na końcach, które kiedyś schowane były za plecami kobiety. Zupełnie, jakby ktoś te skrzydła wyrwał jakiemuś wielkiemu ptakowi i powiesił na drzwiach.

Usłyszałem, jak obok mnie służący wciąga głęboko powietrze w niemym okrzyku. Pobladł i złapał się za serce, nie mogąc wytrzymać makabrycznego widoku. Wiedziałem, że nie wyglądam lepiej. Opanowałem emocje i zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu poszlak. Kałuża krwi wyglądała tak, jak wcześniej. Odchodziły od niej ślady koniuszków stóp umaczanych we krwi - ślady Daniela. Poza tym nie było innych świadczących o tym, że ktoś zdejmował ciało i przenosił je w inne miejsce. Gdyby coś takiego się stało, niewątpliwie sprawca pozostawiłby krwawą smugę na posadzce. Zaraz jednak pomyślałem, że mógł zmyć czymś podłogę. Przykucnąłem i spojrzałem pod światło, jednak na podłodze nie było wilgoci. Drzwi były przedzielone krwawym pasmem, w miejscu, gdzie, jak przypuszczałem, musiała znajdować się rana, która przypieczętowała los kobiety. Powyżej pasma znajdowała się niewielka przerwa, a nad nią skrzydła. Po obu bokach można było dojrzeć dosyć duże dziury w drewnie, spowodowane wbiciem w nie gwoździ. Zastanowił mnie jednak fakt, iż uszkodzenia te były czyste, Z początku sądziłem, że przebicie nadgarstków wywoła obfity krwotok, jednak musiałem się mylić.

Rzeczywiście, wszystko wyglądało na to, że ciało zwyczajnie wyparowało.

Ruszyliśmy dalej w naszą drogę powrotną, by opowiedzieć reszcie o naszym znalezisku. Kiedy dotarliśmy pod drzwi saloniku, stał tam już Arthur, wyraźnie na nas czekając.

- Nareszcie jesteście, muszę was zaprowadzić do reszty - powiedział i skinął na nas ręką, byśmy poszli za nim.

- Znaleźliśmy coś - chciałem mu wyjaśnić, jednak on już opowiadał:

- My również coś znaleźliśmy. A dokładniej kolejnego trupa. Jeszcze nie jesteśmy do końca pewni, kto to jest, gdyż ta kobieta... Cóż... Jest bez głowy - wydukał wreszcie. Zauważył chyba, jak otwierałem usta, by zadać pytanie i przyspieszył kroku, mówiąc: - Szybciej, panowie, to nie jest odpowiednia chwila na pogawędki.

W końcu dotarliśmy do pomieszczenia, które było sypialnią gościnną. Było tam już pięć osób, w tym Daniel Grant, wtajemniczony we wszystko dziedzic Crescentów - Anton i Albrecht von Licht - przedstawiciel teatru Grantów, który miał nas uraczyć rozrywką na tym przyjęciu, a poza nimi dwóch służących. Rozejrzałem się szybko. Było to pomieszczenie urządzone jak dla kobiety. Na drzwiach szafy wisiało kilka sukni i płaszcz podróżny, na toaletce stało otwarte pudełko z kosmetykami, obok nieco mniejsze z biżuterią. W centrum stało ogromne łoże, wokół którego zebrali się mężczyźni i rozprawiali z przejęciem. Odchrząknąłem, by oznajmić nasze przybycie. Odwrócili się i poprosili nas gestem, byśmy podeszli bliżej.

- Słyszałem, że coś znaleźliście - zacząłem i urwałem, gdyż zobaczyłem widok zatrważający. Na łożu leżała postać niby śpiąca, spokojnie ułożona, ze splecionymi na brzuchu palcami dłoni. Prawdziwie przerażający był fakt, że brakowało jej głowy, suknia wydawała się zamoczona w balii krwi, a w nadgarstkach ziały wielkie dziury po gwoździach.

- Jak pan widzi, nie jest to zbyt przyjemne znalezisko - odezwał się Anton Crescent.

- Wiecie może, jak to się stało? - zacząłem pytać.

- Mamy pewne przypuszczenia - zaczął mężczyzna. - Jest to najprawdopodobniej panna Fang Pan, zamordowana już wcześniej, a dopiero później przeniesiona tutaj i okaleczona. Wybór tego pokoju nie jest przypadkowy - to w nim panna Fang Pan miała spędzić tych kilka dni. Nic więcej nie wiemy. Nie znaleźliśmy żadnych śladów.

- Ja również niczego nie znalazłem - rozpocząłem własne wyjaśnienia. - Ciało jakby po prostu znikło z drzwi, rozpłynęło się w powietrzu. Jedyne pozostałości zdejmowania go ze ściany to dziury po gwoździach. Kto mógłby coś takiego zrobić?

- Jest pan pewien, że niczego pan nie znalazł? - zwrócił się do mnie von Licht. Skinąłem głową na potwierdzenie. Zapadła grobowa cisza. Staliśmy tak bezradni w obliczu tragedii. Żaden z nas nie chciał wypowiadać na głos tego, co siało niepokój w naszych sercach.

- Myślę, że powinniśmy wracać do pozostałych i oznajmić im smutne wieści - powiedział w końcu Arthur.

- Czy pan oszalał? - zakrzyknął wręcz pan Grant. - Jeżeli się o tym dowiedzą, wpadną w panikę! Przecież nie możemy im wprost powiedzieć, że...

Urwał w pół słowa. Skinęliśmy wszyscy głową, wiedząc, o co mu chodzi.

- Przynajmniej chodźmy im powiedzieć, że nie znaleźliśmy nikogo nowego martwego - zaproponował Anton Crescent. - To może ich trochę pocieszy. Pomyślą, że tym razem światła zgasły przez jakąś awarię, nie szaleńca z nożem w ręku.

Wszyscy przytaknęliśmy na ten pomysł i zamknęliśmy pokój tak, jak stróżówkę. Udaliśmy się do salonu. Weszliśmy tam całą ósemką i opowiedzieliśmy nowinę. Kiedy skończyliśmy mówić, odezwała się jedna z kobiet:

- A gdzie jest panna Crescent? Była z wami, prawda?

Gdy światła zgasłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz