10.

105 19 2
                                    

Obwody, śrubki, uszczelki, zawiasy, cienkie kabelki i silikonowe osłony. Dean z fascynacją przyglądał się nowej ręce. Z każdym tygodniem sztuczna kończyna wyglądała coraz lepiej. Każde kolejne ulepszenie coraz bardziej upodabniało ją do prawdziwej ludzkiej części ciała, nie tracąc zarazem porażającej niesamowitości w pełni mechanicznego tworu. Dussault naprawdę znał się na tej robocie. Rockwell wprawdzie nie miał zielonego pojęcia o sztuce nowoczesnej, ale w jego mniemaniu proteza w pełni zasługiwała na miano arcydzieła.

– Jest piękna – westchnął, wywołując tym wybuch śmiechu u Rokstada.

– Piękna, piękna. Będziesz mógł na nią wyrywać sanitariuszki. Zawsze możesz się usprawiedliwiać, że przez zwarcie w obwodach nie panowałeś nad palcami. Wiesz, jak będziesz je łapał za tyłki.

Dean przewrócił oczami. Żarty Olaia jakoś nigdy specjalnie go nie śmieszyły, na szczęście nie przeszkadzało im to nadal się przyjaźnić. Mimo to Rockwell znów wychwycił w wypowiedzi kolegi jakieś drugie dno. Czyżby mu groził? Kazał doprowadzić się do porządku i skupić na treningach? Nie, zdecydowanie chodziło o coś zupełnie innego. Wiedział? Nie! To niemożliwe! Przecież nic Olaiowi nie powiedział, nie dał żadnego powodu do jakichkolwiek podejrzeń! Skąd niby mógł wiedzieć?

– Co masz przez to na myśli? – wyrwało się Deanowi.

– Dokładnie to, co powiedziałem. Dlaczego miałbym mieć na myśli coś innego? – Spojrzenie Olaia mówiło jednak coś zgoła innego. Nie miał pewności i wciąż czekał na jakieś jednoznaczne potwierdzenie swoich domysłów, ale od dłuższego czasu bacznie obserwował Deana i powoli zaczynał łączyć pewne fakty. Wymykanie się ze stołówki, znikanie zaraz po zakończonych ćwiczeniach, wiecznie bolące obwody, zachwycanie się protezą...

Cholera! Rockwell dopiero teraz uświadomił sobie, że od kilku tygodni zachowywał się jak zakochany szczyl. Nic dziwnego, że Rokstad zaczął coś podejrzewać. Dobrze przynajmniej, że nie zaczął śpiewać piosenek o miłości i przeznaczeniu i zaplatać wianków z rosnących dookoła ośrodka mleczy i stokrotek. Źle, źle, bardzo źle! Doktor Dussault prosił przecież, żeby nikt nie dowiedział się o tym małym romansie. Tego typu relacje pomiędzy lekarzem a pacjentem były mocno nieetyczne i mogły poważnie zaszkodzić im obojgu.

– Wolałbym, żebyś zachował dla siebie takie podteksty – syknął Dean, gdy tylko zdołał poskromić grożący wybuchem atak paniki.

– Jakie podteksty? Ja i podteksty? Mówisz zupełnie jakbyś mnie nie znał!

– No, trochę cię znam i dlatego właśnie spodziewam się podtekstów.

– Dean, skarbie, ranisz mnie!

– Litości, Rokstad...

Olai parsknął śmiechem, pokręcił z niedowierzaniem głową i odszedł. Dean wiedział, że powinien zrobić dokładnie to samo. Nie mógł jednak oderwać wzroku od pleców oddalającego się kolegi.

Skoro Rokstad zaczął coś podejrzewać, inni również mogli. Źle. Było bardzo, bardzo źle. Jeśli ktoś z dowództwa...

Dean omal nie zawył z wściekłości. Nie miał pretensji do Olaia, jedynie do samego siebie. Gdyby był bardziej ostrożny, teraz nie musiałby się w ogóle przejmować, że jego spokojna przystań zostanie zdemaskowana i zniszczona. Cholera, przecież spotkania z Kristoferem były absolutnie jedyną rzeczą, która wciąż trzymała go przy zdrowych zmysłach. Nie mógł jej stracić.

Za żadne skarby.

Zresetuj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz