Rozdział VII

1.5K 139 22
                                    


Nieuchwytna rzeczywistość atakuje moje wnętrze. Przepełnia mnie energia, której nie znam. Czuje radość ale i obawę. Jak długo to potrwa, pytam. Czym jest ta moc?

- Tom?

Z amoku budzi mnie głos Lucjusza. Stoję przed wszystkimi śmierciożercami. Są niepewni, delikatnie przestraszeni. Uśmiecham się. Udało się, nareszcie. W mych ramionach tkwi ta szlama. Gdy dociera do mnie sens mych myśli, puszczam jej ciało na podłogę. Dziewczyna ląduje na zimnej posadzce Malfoy Manor. Dźwięk ciała uderzającego o podłogę roznosi się po pomieszczeniu. Nikt nie ruszy się w jej stronę, nikt nawet nie zamierza. Patrzę na jej twarz bladą ze strachu. Splątane, brązowe włosy zakrywają jej oczy.

Cisza jest nie do zniesienia. Niech ktoś coś mówi, niech ktoś zabiera głos. Robię kilka kroków w kierunku grupy ludzi.

- Udało się - szepcze. - Ale to nie koniec naszej misji. To dopiero początek czegoś większego. Potrzeba nam tylko czasu, a nasza armia urośnie. Potter nie będzie w stanie nic zrobić. Tak, ten dzieciak nie będzie miał wpływu na to, co przyniesie nam przyszłość.

Odwracam się znowu w kierunku młodej kobiety. Ani drgnie. Na mych ustach pojawia się krzywy uśmiech.

- Zabierzcie ją. Niedługo się obudzi. Będę miał do niej kilka pytań.

Pośpiesznie w moim kierunku idą dwaj mężczyźni. Podnoszą ją i kładą na kanapę w salonie. Reszta czeka na moje polecenia.

- Możecie odejść. Niedługo dostaniecie kolejne instrukcje.

Wszyscy kiwają głowami ze zrozumieniem. Deportują się. Widzę jak rodzina Nottów znika z tego domu. Crabbe i Goyle wychodzą frontowymi drzwiami. Tak, zaraz będę sam. Tylko ona i ja.

W moim kierunku spogląda Dracon. Obok niego stoi matka z podobnym wyrazem twarzy.

- Chodź, synu. Ojciec mu pomoże.

Kładzie swoją szczupłą dłoń na jego ramieniu. Jej kościste palce zaciskają się delikatnie. Mam wrażenie, że kobieta jest poważnie chora. Tak, nie mam wątpliwości.

Chłopak odwraca się do niej i bierze ją pod rękę. Odchodzą do innej części posiadłości. Wzdycham, a czas leci tak powoli.

Lucjusz w dalszym ciągu stoi koło schodów. Czeka na polecenia.

- Nie jesteś mi potrzebny. Dołącz do swojej rodziny, Lucjuszu.

Delikatnie się skłania i idzie w tym samym kierunku co Narcyza i Draco.

Przechodzę do salonu. Moje kroki słychać w całym pomieszczeniu. Jestem ostrożny. Wszystko zależy od tego jakie informacje posiada dziewczyna. Nic się nie uda jeśli ona będzie kłamać.

Podchodzę do sofy, na której spoczywa jej ciało. Dopiero teraz przyglądam się jej dokładnie. Ma długie włosy, naprawdę długie. Zamknięte powieki skrywają mleczne oczy. Usta delikatnie rozwarte zachęcają do złych myśli. Śmieje się - ja nie ulegnę czemuś takiemu. Jestem na to zbyt odporny.

- Kto by pomyślał, że taka osoba może dać mi aż tyle.

Wyciągam różdżkę, którą obracam w dłoni.

- Lepiej zrobić to wcześniej. - mówie do siebie.

- Imperio!

Zaklęcie godzi w pierś dziewczynę. Teraz mogę wszystko.

- Obudź się suko. - mrucze i podnosze różdżkę do góry.

Automatycznie siada i rozgląda się. Z sekundy na sekundę jej przerażenie rośnie.

The last | TomioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz