VII

4.5K 468 78
                                    

Ulica Saint Cloud w Paryżu, podczas wczesnej wiosny, wyglądała urokliwie. Uliczki, którymi przechodziło coraz więcej osób, wręcz promieniały ze szczęścia i zaludnienia, a mały Antykwariat "Paragon" dawał koncert dzwonków, za każdym razem, gdy ktoś przekraczał próg czerwonych drzwi. Dni były pracowite, a codzienny huk nie przeszkadzał Levi'owi, który za każdym razem, gdy słyszał śmiech, odwracał się z nadzieją, że będzie tam stać on. Nigdy jednak go tam nie było, a puste miejsce po tomiku, który zabrał wraz ze sobą codziennie przykuwało uwagę Levi'a na kilkanaście, nieszczęsnych sekund. Bo tęsknił - za nieudolnymi śniadaniami, łazienką zalaną przez wodę i wiecznym brakiem mleka. Podciągnął rękawy czerwonego swetra z wielką pandą na środku i westchnął, podnosząc karton z nowymi - starymi książkami. Była dwunasta pięćdziesiąt sześć - a więc idealna pora na drugą kawę i jakieś ciastko z piekarni obok. Przeniósł karton pod swoje biurko i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie zauważył pewnej okładki, tej samej książki, która została niegdyś zniszczona przez imigaranta. Przykucnął i sięgnął po nią, przecierając palcami wypukłe litery.

- Ciekawe na jakim śmietniku teraz siedzisz, Eren... - szepnął do siebie i szybko schował lekturę do szuflady, gdy rudowłosa klientka o piwnych oczach stuknęła palcami w jego ramię trzy razy.

***

Poranki jednak nie zawsze były tak wspaniałe - przynajmniej nie dla każdego. Bo Eren, spadając z łóżka przez dźwięk budzika, ocknął się z szokiem wymalowanym w oczach, dodatkowo nabijając się na kilka puszek piwa. Bo ostatnie noce były inne. Ostatnie miesiące były inne i... Eren był inny. Teraz o jednym tylko myślał - o tym jak spędzić czas jak najmilej. Poznał parę osób, wypił kilka drinków, a potem nawet wciągnął coś, dla urozmaicenia.
Zniszczył się.
Bo palił ciągle, ale nie zwykłe papierosy! On lubił się bawić. A zaczęło się, gdy siedział w barze z Connie'em i pił piwo.

- On ma narzeczoną - powiedział Connie, mając na myśli Hanji i jej słowa, które niwyraźnie odbijały się w jego głowie po tamtej nocy. Mężczyzna o karmelowej skórze pił whisky, po czym uderzył kieliszkiem o blat, tak by barman napełnił go od nowa. Wtedy chłopak jakby odleciał, albo przynajmniej jego umysł, bo skądże - kto jak kto, ale Levi o żadnej narzeczonej mu nie mówił - Ani jednego, pieprzonego razu. Szatyn o szmaragdowych oczach wtedy się zakrztusił i poczuł, jak pęka mu serce. Tak go perfidnie wykorzystał... To, że był sam i dodatkowo w potrzebie...

Wtedy właśnie, Eren się załamał, a łzy spłynęły do kufla z piwem, dając o sobie znak.

***

-Wstawaj! - Gilles wołała zza drzwi, zapewne próbując wymacać klamkę, a Eren jedynie przewrócił oczami i wymamrotał niechętnie "już". Gilles była kimś, kto Erena akceptował bez względu na jego wady - jak druga matka, a Eren starał się być jak najlepszym, przybranym synem. Wstał i otworzył jej drzwi, łapiąc jej dłoń i poprawiając czarne okulary na nosie.

- Śmierdzisz cygarami, idź się wykąp - Eren uśmiechnął się lekko. Ach, ta Gilles i jej zaostrzony zmysł węchu - nigdy nie zawodził, zwłaszcza w przypadku narkotyków. Eren nie jeden raz przeglądał jej stare zdjęcia, ścierając kurze z komody w salonie - w mundurze policyjnym, uśmiechnięta i z odsłoniętymi oczami. Bo on wiedział, że straciła wzrok na służbie, właśnie mając do czynienia z handlarzami tego gówna. Pomógł jej wrócić do salonu, trzymając staruszkę pod ramię, po czym ledwo żyjąc, zaparzył herbatę.

- Eren! - zawołała Gilles z pokoju obok, wlepiając swój pusty wzrok w ścianę.

- Hm?

-Pasuje zrobić zakupy, a Margharet, z piętra niżej, odwiedziły wnuki i nie może ich zostawić..

Tutaj Eren wzruszył ramionami. Margharet Trefl przyjaźniła się z Gilles odkąd tylko pamiętał, to chyba znajoma z byłej pracy. Zawsze, co niedzielę gdy już wracały z mszy, szły na uroczyste zakupy na resztę tygodnia. Zerknął na nią przez ramię i odetchnął lekko. Podrapał się po głowie.

N I E U C H W Y T N Y |Ereri|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz