XVII

2.9K 343 107
                                    

Co Eren czuł? Wszystko, a jednocześnie nic. Strzępy jego serca drżały i krwawiły. On krzyczał i płakał w duchu. Jedna z najcenniejszych osób, ona...
Jakby nie żyła.

Każdego dnia, gdy zielonooki spoglądał na Levi'a - na jego suche usta - które ciągle smarował pomadką - białą skórę, która z dnia na dzień, była coraz bardziej przezroczystą, to chciał płakać. Chciał chwycić jego ramiona i błagać, by się obudził.

Lecz to wszystko - tęsknota za jego zapachem, ból podczas układania książek na półkach, czy choćby otwieranie szafy z ubraniami Levi'a - były dla niego nową motywacją.

Czerwcowe ranki i południa spędzał w Antykwariacie i czytał, lub obsługiwał klientów, jako współwłaściciel i pracownik. Każdego ranka, wpadała tam kobieta w rudych włosach, pracująca w piekarni nieopodal, i przynosiła Erenowi jego ulubione croissanty - tak samo słodkie i dopieczone, jak podczas pierwszego spotkania z Levi'em. Ale każdego dnia - nieważne czy w piątek, wtorek, a może czwartek, te słodkie, francuskie rogaliki, nie smakowały tak idealnie, jak te, przyniesione przez Antykwariusza, nad ranem - gdy ulica Saint Cloud jeszcze spała.
  
    — I jak u Pana Ackermana? — zapytała pewnego dnia Petra, kładąc papierową torbę, pełną przysmaków na biurku, tymczasowo, Erena.

Brązowowłosy zerknął na nią i uśmiechnął się słabo. Każdy kto go znał, wiedział dosłownie, że te szmaragdowe oczy, które niegdyś lśniły jak kamienie szlachetne, jakby zgasły, odkąd czarnowłosego zabrakło. Ale tacy oni byli - jeden dla drugiego był słońcem, oświetlającym każdy ich, możliwy dzień i takim, które zarzucając swoje cudowne promienie, sprawiało, że ich oczy, odbijały słoneczny blask, zgodnie. Eren właściwie nie wiedział, co mówić - Levi był jak roślina. Nie ruszał się, nie mówił. Samo oddychanie było dla niego trudnością...

   — Stabilnie. Tak mówią lekarze — powiedział niemrawo, patrząc na zegarek. Chciał już do niego iść, ale musiał poczekać, aż Connie się zjawi i przejmie interes do wieczora.

Petra pokiwała głową i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Byli na per "ty" od kilku tygodni, a jednak Eren widział, że ta rudowłosa kobieta też znała Levi'a, i że coś w sobie dusiła, za każdym razem. Bo jakże mógłby nie wiedzieć? Miał jakby Levioalarm w głowie.

Zatem, gdy dziewczyna faktycznie zaczęła mówić, zdziwił się i obrzucił ją swoim zielonym wzrokiem.

    — Wiesz, Eren... Zawsze, gdy Pan Ackerman przychodził rano po świeże croissanty, mówił, że... że są dla Ciebie, wiesz...? — zaczęła spokojnie, z ciepłym uśmiechem. — I nawet pytał, czy mogłabym dodać do nich kiwi.

    — Kiwi? — Eren uniósł swoje brwi wymownie i sam nie wiedział dlaczego, ale myślał, że zaraz zaleje się cały łzami.

   — No... tak. Takie owoce — zaczęła objaśniać i zaśmiała się, razem z Erenem. — Z tymi kiwi.. Mówił po prostu, że są zielone jak Twoje oczy, i że byłoby cudownie, gdybym nazwała te wypieki "przysmakiem Erena" — dodała i zerknęła w górę, po chwili patrząc na niego, szeroko otwartymi oczami.

Bo osoba, która przed nią teraz stała, była znacznie różna, od tej, którą znała od paru tygodni. Ten pozornie silny i roześmiany mężczyzna, nagle płakał, jak małe dziecko - szlochał we własną rękę, przygryzając swoje palce zębami, by z jego ust, nie wydobył się nawet pojedynczy jęk, pełen bólu i zażalenia. Nie umiał nawet udawać. To już ponad miesiąc bez Levi'a- bez jego kąśliwych uwag, drobnych pocałunków, czy choćby pieprzonego, wspólnego sprzątania, na które Eren kiedyś tak okropnie narzekał. Te wszystkie rzeczy, których niegdyś nie lubił... Nagle za nimi tęsknił - za szorowaniem płytek w łazience na błysk, za Levi'em budzącym go o bladym świcie, a nawet za płaceniem jego mandatów, za przekroczenie prędkości. Tak okropnie tęsknił za czarnowłosym. Tak cholernie go potrzebował... Bo po co mu obywatelstwo, skoro nie mógł mieć go ciągle przy sobie? Był w tym kraju tylko dzięki tym kobaltowym tęczówkom, pod których wzrokiem, topił się cały jak śnieg, gdy nadchodziła wiosna. Tęsknił. Mówił mu to przecież codziennie, klęcząc nawet przy jego łóżku i całując jego chude palce...

   — Eren... — szepnęła nagle Petra, ze współczującym wzrokiem i uśmiechnęła się pokrzepiająco. — Będzie dobrze, pamiętaj — dodała, a on pokiwał głową i opuścił czekoladową czuprynę w dół, jakby ciężar wszystkich tych negatywnych myśli, obciążył ją do cna.

   —  Levi Cię przecież tak mocno kocha... — zaczęła cicho, chyba po raz pierwszy używając tego imienia w towarzystwie Erena. — To przecież oczywiste, że do Ciebie wróci — szepnęła i pogładziła jego brązowe kosmyki. Eren wtedy popatrzył jej w oczy i uśmiechnął się smutno. Co mógł powiedzieć? - mógł tylko słuchać.

To była jednak ulga, gdy wcześniej pobiegł do szpitala, bo Connie pojawił się przed czasem. Był jakby niesiony na skrzydłach. Chciał rozmawiać z Levi'em, chciał zrobić wszystko co w jego mocy, by Czarnowłosy do niego wrócił. Bo wierzył w to - czytał mnóstwo książek na ten temat - że Levi wszystko słyszy i czuje. Wierzył w to, że kobaltowooki niedługo do niego wróci.

Gdy wszedł do szpitala, pielęgniarki uśmiechnęły się do niego, a on bez jakiegokolwiek pytania, poszedł przed siebie dziarsko. Znali go w tym szpitalu- pojawiał się tu w końcu codziennie. Szedł przed siebie długim korytarzem, stukając o podłogę podeszwą białych trampek, które cudownie kontrastowały z jego opaloną, karmelową skórą. Nie jeden raz słyszał od pielęgniarek, że wygląda dziś przystojnie. On wtedy obracał to w żart, mówiąc, że ubrał się tak na randkę z mężem. Robił dobrą minę, do złej gry. Nie dawał po sobie poznać tego bólu, który tak naprawdę przeżywał.

Dopiero wtedy, gdy wchodził do sali, zamykał drzwi - upewniając się, że na pewno są domknięte - i siadał przy szpitalnym łóżku, wcześniej całując Levi'owe dłonie, pozwalał na to, by te wszystkie negatywne emocje wypływały z niego, w postaci srebrnych łez.

Tylko przy nim - przy tym niskim mężczyźnie, pachnącym piżmem - nie wstydził się płakać. Tylko przy nim, był sobą. Mówił mu wszystko - co mu odpowiada, co leży na sercu i to, że... że czeka. Zawsze zarzekał się, że będzie czekał nawet do śmierci - byleby ponownie ujrzeć jego uśmiech, albo choćby być tym, na którego Levi spojrzy swoimi kobaltowymi tęczówkami.

Tym razem, chciał Levi'a zapytać o to, jak wpadł na pomysł croissantów z kiwi i wyznać mu, że to cholernie słodkie, i że chyba nauczy się takie piec, specjalnie dla niego.

Och... Oprócz tego, chciał mu opowiedzieć o tym, ile nowych książek przeczytał i streścić mu każdą po kolei. Wiedział, że Levi kochał książki. Pamiętał to, jak czytali je wspólnie, leżąc na kocu, rozłożonym pomiędzy regałami z książkami, a potem zasypiali tak, wtuleni w siebie, wdychając swoje słodkie zapachy i całując się sennie po szyjach. Ile dałby za choćby uścisk zimnej dłoni czarnowłosego... Ile dałby za chociażby jedno spojrzenie...

Gdy wreszcie, znalazł się na odpowiednim piętrze i wszedł do sali numer 5, z drzwiami otworzonymi na oścież, poczuł jak jego serce szamota się w piersi i bije, jak oszalałe. Czuł, jak jego ręce zaczynają drżeć, a do oczu spływa milion łez. Myślał, że zaraz zemdleje, bo nogi całkowicie już odmawiały mu posłuszeństwa i rozpoczęły razem z żołądkiem - który wykręcał się boleśnie - niemy bunt, poprzez dreszcze. Zimny pot oblał jego ciało, więc Eren oparł się o framugę drzwi i schował twarz w dłoniach. To, co widział przed sobą, było absurdem. To, co widział przed sobą, odbierało mu chęci do życia.
Łóżko, które zajmował czarnowłosy od miesiąca - to cholerne, białe łóżko, okrążone pierdolonymi maszynami i kroplówkami, było puste.
Pościel, świeża i nowa, ułożona w kostkę, przy jego dolnej barierce i sala, całkowicie pusta. Zupełnie tak pusta, jak serce i głowa Erena, który zdążył tylko chwycić w kciuk i palec wskazujący, obrączkę, spoczywającą na jego palcu, u lewej dłoni, po czym padł na kolana, pogrążając się w płaczu.

N I E U C H W Y T N Y |Ereri|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz