I

10.2K 810 127
                                        

   Zimny podmuch wiatru i ciężkie powietrze. Światła latarni, iskrzące się na wszystkie strony i umysł, nieużyteczny do czegokolwiek.

   Każdy człowiek posiada swoje limity, których stara się nie przekraczać. Zatem, co jeśli Eren przekroczył limit już dawno, przyjeżdżając do Francji, by zapracować bez papierów? Co jeśli od jakiś sześciu, nieszczęsnych lat śpi u staruszki, niewidomej zresztą, i wszystko co zarobi, przesyła swojej rodzinie za jej pośrednictwem? 
Zaciągnął kaptur na głowę, skręcając w pustą uliczkę. Jak zwykle - wszystko to wina braku pieprzonej, zielonej karty - a zamiast niej, sztucznych papierów, kupionych od jakiegoś Syryjczyka, cztery przecznice stąd.

   Syrena, już doskonale znana uszom Erena wydała mu się nagle bliższa, a czerwono-niebieskie światła rozjaśniły tę czarną, bezgwiezdną noc na zmianę - to ciepłymi, to zimnymi barwami. Szatyn przyśpieszył kroku. Serce, którego pracy zazwyczaj nie dało się wyczuć, tym razem biło niczym oszalałe, z adrenaliny. Eren schował dłonie w kieszeniach od starej, znoszonej już kurtki, z zamiarem pójścia w lewo, gdy jego oczom ukazało się światło latarki - przenikliwe i wyraźne na tyle, iż odkrywało w sobie nawet drobinki kurzu, unoszące się nad paryskimi ulicami. Światło to, dobiegało z cholernej, lewej strony, gdzie znajdowała się stara kamienica, którą Eren powinien nazywać domem. Rozglądnął się na wszystkie strony, całkowicie oniemiały i przerażony, by w końcu wpaść, niczym szaleniec, do jednego ze sklepów, ściśle przylegających do siebie w tej ciasnej uliczce, z którego, pod osłoną rolet, emanowała blada łuna światła. Zamknął za sobą drzwi, słysząc charakterystyczny dzwonek oznajmiający o przybyciu klientów. Szatyn przyłożył palec do ust, jakby chciał go uciszyć i odetchnął głęboko, wchodząc między regały książek. Tamtejszy zapach był mu doskonale znany, więc zaciągnął się nim i nieśmiało sięgnął po lekturę, otwierając ją na przypadkowej stronie, całkowicie oczarowany. Wiedział już, że jest w Antykwariacie. Rozkładający się papier - a właściwie jego, jedyny w swoim rodzaju, zapach, tak bardzo przypominał Erenowi o miejscu, z którego pochodził i biblioteczce jego ojca, równie obszernej i zimnej jak tutaj.

   — Czegoś pan szuka? — z końca zatłoczonej sali odezwał się głos, przyćmiony przez książkę - która wypadła z rąk Erena, iż ten zapomniał o całym bożym świecie - wprost na stary, kaszmirowy dywan. W trakcie jednej sekundy, niewielki egzemplarz zupełnie nieznanej zielonookiemu książki, rozprysł się na ziemi, wzbogacając wzorzysty dywan o dodatkowe kilkanaście stron, które oderwały się od materiałowej oprawy. 

Eren szybko rzucił się na kolana i zaczął zbierać kartki, niezwykle delikatnie. Bał się, że właściciel antykwariatu zadzwoni na policję, zgłaszając włamanie...A wtedy, no cóż - nie oszukujmy się - Szatyn miałby przechlapane. Z tyłu, dało się słyszeć ciche westchnięcie, przepełnione żalem i irytacją.

Kroki. Tupot podeszwy z lekkim obcasem, uderzającej o miękką nawierzchnię i charakterystyczne, strzelające stawy w kolanach, podczas kucania.

   — Zostaw Pan, już i tak ta książka nie nadaje się na sprzedaż — Eren z początku wsłuchiwał się się w głos, przepełniony dźwięcznym, francuskim akcentem i zdającym się mu najpiękniejszym, jaki w życiu słyszał. Barwa głosu była dla niego unikalna. Spojrzał na wysuszone dłonie mężczyzny, wystające zza długiego rękawa swetra - który był już w świąteczne wzory, a zupełnie nie pasował do głosu mężczyzny - i zbierające powoli kartki, jakby były najcenniejszym skarbem. Eren chciał spojrzeć w górę, oczarowany całkowicie głosem mężczyzny, więc nieśmiało uniósł wzrok, wolno i bacznie obserwując smukłą, jasną szyję, delikatny podbródek, wąskie usta w bladoróżowym odcieniu, wystające i mocno zarysowane kości policzkowe, drobny i zgrabny nos oraz kruczoczarną grzywkę, opadającą na czoło w lekkim nieładzie. Mężczyzna miał zamknięte oczy, a jego długie i gęste rzęsy rzucały cień na lekko zaróżowione od zimna policzki. Eren myślał w tej chwili, że owy osobnik jest najatrakcyjniejszą personą, jaką kiedykolwiek w swoim, marnym życiu, spotkał. Lecz, gdy czarnowłosy otworzył oczy - ten fakt dotarł do niego ponownie, ze zdwojoną siłą. Antykwariusz skierował na szatyna swój bystry wzrok, aż temu zaparło dech w piersiach. Jego oczy miały kolor, którego Eren nie umiał zdefiniować. To nie był błękit, ani lazur. Szarawy odcień wpadał delikatnie w głęboki ton niebieskiego, pozostawiając tam swoje plamki w różnych odcieniach. Tak intensywny kolor, w jednej chwili całkowicie wchłonął w siebie całego Erena, narzucając na niego jakby urok i pozbawiając możliwości racjonalnego myślenia. Nie wiedział ile czasu minęło - on po prostu patrzył w te hipnotyzujące tęczówki, chcąc zbadać ich barwę.

   Nagle, zza cienkiej, szklanej szyby usłyszeli powoli jadący samochód i odgłosy syreny. Eren wiedział doskonale co teraz, wiedział, jak wygląda i jakie wrażenie sprawia wpadając nagle do antykwariatu. Obydwoje patrzyli w stronę okien, cierpliwie wyczekując aż ktoś zapuka do drzwi. Szatyn zacisnął oczy, bo zdawał sobie sprawę czego może się spodziewać - że mężczyzna o hipnotyzującym wzroku otworzy, a potem wskaże na niego z czystym obrzydzeniem w oczach, mówiąc „Tutaj, panie władzo".
Eren odsunął się za jeden z regałów z nadzieją, że może go nie znajdą, że nikt nie każe mu wsiadać do wielkiego autobusu, który wywiezie go na lotnisko, a stamtąd do Japonii. Po paru minutach, w sali rozległ się odgłos pukania. Eren wiedział, kto puka, po co i jak się to dla niego skończy. Objął się ramionami za starą kurtkę, którą dostał od starszej Afroamerykanki, z którą mieszkał - Gilles, po jej zmarłym mężu, o którym szatyn słuchał każdego wieczoru, i podkulił nogi. Czarnowłosy wstał i podszedł do drzwi, otwierając je na oścież i wpuszczając do pomieszczenia ciężkie, bo chłodne, powietrze. Słowa rozmazywały się w umyśle Erena, jak makijaż niektórych Francuzek podczas deszczu. To co teraz próbował zrobić, a wydawało mu się to niemalże niemożliwe, to zachowanie przytomności. Jedynie głos gospodarza - pełen spokoju - relaksował go na tyle, by mógł usłyszeć jak wymawia:

   —  Biegł w tamtą stronę. Miał na sobie jakąś kurtkę, prawda?

   Eren poczuł, jak kamień, zalegający na jego sercu od kilkunastu minut, nagle spada, a jego żołądek wraca na swoje miejsce. Czyli wszystko na co był przygotowany... Bezsensem było się przygotowywać i narażać o skrócenie życia przez stres, tak?
Drzwi zamknęły się z hukiem, a wybawiciel szatyna wrócił do niego i usiadł nieopodal po turecku, ściskając w dłoni uszkodzony egzemplarz.

   — Ja kupię tę książkę... — wydusił szybko Eren, patrząc z początku na mężczyznę z czystym niedowierzaniem.

   — Nie musisz mi się odwdzięczać — prychnął czarnowłosy i obrzucił go swoim...
Kobalt! Tak, to był kobalt- ten jego wzrok. Eren uśmiechnął się delikatnie na samą myśl, poruszając bezgłośnie wargami. Tak ładnie to brzmiało...

    —Nielegalny imigrant, hm... — mruknął po chwili Antykwariusz i mrużąc oczy, objął całego szatyna wzrokiem.

   — To brzmi zbyt opresyjnie—  podrapał się po głowie, zakłopotany. — Łatwiej będzie mówić Eren — dodał po chwili namysłu.

   Czarnowłosy kiwnął głową i wystawił do niego dłoń z iskrą zaciekawienia, błądzącą w jego wzroku.

   —  Levi — odparł, a Eren zamrugał zdziwiony. — To moje imię — dodał i przewrócił kobaltowymi tęczówkami.

Eren ścisnął jego lodowatą dłoń, kiwając głową z nieśmiałym uśmiechem.

N I E U C H W Y T N Y |Ereri|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz