Zostało nas już tylko dwóch. Anton najprawdopodobniej umarł już jakiś czas temu. Ciało Daniela stygło powoli u mojego boku. Albrecht zniknął. Tuż obok wisiała Emilia. Traciliśmy nadzieję na lepsze jutro. Zbyt wiele się wydarzyło tej nocy. Każdy postradałby zmysły.
Zacząłem się wtedy zastanawiać, czy to wszystko by miało miejsce, gdybym nie przyszedł na to feralne przyjęcie? Czy przeczytałbym później o wielkiej masakrze w gazecie codziennej? Czy może byłem istotniejszym ogniwem całej tej makabry?
Patrzyłem na Arthura i Daniela. Obaj stali się bliscy memu sercu. Nasze raczkujące śledztwo, nasze rozmowy, nasze obawy, śmiech i łzy. Wszystko przepadło. Kamerdyner stał tylko jak zamurowany i patrzył na nas dwóch na podłodze. Widział swój błąd. Chciał go naprawić, ale przecież nie można powrócić życia umarłym. Bezsilność zabijała go od środka, natarczywe myśli nie pozwalały funkcjonować. W końcu mężczyźnie udało się wyszeptać pytanie:
- Co ja najlepszego zrobiłem?
Rozbrzmiało w cichym pomieszczeniu jak grzmot, tubalny ryk zdolny przekrzyczeć tłum, nie jak zlękniony i rozdygotany szept. Nie wiedziałem, jak mu odpowiedzieć. Sam chciałem poznać odpowiedź na to samo pytanie. Jaką rolę w tym wszystkim odgrywam?
Wstałem. Już mnie chyba nic nie obchodziło. Większość moich bliskich z tego domu udała się na wieczny spoczynek. Jedyne, co się liczyło w tamtym momencie, to odnalezienie mordercy i zemsta. Nie chciałem jednak robić tego pochopnie i w szaleńczym geście, jak to przed chwilą zrobił Arthur. Musiałem szukać wskazówek, przecież morderca musiał się gdzieś potknąć. W końcu był tylko człowiekiem. Wyminąłem wciąż stojącego jak posąg kamerdynera i rozejrzałem się wokół stołu i pod ciałem Emilii. Wydawało mi się, że coś było nie tak z misą krwi. Coś leżało na jej dnie, choć nie widziałem dokładnie co. Chciałem to wyłowić sztućcami, które zabrałem z nakrycia obok, lecz ktoś mnie zatrzymał, szarpiąc za rękę.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytał, a raczej warknął na mnie Arthur.
- Coś jest w tej krwi. Chcę to wyłowić - odpowiedziałem bez ogródek.
- Co ci to da? Co ci da bezczeszczenie krwi tej biednej kobiety?
- Nie bezczeszczę krwi. Chcę tylko odnaleźć mordercę - odrzekłem z naciskiem na ostatnie słowo. Myślę, że wydawałem się wtedy gotowy na wszystko, uparty w dążeniu do celu w stopniu, który przewidywał nawet zbrodnię na tych, którzy ośmielą się mi przeszkodzić. Mężczyzna puścił moje ramię. Odwróciłem się i kontynuowałem przerwaną czynność. Zanurzyłem sztućce w misie, próbując podnieść podłużny przedmiot z dna. Arthur chyba zmienił zdanie, bo szarpnął za mój rękaw.
Misa przechyliła się gwałtownie i krew rozbryzgała się wokół, lądując głównie na mojej koszuli. Poczułem, jak lepka ciecz przenika przez materiał i dotyka skóry. Była chłodna, jednak nie zimna. Wciąż jeszcze czuć było w niej nieco życia, wspomnienie bijącego jeszcze przed kilkudziesięcioma minutami serca. Arthur spojrzał z przerażeniem na całą moją postać, ubrania zamoczone w szkarłatnej cieczy.
Już mnie to nie obchodziło. Pochyliłem się nad zawartością misy. Widziałem wyraźniej zarys przedmiotu. Łatwiej mi teraz było go wyjąć. Kiedy się udało, złapałem gołą ręką pędzel, okrągły, gruby, z dobrego włosia.
Pędzel, którym namalowano skrzydła i napisy.
- Powinniśmy się jeszcze rozejrzeć - zaproponowałem. Mój towarzysz jedynie powoli pokiwał głową. Wszyscy tu traciliśmy już zmysły.
Kiedy się dokładnie przyjrzeliśmy, dostrzegliśmy, że na podłodze również były małe plamy krwi niebędące dziełem naszego wypadku z misą. Zagęszczały się wokół drzwi prowadzących do segmentu dla służby. Wyszliśmy tam do ciasnego korytarza, w którym znajdowały się przejścia do kuchni, spiżarni, stróżówki, mieszkań służby i na zewnątrz. Kuchnia wydała się nam najodpowiedniejsza, by od niej rozpocząć nasze poszukiwania. Nic się specjalnie nie wyróżniało z normalnego chaosu rondli, patelni i garnków zawieszonych u sufitu na kratach, z rzędów równo poustawianych chochli, łyżek, szpikulców, noży i szpatułek na hakach wokół rozległych blatów. Szukaliśmy igły w stogu siana.
Zapewne poszlibyśmy dalej, gdyby nie niepokojący zapach dochodzący z ogromnego kosza na odpadki. To normalne, że niezbyt przyjemnie pachnie, tak jest zawsze. Dlatego zwróciliśmy uwagę na to, jak ładną woń roztacza ten najciemniejszy i najmniej przytulny kąt kuchni. Zupełnie jakby ktoś spryskał je drogimi perfumami, by zatuszować inny zapach. Gdyby nie okoliczności, powiedziałbym, że to ktoś ze służby przygotowywał się na niespodziewaną wizytę pani domu czy jej znajomych właśnie w tym niepasującym do nich miejscu. Różne przecież przypadki chodzą po ludziach.
Podniosłem pokrywę pojemnika. Spodziewałem się, co mogę tam znaleźć. Przywołałem Arthura do siebie i pokazałem znalezisko. Zbladł jeszcze bardziej, choć nie wiedziałem, że człowiek kiedykolwiek potrafi być podobnie "przezroczysty". Oczywiście oprócz momentu, w którym jest martwy.
- Myślę, że powinniśmy go wyciągnąć - powiedziałem.
- Dlaczego?
- Powinniśmy szukać jak największej liczby wskazówek dotyczących sprawcy. A gdzie mógłby je zostawiać, jak nie przy swoich ofiarach?
Mój towarzysz skinął głową. Złapałem pod jedno ramię nieboszczyka, Arthur za drugie, to bez dłoni. Unieśliśmy je i przenieśliśmy na podłogę. Przed nami leżał Anton Crescent we własnej osobie, okaleczony i bez życia. Kikuta miał obwiązanego krwawą chustką. Jak przypuszczaliśmy, biedak najprawdopodobniej wykrwawił się na śmierć, wrzucony do ohydnego kuchennego kosza na odpadki.
Taki był los dziedzica fortuny, przyszłego najpotężniejszego człowieka całej nacji. Śmierć wśród śmieci.
Widziałem, że Arthur bardzo się przejmuje stanem swojego pana. Ja jednak postarałem się zachować zimną krew i poszukać jakichś wskazówek. To przecież po to się tam zjawiliśmy. Od razu zauważyłem podłużny przedmiot w pozostałej dłoni mężczyzny. Ostrożnie go wyjąłem i obejrzałem ze wszystkich stron. Pokryty był krwią, więc oczyściłem go górną częścią mojej koszuli, która jako jedyna uniknęła jeszcze pobrudzenia. Pokazałem kamerdynerowi ozdobną szpilkę do włosów.
- Czy nie miała tego przypadkiem panna Luna? - zapytałem.
- Chyba tak, wygląda jak jedna z jej ozdób - przytaknął Arthur.
- Pozostaje pytanie, jak się tu znalazła? - powiedziałem bardziej sam do siebie niż do mojego rozmówcy. - Być może panna Luna była zamieszana w te wszystkie morderstwa...
- Co też pan mówi? - oburzył się kamerdyner. Odwróciłem się do niego i spiorunowałem go wzrokiem.
- Mamy tak niewiele poszlak kierujących nas w stronę mordercy, że musimy się łapać każdej możliwości, jaka z nich wyrasta. Nie możemy sobie pozwolić na wykluczenie naszych bliskich z kręgu podejrzanych. To byłoby nierozsądne.
- I myśli pan, że taka niewinna młoda kobieta potrafiłaby z zimną krwią zamordować ich wszystkich? - zapytał z niedowierzaniem.
- Być może z kimś współpracowała, z kimś silniejszym, może mężczyzną - zaproponowałem. - Musimy dowiedzieć się, kto to może być.
- A pan von Licht? Gdzie on teraz w ogóle jest?
CZYTASZ
Gdy światła zgasły
Gizem / GerilimDennis Parker został zaproszony do ponurej rezydencji Crescent by świętować szesnaste urodziny córki gospodarzy. Nie wszystko jednak idzie po ich myśli. Nikt nie mógł się spodziewać, że radosną uroczystość przerwie okrutna zbrodnia.