Rozdział X

68 5 4
                                    

Rano jestem tak piekielnie niewyspana, że nie marzę o niczym innym poza łóżkiem. Ubieram się i myję zęby, a potem zbiegam na dół na śniadanie. Sally jest chyba jeszcze w łóżku, bo przy stole siedzą tylko rodzice.
Ruszam do kuchni po mleko kokosowe i płatki musli. Zanim zdążę zacząć jeść na dół schodzi Hanna. Wygląda chyba jeszcze gorzej niż wczoraj wieczorem. Włosy ma pozlepiane w strąki.
- Co ci się dzieje? - pyta z niedowierzaniem mama.
- Nic - warczy w odpowiedzi Hanna.
- Przecież widzimy, że coś się stało. - mówi chłodno.
- Nie wyspałam się. - mówi wzdychając ciężko.
Rodzice chyba to kupują, bo dają siostrze spokój.
Ale ja znam ją zbyt długo i wiem, że coś jest nie tak. Zjadam szybko śniadanie i ruszam za nią do drzwi.
- Hanna, co się dzieje? - pytam delikatnie łapiąc ją za ramię.
- Nic! - krzyczy. - Już mówiłam, nie wyspałam się!
Zanim zdążę cokolwiek odpowiedzieć, wybiega z domu.
Stoję chwilę patrząc za nią.
Powoli przekraczam próg i zamykam drzwi. Ruszam w przeciwnym kierunku, prosto do szkoły.

Na dworze jest piekielnie zimno. Naciągam rękawy bluzy na dłonie, ale to niewiele pomaga.
Kompletnie nie mam siły iść do szkoły. Wyobrażam sobie ile lekcji i ględzenia nauczycieli będę musiała przetrwać.
Zatrzymuję się nagle, stając jak wryta. Nie wiem pod wpływem czego działam, ale zaskakując samą siebie idę w kierunku przystanku autobusowego. Zaczyna padać.
Biegnę i jak najszybciej chowam się pod daszkiem.
No kto by pomyślał, myślę, Lana wagarowiczka - uciekinierka.
Podjeżdża jakiś autobus o mało nie ochlapując mnie błotem spod kół. Nawet nie patrząc na numer wchodzę do środka. Widzę jak kilka babć patrzy się na mnie podejrzliwie, ale nie zwracam na to uwagi. Siadam na ostatnim miejscu pod oknem i opieram głowę o szybę. Nawet nie wiem kiedy, zasypiam odrywając się od rzeczywistości.

Kiedy budzę się autobus jest już prawie pusty, a gdy wyglądam przez okno jestem w kompletnie nieznanej mi dzielnicy Paryża. Wysiadam na pierwszym lepszym przystanku. Na głowę skapują mi już tylko pojedyncze krople. Z kieszeni bluzy niespodziewanie wylatuje Naala. Okręca się wokół mnie i pyta wysokim głośnikiem:
- Ładnie to tak zwiewać ze szkoły?
Przewracam oczami i ruszam przed siebie pewnym krokiem nie zaszczycając jej odpowiedzią na to pytanie. Mimo wszystko jednak zaczynają dręczyć mnie wyrzuty sumienia.
- Lanciuu - zawodzi złośliwie kwami.
- No co? - pytam i gwałtownie obracam się w miejscu.
Niespodziewanie zamiast zobaczyć Naali wpadam na niewysoką postać w ciemnozielonej pelerynie przeciwdeszczowej. Kaptur ma naciągnięty głęboko na oczy więc widać tylko wąskie usta i krzaczaste wąsy postaci. Czyli to mężczyzna.
- Przepraszam bardzo! - mówię pośpiesznie i przytrzymuję go, bo staruszek zachwiał się niebezpiecznie.
- Ależ nic nie szkodzi, dziecinko - odzywa się, śmiejąc się cicho. Ma niski, odrobinę chrapliwy głos.
Chcę już odejść w swoją stronę, kiedy dziadek łapie mnie mocno za przedramię. Uśmiechając się pod wąsem szepcze.
- Mamy coś do omówienia.

|Miraculous - Biedronka i Czarny Kot|  "Inna" - fanfiction. |Miraculum|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz