Rozdział II

131 13 12
                                    

Od razu po wejściu do szkoły uderza mnie gwar rozmów.  Ruszam od razu pod moją klasę, bo do rozpoczęcia lekcji zostało parę minut.
Obecni są już prawie wszyscy.
Witam się z Juleką, Alyą i Rose. Chloe i Sabrina ignorują mnie. Z wzajemnością.
Nagły, przeraźliwy dźwięk dzwonka skutecznie stawia wszystkich na nogi. Pierwsza jest biologia. Prowadzi ją pani Haloup. Czasami zastanawiam się czy nie należy ona do jakiegoś wymarłego gatunku dinozaurów. Jest naprawdę nieźle oderwana od rzeczywistości. Dziś jej włosy podejrzanie przypominają ptasie gniazdo.
Haloup przekręca klucz w drzwiach wpuszczając nas do środka. Niechętnie wchodzę i siadam ciężko w trzeciej ławce, w rzędzie przy drzwiach.
Nie kłopoczę się wyciąganiem książek; wiem że Haloup i tak nie zwróci na to uwagi. Kładę na blat tylko brudnopis w którym czasem lubię coś pobazgrolić.
Dwie ławki przede mną siada Adrien, ze swoim ciemnoskórym kumplem -Nino. Siadając blondyn uśmiecha się w moim kierunku. Chloe rzuca mi nienawistne spojrzenie.
Biolożka siada przy biurku i wyjmuje swoje nieśmiertelne pióro, z ciemnogranatowym, rozmazującym się wiecznie na klasówkach, atramentem. Jak zwykle zapomina o wyczytaniu listy obecności.
Niespodziewanie uchylają się drzwi, przez które wpada  zdyszana Marinette. Naprawdę trudno nie zapamiętać jej imienia. Ta dziewczyna zdecydowanie ma swój styl. Przypadkowo potyka się i upuszcza  podręczniki, które trzyma przed sobą. Po co jej, w takim razie plecak?
Dziewczyna czerwienieje na twarzy, schylając się po nie. Czuję się w obowiązku dopomóc odrobinę biednej dziewczynie, więc kucam obok niej. Adrien i Nino wręcz rzucają się na podłogę zbierając książki. Rycerze.
Zebrało się już nas tyle, że możemy założyć jakiś klub. Albo gang.
Marinette plącze się w podziękowaniach i zawstydzona siada na swoim miejscu.
Wciąż słychać słabo skrywany, irytujący chichot Chloe i Sabriny.           - Idiotki - myślę przewracając oczami.
Kładę głowę na ławce i postanawiam spróbować jakoś przetrwać tę lekcję.
 
Chyba zasypiam, bo wzdrygam się kiedy dzwonek zaczyna brzęczeć. Wszyscy ziewając chowają książki do toreb i plecaków zbierając się do wyjścia. Z ulgą opuszczam klasę.

Przecieram oczy, co nie daje absolutnie nic. Ruszam więc do łazienki. Pachnie tam papierem ściernym i truskawkowym odświeżaczem do powietrza.
Przemywam twarz usiłując się rozbudzić.
W toalecie nie ma absolutnie nikogo. Może to i dobrze. Przeciągam się. Naprawdę niewiele spałam tej nocy. Wchodzę do kabiny i zamykam drzwi. Siadam na sedesie i podciągam kolana pod brodę. Nagle słyszę głosy odbijające się echem po pustej łazience. Znaczy prawie puste. Ja wciąż tam byłam.
- Mam już tego dość, Tikki - jęknął głos. Na pewno była to jakaś dziewczyna. Ale tylko jedna. Czy to jakieś rozdwojenie jaźni?
Dla niepoznaki spuszczam wodę i otwieram skrzypiące niemiłosiernie drzwi od kabiny. Ale nikogo na zewnątrz nie było. Zaglądam do wszystkich kabin. Po chwili wzruszam ramionami. Naprawdę jestem przemęczona, myślę wychodząc.


|Miraculous - Biedronka i Czarny Kot|  "Inna" - fanfiction. |Miraculum|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz