Rozdział 6

70 13 1
                                    


Powrót do domu okazał się być jeszcze bardziej męczącą trasą, niż dotarcie na przyjęcie. Próbowałam zająć czymś myśli, których jednak nie potrafiłam kontrolować, bo próby odwrócenia uwagi kończyły się fiaskiem. Niewiele również mogłam dostrzec w mroku nocy mimo usilnych prób. Miałam wrażenie, że widzę gorzej niż zwykle, co jeśli mam być szczera, było nie tyle złudzeniem, co prawdą. Łzy, napływające mi do oczu, pogłębiały poczucie beznadziei. Żadna z nich jednak nie zwilżyła mojego policzka, ponieważ w ostatniej chwili udawało mi się ich pozbyć, wielokrotnie mrugając.

Wraz z przekroczeniem progu sypialni i zamknięciem drzwi, opadły wewnętrzne barykady, a zalegający płacz uderzył ze zdwojoną siłą, czy tego chciałam, czy nie. Nie mogłam powstrzymać powodzi, która zatapiała moją twarz słoną cieczą bez szans na ocalenie. Żadne koło ratunkowe czy nawet Arka Noego nie byłyby w stanie mnie uratować. Nic nie może powstrzymać uczuć, które buzują we krwi, rozsadzając od środka duszę i zmęczone ciągłym trzymaniem gardy ciało. Poczułam się niewiarygodnie słaba, jakby oddychanie było najtrudniejszą czynnością, którą mogłabym wykonać. Co jakiś czas z mojej klatki piersiowej wyrwał się szloch, który jeszcze długo potem odbijał się echem wśród pustych ścian, przez co miałam wrażenie, że informacja o poniesionej porażce dotarła nawet na drugi koniec świata. Niewielkim pocieszeniem był fakt, że nikt nie widział mnie w tak żałosnym stanie. Niezliczone pytania, którymi by mnie obsypano, byłyby jedynie gwoździem do trumny. Cóż miałabym odpowiedzieć? Że potajemnie spotkałam się z mężczyzną, którego podejrzałam kilka lat temu w lesie i z którym od kilku miesięcy wymieniałam wiadomości? Nie brzmiałoby to ani dobrze, ani wiarygodnie. Stanowczo nie było w tonie szanującej się kobiety z dobrego domu. Powinnam stać w cieniu, odwracając wzrok, gdy tylko jakiś mężczyzna znajdzie się w pobliżu, nie wspominając o rozmowie z którymś, podczas której obowiązkowo musiałaby być osoba trzecia, by uniknąć plotek o utracie czystości, przez co zamążpójście byłoby niemal niemożliwe. Biorąc pod uwagę, że złamałam wszelkie zasady, zostałabym wydziedziczona z rodu, gdyby tylko ktoś niepowołany się o tej znajomości dowiedział. Niezależnie od tego, jak ważne były rodzinne więzy, nikt nie ryzykowałby straty pozycji na salonach czy krzywych spojrzeń otoczenia. Postąpiłam nieodpowiedzialnie i poniosłabym tego konsekwencje, jak przystało na dorosłą kobietę, którą ani trochę się w danej chwili nie czułam. Byłam zagubioną dziewczynką w dojrzałym ciele, które nie pasowało do mnie jak za luźne ubranie. Mała ja "latałam" wewnątrz niczym szczątki porcelanowej lalki rozbitej o podłogę, obijając się o ściany własnych ograniczeń przy każdym, nawet najdrobniejszym, geście.

Czułam nawet najmniejszą kosteczkę w swoim ciele, z czego każda z nich wydawała się niebywale ciężka, jakby moje ciało zamiast zelżeć po wypłakaniu miliona łez, napęczniało. Jedyne, na co starczyło mi sił, to zdjęcie ciasno zawiązanego gorsetu oraz jeszcze mniej wygodnej krynoliny usztywniającej spódnicę. Gdyby nie zapobiegawcza Adelia, zapewne nawet nie zamknęłabym okien po wielogodzinnym wietrzeniu pomieszczenia, które i tak zdążyło się znacznie wychłodzić. Kominek rozpalany był poprzedniego dnia, więc z ciepła jakie dawał, nie pozostało nic, prócz sadzy w kominie. Zwinęłam się w kłębek na łóżku obładowanym poduszkami i licznymi kocami, które wówczas były dla mnie najmniej istotne. Nawet przez myśl mi nie przeszło, by zwrócić na nie uwagę, a co dopiero którymś się okryć. Od chłodu chronił mnie jedynie cienki materiał halki i senny umysł, nie mający sił walczyć już z niczym. Pozwoliłam się temu pochłonąć- beznadziei, chłodu, nocy i snu.

Nazajutrz obudził mnie potworny ból głowy, jakby ona także napęczniała od trosk i łez, które utuliły umysł do snu. Miałam wrażenie, że moje ciało się rozkłada, a ja sama już umarłam, tylko nic z tego nie pamiętam. Jednak nie doceniałam komfortu, jaki dawała chwilowa amnezja i kilka sekund wystarczyło, by druga fala uderzyła z niewiarygodną siłą, układając przed moimi oczyma sceny z poprzedniej nocy. Początkowo była to luźna rozsypanka, nijak trzymająca się ładu. Dopiero później wspomnienia stopniowo układały się w logiczną całość, którą podświadomość usilnie próbowała uporządkować chronologicznie wbrew mojej woli i chęci zapomnienia felernego wieczora.

epitafiumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz