Rozdział I

202 15 5
                                    

Mój budzik zaczyna niemiłosiernie brzęczeć parę minut po siódmej. Jęczę cicho w poduszkę i niechętnie zwlekam się z łóżka. Kiedy praktycznie nie otwierając oczu, doczłapuję do łazienki, czeka już przed nią niewielki ogonek.
- Stella, natychmiast otwórz te drzwi! - drze się wysoka kobieta z papilotami na głowie, zwana też czasem potocznie moją matką, uderzając pięścią w Bogu ducha winny mebel.
Za nią piegowaty, dziewięcioletni potwór - Luke, trze małymi piąstkami zaspane oczy, ziewając szeroko. Następna w kolejce stoi Hanna, moja dwa lata starsza siostra, usiłująca pociągnąć wiecznie spadające spodenki od piżamy Luke'a.
Mój ojciec pewnie już zajada płatki śniadaniowe rozmoczone w mleku kokosowym, oglądając skrót wczorajszego meczu piłki ręcznej.
- Lobie makijas! - rozlega się zza drzwi, piskliwy głosik.
Po chwili jednak rozlega się pyknięcie zamka i drzwi uchylają się, ukazując pyzatą siedmiolatkę trzymającą w ręce krwistoczerwoną szminkę, która znajdującą się też częściowo na jej twarzy. Mama nabiera powietrza, a ja przezornie opuszczam wspólny teren, cudem unikając kolejnej tyrady że strony mojej rodzicielki. Postanawiam darować sobie mycie zębow i wrzucam tylko do buzi miętową gumę. Podchodzę do szafy wybierając pierwszą z brzegu koszulkę bez nadruku i granatowe dżinsy. Przyzywając w duchu wewnętrzną modelkę z nadzieją spoglądam w lustro, ale widzę tylko chudą, piętnastolatkę o wściekle rudych włosach. Do tego u nasady nosa niczym kwiat lotosu objawia się pryszcz. Ohyda. Odwracam wzrok od swojego odbicia i podskakując wciągam na siebie dżinsy. Kilka minut później jestem już ubrana i zerkając na zegarek, z plecakiem w ręce zbiegam na dół po schodach. Hanna chyba jest jeszcze w łazience bo przy stole zauważam tylko Luke'a, Stellę i mamę, usiłującą zmyć dziewczynce ślady szminki z policzka.
Ruszam do kuchni po coś do jedzenia.
- Hej - witam tatę krzątającego się z zapałem po kuchni. Na patelni obok niego skwierczą placki jabłkowe.
-Cześć, cześć, słonko - odpowiada z roztargniem w biegu całując mnie w czoło. Chwytam szybko tosta w zęby, a do plecaka wrzucam cynamonowego batona musli.
- Pa! - krzyczę zatrzaskując drzwi wejściowe. Nie słyszę odpowiedzi. Wzruszam tylko lekko ramionami i ruszam w kierunku przystanku.
Na szczęście mam jeszcze kilka minut zapasu, więc spokojnie docieram tam spacerkiem.
Przeżuwając powoli tosta zastanawiam się, czego mogłam zapomnieć do szkoły tym razem.
- O, hej! - słyszę za swoimi plecami.
Odwracam się i widzę wysokiego blondyna z mojej klasy. Nie jestem pewna jak ma na imię. Wiem że to głupie, ale czasami mam problemy z kojarzeniem twarzy.
Chcę odpowiedzieć, kiedy przypominam sobie, że mam w ustach tosta. Próbuję pogryźć go najszybciej jak mogę. Mam tylko nadzieję, że nie wyglądam jak zdesperowany chomik.
- Cześć - odpowiadam w końcu i tak plując okruchami. Ś w i e t n i e.
- Zawsze jeździsz stąd do szkoły? - pyta.
Kiwam tylko głową w odpowiedzi, przełykając resztki mojego śniadania.
Jak ten gość moze mieć na imię? Jestem prawie przekonana, że to coś na A... Arnold? Artur? Andy?
Uśmiecha się do mnie lekko, kiedy wsiadamy do dwadzieścia trzy.
Art? Adam? Arek?
Wtem pojawia się mój wybawiciel, a kolega Gościa na A, ratując mnie słowami: Siemka, Adrien!
Dzięki niemu mogę sobie płonąć że wstydu samotnie, nie plując w nikogo okruchami, za to znając imię Adriena.

Odrobinę przysypiam w czasie jazdy. W nocy znowu czytałam Niezgodną i podgryzałam popcorn przy latarce. Ale warto było.
Potrząsam głową próbując odgonić zmęczenie, kiedy widzę podnoszących się już z miejsc Adriena i nieznanego mi gościa.
Wysiadam tuż za nimi, kiedy autobus w końcu się zatrzymuje.
Widzę stopnie prowadzące do wejścia szkoły i przeciągam się ostatni raz.
- No to wio - myślę i wchodzę do budynku.

|Miraculous - Biedronka i Czarny Kot|  "Inna" - fanfiction. |Miraculum|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz