9.

105 18 1
                                    

Jedynie grube skórzane taśmy były gwarancją na to, że Henrik nie spróbuje znów uciec przed czekającymi go w przyszłości zadaniami. Oczy miał szeroko otwarte, wpatrzone bezmyślnie w sufit, błyskające co chwilę białkami. Spierzchnięte usta poruszały się miarowo z cichym świstem wydychanego powietrza. Gdy kapitan McCarthy pochylił się nad chłopakiem, zdołał usłyszeć powtarzane raz po raz rozpaczliwe:

– Zabijcie mnie... Zabijcie mnie... Błagam... Zabijcie mnie...

Wszystko stało się tak szybko, że nadzorujący rekrutów przełożony nie zdążył się zorientować, co Maenpa w ogóle zamierzał. Zwykły trening na strzelnicy. Dokładnie taki sam, przez jakie przechodzili codziennie, od niemal sześciu miesięcy. Nic, absolutnie nic, nie wskazywało na to, że stan któregokolwiek z zielonych się pogorszył. 

Przeciwnie - wszystkim zdawało się, że rekruci są z każdym dniem coraz bardziej pełni życia, bardziej optymistycznie nastawieni do przyszłości, bardziej sprawni umysłowo.

Może właśnie dlatego do tego doszło.

Cokolwiek pomyślał sobie Henrik, do jakichkolwiek doszedł wniosków, skłoniło go to do wycelowania broni nie w zaczerniony ludzki kształt na tarczy, ale we własną nogę.

Jakby tego było mało - zrobił to zanosząc się śmiechem. Zupełnie jakby cieszył się na samą myśl, że zdołał ich wszystkich przechytrzyć i przyspieszyć nieuchronne spotkanie ze śmiercią.

– W takim stanie nie da rady ukończyć szkolenia – zauważył Wilfried. Ze zmarszczonymi brwiami przeglądał kartotekę żołnierza, zupełnie jakby szukał w niej zaprzeczenia swoich słów. Jego rzeczowe podejście pomogło McCarthy'emu otrzeźwieć i skupić się na tym, co naprawdę było ważne.

– Tak to jest, jak trzeba pracować na materiale z odzysku.

– Ależ kapitanie!

Jacob McCarthy machnął tylko ręką i ruszył do wyjścia. Miał tego wszystkiego dość. Program, który kazano mu nadzorować składał się niemal z samych luk, pieprzonych niedopowiedzeń. Maenpa doskonale zdawał sobie z tego sprawę – dlatego właśnie pragnął zostać wykluczony z tej błazenady. 

Żaden z nich nie powinien żyć. Byli jedynie cholernym mięsem armatnim poddanym recyklingowi, chodzącymi wrakami, znalezionymi na wojennych wysypiskach śmieci maszynami do zabijania. Kto w ogóle wpadł na pomysł, by ponownie wcielić ich do wojska? Jacob bardzo chciał go poznać i uścisnąć mu rękę, naprawdę.

A potem wpakować w pusty łeb cały magazynek.

Zresetuj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz