Rozdział IX

83 7 6
                                    

Marinette
Rano budzą mnie śpiewy Tikki. Tak, naprawdę moja kwami znalazła sobie świetne hobby. Jej głos brzmi trochę jak jedna z postaci  filmu "Alvin i wiewiórki". Powoli zwlekam się z łóżka i pochodzę do okna. Uchylam je i wystawiam głowę na zewnątrz, usiłując się obudzić. Pada deszcz. Wielkie krople rozbryzgują się na parapecie i mojej twarzy. Zamykam szybko okno i ubieram się. Smaruję się jakimś podkładowopodobnym mazidłem, usiłując wyglądać na odrobinę mniej martwą. Wczorajsza walka w jakiś sposób wyssała ze mnie całą energię i czuję się tak, jakbym wcale nie spała.
Wrzucam kilka podręczników i zeszyty do plecaka. Jeszcze raz ziewam szeroko i zwlekam się na dół po schodach. Tradycyjnie potykam się o ostatni stopień, jednak jakimś cudem utrzymuję się w pozycji stojącej. Chyba mam dziś szczęście.
Nigdzie nie ma rodziców, więc sama jem śniadanie w postaci croissanta grubo posmarowanego masłem.
Zdążam też wylać łokciem szklankę soku.
- Tikki! - wołam, stojąc w drzwiach. Usiłuję właśnie wydostać parasol że stojaka.
Moja kwami materializuje się tuż przede mną, po czym chowa się do torebki, którą zawsze mam przy sobie. Rozkładam parasol i ruszam na podbój świata.

Na zewnątrz nie jest tak zimno, jak mogłoby się wydawać patrząc przez szybę. Woda tworzy miniaturowe rzeczki płynące leniwie po chodnikach i ulicach. Przechodząc przez pasy, ślizgam się na mokrych kamieniach i niemal upadam, ale coś powstrzymuje mnie przed gwałtownym zderzeniem się z ziemią. Nie coś, ale ktoś. Unoszę wzrok patrząc na mojego wybawcę. To chłopak w moim wieku, może kilka lat starszy. Ma żółto-zielone oczy, częściowo przysłonięte czekoladowobrązową grzywką.
- Ostrożnie - mówi, uśmiechając się lekko.
Z zakłopotaniem drapię się po karku.
- Merci - odzywam się, ale chłopak już znika w tłumie.

Mało nie wyskakuję że skóry, kiedy jakiś kierowca gwałtownie naciska klakson. Ruszam biegiem, wiedząc, że zapewne nie mam zbyt wiele czasu do rozpoczęcia lekcji.
Znów mam rację. Wpadam do szkoły równo z dzwonkiem. Natychmiast czuję mocne klepnięcie w plecy i gwałtownie lecę do przodu.
- Też się cieszę, że cię widzę, Alya - nawet nie zaszczycając brunetki spojrzeniem.
Przyjaciółka chichocze.
- Wiedziałam, że się stęskniłaś.
- Jasne - mruczę, ale nie mogę dłużej powstrzymać uśmiechu.
Bok w bok wspólnie ruszamy do klasy.
W ławkach siedzą już właściwie wszyscy. Pani Bonn gromi nas wzrokiem i wraca do wyczytywania listy obecności. Szybko sadowimy się na naszych miejscach.
Ziewam i podpieram brodę na dłoni, kiedy słyszę strzępek rozmowy.
- .... to będzie najlepsze wydarzenie miesiąca. Jeśli nie jesieni! - głos należy do Nino, który podkreśla swoje słowa mocną gestykulacją
Nadstawiam ucha usiłując usłyszeć coś więcej.
- Ale gdzie właściwie odbędzie się ten bal? - pyta Adrien. Niemal rozpływam się, słysząc jego melodyjny głos. Mogłabym się założyć, że byłby świetnym śpiewakiem. Na pewno lepszym niż Tikki.
Wyobrażam sobie Adriena z gitarą na scenie. Rzuciłby białą różę. Złapałabym ją, a on chwyciłby mnie za rękę i wciągnął na scenę. I zaśpiewalibyśmy w duecie.
Wzdycham z rozmarzeniem, ale zaraz potrząsam głową przytomniejąc.
To niemożliwe. Ja nie potrafię śpiewać.
- W Liliowej Altanie - wyrywa mnie z zamyślenia głos Nino. - Mają tam totalnie odjazdowy sprzęt grający.
- Jasne - śmieje się Adrien.
- Ale to jeszcze nie wszystko - dodaje brunet. - To bal więc trzeba znaleźć partnerkę. Inaczej nie wpuszczają.
Prostuję się gwałtownie na krześle i przygładzam włosy. Serce mało nie wyskoczy mi z piersi.
- Marinette? - nagle blondyn obraca się w moją stronę, a jego zielone tęczówki natychmiast mnie onieśmielają.
- T-tak? - pytam ledwo przytomna z emocji. Kątem oka widzę jak Alya znacząco porusza brwiami. Pewnie też przysłuchiwała się rozmowie
Adrien otwiera swoje idealne usta, stworzone do całowania i pyta:
- Masz może długopis?
- Oczywiście, że tak! - odpowiadam entuzjastycznie. Dopiero po chwili dociera do mnie o co właściwie zapytał. Nagle czuję się jak przekłuty balonik. Kąciki ust mimowolnie mi opadają. Chwilę grzebię w piórniku i wyciągam zapasowy długopis. Podaję go Adrienowi, który uśmiecha się z wdzięcznością.
- To o której i kiedy ten bal? - pyta Nino.
- 17 listopada o 18.00 - odpowiada chłopak.
Blondyn notuje datę i godzinę na ostatniej kartce w zeszycie.
Mam gorzki smak rozczarowania w ustach.
Nagle słyszę szept Alyi, łaskoczący mnie w ucho.
- Nie trać nadziei!

|Miraculous - Biedronka i Czarny Kot|  "Inna" - fanfiction. |Miraculum|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz