Rozdział 37

9.4K 610 67
                                    

Nie, moja wena nie wróciła. Napisałam ten rozdział już dawno.

Liście spadają z drzew. Na dworze robi się morko i zimno. Jesień. Ponura pogoda za oknem udziela się każdemu. Krople spływające po szybach w melancholię wprowadziły nawet biedną Milly. Psina obraziła się na deszczową pogodę i siedzi na progu znosem przyklejonym do drzwi. Rano nie miała najmniejszego zamiaru wychylić ani centymetra swojego ciała na zewnątrz, żeby jej puszyste, jasne futerko nie ucierpiało.
Postanowiłam całkowicie zignorować pogodę i zajęłam się nowym projektem pokoju dla Noah.

Harry rano zaszył się w swoim gabinecie, zaraz po tym jak wrócił z psem. Stoję w kuchni nad otwartą zmywarką i zaciskam pięści, czuję kumulującą się złość w moim ciele. Nienawidzę nieporządku i chaosu. Krew mnie zalewa jak coś nie jest na swoim miejscu.

- Harry! - krzyczę w stronę schodów. - Harry!

Mój mąż kilka długich sekund później pojawia się w progu w kuchni.

- Co się stało skarbie?

- Nie potrafisz dobrze ułożyć sztućców? - zakładam ręce na piersi i posyłam mu najgroźniejsze spojrzenie na jakie mnie stać. Harry marszczy brwi i przekrzywia głowę, nie rozumiejąc o co mi chodzi. - W zmywarce jest osobne miejsce na łyżki, widelce i noże. A ty włożyłeś wszystko jak leci!

- Och - wywraca oczami i wzdycha. -Przepraszam - podchodzi do zmywarki i wyciąga wszystkie czyste naczynia na blat.

- Właśnie po to kupiłam te koszyczki, żeby łatwiej było układać to w zmywarce i łatwiej od razu wkładać do szuflady.

Harry jęczy w odpowiedzi i wkłada miski do szafki. Otwieram szufladę, w której są sztućce.

- Harry! - tupię nogą ze złością.- Do jasnej cholery, w szufladzie też nie umiesz tego dobrze poukładać?

Brunet zaciska szczęki, żeby nie powiedzieć nic więcej, gryzie się w język i zabiera się do układania łyżek.

- Usiądź sobie, ja to zrobię -zabiera mi z rąk kubek i odkłada go na miejsce.

- Teraz mnie wyganiasz? - prycham. -No, jasne! Wszystko zrobisz lepiej!

Wychodzę z kuchni, bo nie mogę znieść sama siebie. Nie chcę na niego krzyczeć, ale nie mogę się powstrzymać gdy coś nie jest tak jakbym tego chciała. Zaszywam się w sypialni i wybucham płaczem. Słyszę kroki na schodach i trzaśniecie drzwi z gabinetu Harry'ego. Nie mija dziesięć minut, a rozlega się szczekanie psa i głośne pukanie do drzwi, wręcz dobijanie, bo słychać je nawet na piętrze. Harry rzuca kilka niecenzuralnych słów i opuszcza domowe biuro trzaskając drzwiami.

- Po co tu przyleźliście?- wydziera się Harry tak głośno, że chyba słychać go w całym Marylebone.

Wiedziona ciekawością, szybko wycieram oczy i nos w chusteczkę i schodzę na dół. Na progu stoi Louis z nieciekawą miną, a obok niego przebierająca nogami w zdenerwowaniu Aspyn.

- Nie rozumiem o co się tak wściekasz- przyjaciel mojego męża wyrzuca ręce w powietrze.

- Jesteś takim idiotą! - Harry ściska palcami nasadę nosa. - Ty nic nigdy nie rozumiesz!

- Harry, proszę cię... - zaczyna blondynka cicho, ale Harry przerywa jej ruchem ręki.

- Jak możesz... - rzuca z urazem w jej stronę. - Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem. Jak możecie?

- Stary, to było dawno - syczy Louis.

- Zawiodłem się na tobie.

- Każdy ma prawo do szczęścia -prycha Tomlinson.

- Ale mogłeś mi chociaż powiedzieć!

- I widzisz jakby to się skończyło? I tak się drzesz, i tak.

- Minimalnie zaoszczędziłbyś mi nerwów.

Aspyn stoi obok i uważnie przypatruje się na zmianę Harry'emu i Louisowi. Postanawiam nie angażować się w kłótnię i po cichu wycofuję się w głąb domu, a później wdrapuję się po schodach do sypialni, gdzie znowu wybucham płaczem. Sama nie wiem dlaczego.

Po południu Harry co chwilę zerkając na zegarek biega po domu w te i z powrotem. Mamrocze coś pod nosem o tym, że już jest spóźniony.

Ani razu nie wspomniał o incydencie z Aspyn i Louisem w roli głównej. A nie wydaje mi się, żeby wiedział, że tam stałam. Nie mógł mnie zauważyć, bo był odwrócony tyłem. Nawet Louis i Aspyn mnie nie zauważyli. A przynajmniej nie dali po sobie tego poznać.

- Będę wieczorem - oznajmia i szybko całuje mnie w czoło.

Zabiera swoją bluzę i wychodzi. Siadam z nogami na poduszce na stoliku, opieram się o wielką poduchę na sofie, a Milly układa swoją głowę na moich kolanach. Zaczynam ją głaskać - jej jasna sierść jest tak miękka, że nachodzi mnie ochota, żeby całą sobą się w nią wtulić... Ale chyba by tego nie przeżyła, bo zadusiłabym ją własnym ciałem.

Jestem ciekawa gdzie poszedł... Na pewno nie do biura - miał na sobie podarte jeansy, koszulkę z dziwnym nadrukiem, białe (kiedyś na pewno takie były) trampki i bluzę. Poza tym w biurze był niedawno, ojciec nie wzywa go tak często. No i raczej do południa, nie po osiemnastej. Od szesnastej w biurowcu są tylko ochroniarze i sprzątaczki. Był strasznie zabiegany i zdenerwowany.

Och, Harry, gdzie poszedłeś?

~*~

We wtorek i środę Wedlock znalazł się na 20 miejscu w ff, a w czwartek i piątek na 23!
Nie mogę w to uwierzyć! Pamiętam jak wybił mi 1k gwiazdek i 700 któreś miejsce, a tutaj tak wysoko moja książka się wspięła! Wszystko stało się tak szybko!
Dziękuję bardzo ♡

Teraz mniej miła część:
Chcę zaznaczyć, że bolą mnie hejty pod pierwszą częścią na Louise. Chciałam ukazać w tym ff małżeństwo takie, jakie jest - z mojej perspektywy- a nie kolorowe jak z okładek i w filmach - bezproblemowe i cukierkowe. Ludzie robią różne rzeczy, niekoniecznie przemyślane - tak było na przykład z wyprowadzką Lou. Harry też nie jest bez winy - zatajał niektóre rzeczy przed żoną i właściwie jego koledzy z pracy nie mieli zielonego pojęcia, że ma żonę. Wątpię, że jakaś dziewczyna by sie ucieszyła jakby była na jej miejscu. Weźcie to pod uwagę. Dziękuję.

Miłego dnia,
Soczysta Pomarańcza x

Wedlock | Harry Styles ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz