14.

92 18 9
                                    

Dean wpatrywał się z niedowierzaniem w grube pliki dokumentów, na których odnalazł nie tylko imiona pozostałych żołnierzy, ale i swoje. Nie powinno go to zdziwić. Kristofer był przecież lekarzem, to normalne, że musiał prowadzić bardzo wnikliwą obserwację wszystkich pacjentów. Problem stanowił jednak sposób, w jaki opisywano żołnierzy. Słowo „pacjent" nie padło właściwie ani raz, zastępowane uparcie określeniami takimi jak „obiekt" czy „klon".

Jeszcze raz odgrzebał swoją kartotekę i przeczytał na głos:

– Numer 06573, kryptonim „Dean Rockwell"...

Więc to nawet nie było jego prawdziwe imię. Zaśmiał się szaleńczo, a z oczu pociekły mu strumienie łez. Najgorsze obawy okazały się szczerą prawdą. Nie było żadnego zamachu na ambasadę. Nie stracił ręki z własnej winy. Nie było też żadnego powodu, aby musiał szkolić się do jakiejkolwiek wojny. Wszystko wskazywało na to, że przez ostatnie sześć lat nie robił nic innego poza walczeniem w imię ideałów, które nawet go nie dotyczyły.

Jak cholernie bolesna była myśl, że tak na dobrą sprawę nie miał żadnych wspomnień, które chciałby odzyskać. Nie miał rodziny, która by na niego czekała, żadnego kochanka wypłakującego sobie po nim oczy. Nikogo, zupełnie nikogo.

Niemożliwy do opisania ból rozlał się po ciele Deana, wyduszając z jego piersi rozdzierający krzyk. Nie obchodziło go zupełnie, że niepotrzebnie zwracał na siebie uwagę. Chciał po prostu uwolnić się od cierpienia, wyrwać z zacieśniających pęt bezradności. Nigdy nie wróci do domu. Nigdy nie dane mu będzie zaznać spokoju. Jedyne, co dostanie w nagrodę za wysiłek, to kolejny kryptonim i kolejna misja.

To właśnie miało spotkać Olaia Rokstada, który na swoje nieszczęście rozgryzł prawdę i w obecnym stanie do niczego już się nie nadawał. W nich przypadku karą za niesubordynację nigdy nie była śmierć. „Resetowali" ich i kazali zaczynać wszystko od nowa. Najwyraźniej uśmiercanie nieposłusznych klonów było wydatkiem, na który wojsko nie mogło sobie pozwolić.

– Nie – warknął Dean, zrzucając z biurka stosy kartek. – Nie, nie, nie!

Trzęsły mu się ręce, gdy z rozmachem otwierał po kolei wszystkie szuflady i wyrzucał na podłogę ich zawartość. Nie potrafił zapanować nad gniewem. Fakt, że mógł usprawiedliwić każdą decyzję podjętą przez przełożonych, wcale mu nie pomagał. Przeciwnie – czynił jedynie trudniejszym każdą próbę znalezienia ujścia dla narastającej wściekłości. Rozpaczliwie pragnął się na czymś wyżyć, szarpać, miażdżyć, rozdzierać, zanurzyć ręce w czyjejś krwi i poczuć jej smak na języku.

Zaryczał z dzikiej radości, gdy udało mu się znaleźć kilka skalpeli z rozkosznie lśniącymi ostrzami. Z zachwytem szaleńca patrzył jak wpadające przez okno promienie słońca tańczą na nowo zdobytej broni.

– Dean? Co ty tu robisz?

Pogrążony w głębokim transie nie zauważył nawet jak doktor Dussault wszedł do gabinetu. Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie ze zdziwieniem zmieszanym z rozpaczą. Ze spojrzenia Kristofera wyczytał wszystko. Najbardziej jednak zabolał Deana bezduszny stoicyzm, spokój, z jakim doktor przyjął fakt, że będzie musiał „zresetować" swojego kochanka.

Warcząc jak zwierzę, Rockwell pochylił się nisko nad posadzką i zaczął podchodzić do Kristofera. W oczach Dussaulta wreszcie błysnęło przerażenie. Cofnął się o krok, potem o dwa, aż w końcu wyszła mu na spotkanie przeciwległa ściana korytarza. Zadrżał, czując jej chłód.

– Dean, proszę... – spróbował jeszcze raz, ale szanse na przemówienie Rockwellowi do rozsądku okazały się jeszcze mniejsze niż chwilę wcześniej. Nie istniały słowa, które mogłyby przebić się przez otaczający Deana mur szaleństwa.

Ostrze skalpela zabłyszczało w uniesionej dłoni klona, po czym ze świstem przecięło powietrze, pędząc ku odsłoniętej szyi doktora. Nieludzki skowyt rozniósł się echem po skrzydle szpitalnym, narastając i cichnąc w rytm chlupotu rozbryzgiwanej krwi.

Sam był sobie winny. Własnoręcznie ostrzył ten nóż. Gdyby tylko zachował odpowiedni dystans, nie wyciągnął ręki, by uczynić z Deana kogoś więcej niż pacjenta! Nigdy by do tego nie doszło, gdyby obaj nie chcieli na siłę wyjść z przypisanych im ról.

– Zabij mnie – krzyczał rozpaczliwie Dean. – Zabij mnie. Pozwól mi umrzeć, zapomnieć, zacząć od nowa. Błagam, zresetuj mnie. Błagam...!

Kristofer nie miał wyboru – ostatkiem sił spełnił życzenie byłego kochanka i posłał go w niebyt.

Zresetuj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz