7 - Zasłona

37 11 4
                                    

W pokoju brakowało Emilii i Albrechta. Mogli gdzieś wyjść. Kobieta mogła pójść do łazienki się odświeżyć, a jej towarzysz mógł po prostu wyjść, by przynieść dla niej wody do picia czy coś z kuchni do jedzenia - w końcu tyle już się wydarzyło tej nocy, mieli prawo zgłodnieć.

Tak to sobie tłumaczyliśmy, gdy na nich czekaliśmy przez pierwsze kilkanaście minut.

- Nic im się nie stało, prawda? - powiedział Arthur łamiącym się lekko ze zdenerwowania głosem.

- Przecież byli we dwoje, co im się mogło stać? - zacząłem go zapewniać, lecz zauważyłem, że wcale nie udaje mi się go pocieszyć. Wręcz przeciwnie, wydawał się jeszcze bardziej spięty i nerwowy. Chciał się wyrwać z tego pomieszczenia, pobiec samotnie, by szukać swojej ukochanej.

- Może powinniśmy ich poszukać? - zaproponował Arthur.

- A nie lepiej po prostu poczekać? - odpowiedział Daniel. - Możemy się gdzieś rozminąć i tak szukać nawzajem bez skutku godzinami. Zaraz pewnie wrócą.

- Ja już nie wiem... - wyszeptał wręcz kamerdyner.

Wtedy znów zgasły światła.

Poczułem coś ciepłego, rękę obejmującą moje ramię. Ktoś kurczowo się jej trzymał, jakby to ode mnie zależało jego życie. Złapałem za nią i zsunąłem z ramienia, by wyczuć dłonią, kto to. Rozpoznałem krótkie i delikatne palce, splatające się mocno z moimi. Chciałem dodać Danielowi otuchy, coś powiedzieć, wesprzeć, lecz żadne słowo nie chciało opuścić moich ust. Zupełnie, jakby sama świadomość, że gdzieś w ciemności czai się morderca, a śmierć czeka na swoje, obfite tej nocy, żniwo, zabierała całą sprawność umysłu. Czułem się jak niewielkie zwierzę w klatce z lwem.

Jak cała ferma królików zamknięta z głodną panterą.

Mimo wszystko coś zawdzięczam tej drobnej, rozgrzanej ręce. Czułem, że on również się boi, lecz sama obecność drugiej osoby była pokrzepiająca. Nawet, jeżeli pot występował nam obu na czoła, a serca biły jak oszalałe, próbując się wyrwać z piersi. Czekaliśmy jak na wyrok, aż lampy znów nie roztoczą swojego mdłego światła nad zmarłymi. Kolejne minuty ciszy były jak tortura. Zupełnie, jakby morderca chciał nas wszystkich pozabijać od środka naszymi własnymi wyobrażeniami.

W końcu, jakby po wielu godzinach oczekiwania, oślepiające światło zalało pokój. Poczułem, jak Daniel wyszarpnął swoją dłoń z uścisku i odsunął się o krok. Kiedy już oczy przyzwyczaiły się do otoczenia, rozejrzałem się dookoła. Arthur stał na tym samym miejscu, w którym był, kiedy rozmawialiśmy. Okropnie blady i napięty jak struna, jakby ciągle oczekiwał na niespodziewany atak. Tuż obok mnie stał Daniel, starający się zachować kamienną twarz, zarumieniony i poruszony.

- Już po wszystkim - wyszeptałem z ulgą i przestąpiłem z nogi na nogę. Prosty ruch i mój głos sprawiły, że moi towarzysze aż się wzdrygnęli. Ciągle nie potrafili się otrząść z szoku. Miałem przeczucie, że przez następne dni, tygodnie, bądź nawet całe miesiące byliby nękani przez tą okrutną niepewność ciemności. Nikt nie mógł uciec od wspomnień.

- Powinniśmy sprawdzić, czy coś się stało - powiedział w końcu roztrzęsionym głosem Arthur. Przytaknęliśmy w ciszy. Woleliśmy odejść od świadectwa zbrodni leżącego kilka metrów dalej na ukrwawionej pościeli, a jednocześnie baliśmy się nieznanego. Ktoś jednak musiał zrobić pierwszy krok ku postępowi. Krok ku szczęściu lub zagładzie. Daniel ruszył tym razem przodem. Wybrał kierunek do drzwi frotowych. Nie oglądał się za siebie, po prostu parł tak, przygarbiony lekko, jakby osłaniał się przed silnym wiatrem.

Nie oczekiwaliśmy tego widoku. Nie śnił nam się nawet w najgorszych koszmarach.

Jasny materiał, którym zakryte były drzwi, zniknął. Widzieliśmy wyraźnie poprzedni napis. "Jestem jednym z was.", jak poprzednio, zaparło nam dech w piersiach. Kto mógłby się spodziewać, że tuż pod nim pojawi się kolejny? Wypisany krwią, świeżą i jasnoczerwoną.

"Nie podoba mi się to, co robicie."

Pod kropką było coś jeszcze, jednak w bardzo małych rozmiarach. Wziąłem głęboki oddech i podszedłem do napisu. Rozpoznałem dwa słowa: "wasza nagroda". Obok nich narysowana była strzałka w prawo, prowadząca do drzwi wielkiej sali jadalnej. Powiedziałem o tym dwóm mężczyznom wciąż stojącym w wejściu do przedsionka. Kiedy już udało mi się ich wybudzić z czegoś w rodzaju transu, ruszyliśmy niepewnie w stronę jadalni. Nacisnąłem lekko klamkę z bijącym sercem, lecz poczułem zaraz czyjąś rękę na swoim łokciu. Odwróciłem się i zobaczyłem Daniela, jak z przestrachem w oczach wpatruje się w swoją dłoń na mojej ręce.

- Myślę, że nie powinniśmy - wyszeptał i zabrał rękę, speszony.

- Dlaczego? - zapytałem, choć znałem już odpowiedź. Mężczyzna nie powiedział nic więcej. Wyręczył go Arthur:

- Po prostu przestańmy się mieszać. Zamknijmy się w jakimś bezpiecznym miejscu i przeczekajmy. W końcu ktoś nas powinien znaleźć, prawda? Dowiedzą się, że coś jest nie tak. Tylu tu gości. Gdyby nie wrócili rano do domów, przynajmniej służba zauważyłaby, że coś tu nie gra. Ktoś po nas przyjdzie, uratuje nas, znajdzie mordercę.

- A do tego momentu ma sobie skakać nam pod nosem na wolności i zabijać wszystko, co się rusza, tak? - powiedziałem ze złością. - Ile to może trwać? Dzień? Dwa? Nie przeżyjemy tyle, zamknięci w takim "bezpiecznym miejscu". Musimy działać.

- I niby co to działanie da? - zapytał Arthur.

- Nie mam pojęcia! - odparłem, bezsilny. - Ale wiem, że jeżeli się poddamy, nic nam się nie uda osiągnąć. Możemy złapać mordercę, pomóc później policji w dochodzeniu, cokolwiek!

- A jeżeli tylko pogarszamy sprawę? W końcu za tymi drzwiami kryje się "nasza nagroda".

- Wcale niczego nie pogarszamy! - krzyknąłem ze złości. - To nie my mordujemy, nie jesteśmy mordercą. To nie my mordujemy, więc nie jesteśmy temu winni!

Znów poczułem, jak Daniel dotyka mojego ramienia, jakby niosąc wsparcie.

- Nie obwiniaj się - powiedział tak cicho, że chyba tylko ja to usłyszałem.

- Ja wcale się nie obwiniam! - wrzasnąłem i strząsnąłem delikatną dłoń z ramienia. Z furią odwróciłem się, chcąc otworzyć drzwi. Arthur złapał mnie mocno i nie chciał puścić. Zaczęliśmy się szarpać.

- To nie jest konieczne! - krzyczał, próbując mnie przekonać, jednak byłem nieugięty.

- Jeżeli to nasz błąd - wydyszałem, próbując wyrwać się z uścisku - to przynajmniej chcę go znać. Chcę wiedzieć, co mam na sumieniu!

Udało mi się w końcu uwolnić i z impetem otworzyłem drzwi. Z moich ust wydobyło się zmęczone westchnienie, gdy do uszu dotarł dźwięk niczym jęk potępionych dusz.


Gdy światła zgasłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz