*~II~*

847 101 19
                                    

- Powinnaś się jeszcze przespać, zasłużyłaś na to - upierał się Bruno, podczas gdy ja pośpiesznie popijałam gorącą kawę.
- Chcę wreszcie się zmęczyć - odpowiedziałam, gryząc słodką bułkę z nadzieją, że cukier w połączeniu z kofeiną doda mi sił.
Bruno spojrzał na mnie z dezaprobatą i założył ręce na szerokiej piersi opiętej czarną koszulką. Mogłabym cieszyć oczy jego pięknym ciałem przez całe godziny, ale miałam też inne ciekawe zajęcia. Jednym z nich było pochłanianie słodkich przekąsek, które każdego ranka kupował Cody.
- Na moje oko jesteś wystarczająco zmęczona. No, chyba że te sińce pod oczami są zamierzone - powiedział ostrzej. Chyba miał nadzieję, że po tej uwadze zmieniłabym zdanie i wróciła do łóżka...
- Słuchaj, staruszku - zaczęłam, kiedy wreszcie przełknęłam - będę kilka ulic dalej, zawsze mam przy sobie telefon, a gdybym nie wróciła, lokalizator cały czas jest włączony.
Sądząc po jego minie, mogłam być pewna, że to go nie przekonało. Dobrze wiedział, na co mnie stać, a i tak niepotrzebnie się martwił. Poza tym bardzo łatwo mógł mnie wyśledzić. Wystarczy, żeby włączył odpowiednią aplikację w telefonie lub komputerze i już wiedział, gdzie aktualnie byłam. To dzięki niewielkim urządzeniom namierzającym, które posiadali wszyscy w tym budynku. Zanim odstawiłam kubek do zlewu, starł kciukiem lukier z kącika moich ust i poprosił, żebym na siebie uważała. Musiałam wyglądać koszmarnie, skoro tak bardzo się mną przejmował, ale kiedy wcześniej przeglądałam się w lustrze, nie było ze mną tak źle. Inne wyjaśnienie również było całkiem prawdopodobne. Coś, czego dowiedział się na przesłuchaniu Blagiera, tak nim wstrząsnęło. Oczywiście mogłabym upierać się, żeby wszystko mi opowiedział. Po prostu wiedziałam, że to nie miało sensu.
Westchnęłam przeciągle, wiążąc buty. Podeszwy moich ulubionych trampek powoli się zdzierały, a to jednogłośny sygnał ogłaszający ponowną wycieczkę do sklepu. Tym razem powinnam była kupić porządne buty do biegania. Może i zapłaciłabym więcej, ale starczyłyby na dłużej.
- Alaric, dobrze się czujesz? - zapytałam, kiedy wilkołak, zataczając się, ociężale wszedł do salonu, by po chwili zwalić się na kanapę. Odpowiedział mi niewyraźnymi pomrukami, stękami i westchnieniami.
Na widok leżącego plackiem Alarica ubranego jedynie w bokserki mimowolnie się uśmiechnęłam. Scott kiedyś powiedział, że zmiennokształtni zatrzymują się w rozwoju na poziomie nastolatka, a patrząc na tego konkretnego wilkołaka, musiałam przyznać mu rację. Gdzieś między pierwszym piętrem a parterem włączyłam ulubioną listę piosenek do biegania, oczyściłam umysł, oddychając głęboko, a kilka sekund później ruszyłam ulicą Nowego Jorku.
Sprawnie mijałam wystrojonych biznesmenów, zaspanych studentów, matki ciągnące pociechy do szkoły... Nie obyło się też bez kilku laluń na niebotycznie wysokich szpilkach. Niemal mogłam poczuć ich oburzenie na widok mojej przepoconej koszulki i włosów związanych w dokładną kitkę.
Skręciłam do Central Parku. Czując zapach wody, trawy i kwiatów, dałam się ponieść. Biegłam sprintem jedną z alejek, skupiając się wyłącznie na głębokim oddychaniu. Lubiłam spędzać czas w ten sposób. Dzięki temu przestawałam myśleć o wszystkich zleceniach, zabójstwach i kradzieżach. Przez tę godzinę czy dwie wygłuszałam wyrzuty sumienia, które nie opuszczały mnie na krok, kiedy siedziałam bezczynnie. Nie sądziłam, że po ponad pięciu latach wciąż będę przejmować się każdym celem z osobna. Jednak to, co mówią, jest prawdą. Każde kolejne zabójstwo przychodzi łatwiej.
Właśnie kończyła się kolejna piosenka, gdy wreszcie poczułam upragnione palenie w mięśniach nóg. Jednak nie dałam za wygraną i gnałam dalej, by wreszcie po kilkudziesięciu metrach paść na miękką trawę. Wyciągnęłam słuchawki z uszu, oddając się w ręce otaczającej mnie przyrody. Pozwoliłam, by kwilenie ptaków, szum wiatru i ujadanie psów mnie uspokoiły.
Ziemia obok mnie lekko zadrżała, a powietrze przesyciło się zapachem piżma i jaśminu. Najlepiej wyczuwałam zapach mężczyzny. Mimo dość małej odległości od nieznajomego wilkołaka nie dałam po sobie poznać, że jego obecność w jakiś sposób na mnie wpłynęła. Po prostu leżałam z zamkniętymi oczami, próbując unormować przyspieszony oddech.
- Jesteś całkiem szybka - stwierdził nieznajomy, jednak ja nie zamierzałam odpowiadać. Dałam sobie kilka sekund na napawanie się ciepłym i miłym dla ucha dźwiękiem jego głosu. Był jak masło orzechowe. Słodkie i nigdy nie miałam go dość. - Co powiesz na mały wyścig? Jeśli przegrasz, a to całkiem prawdopodobne, dasz zaprosić się na kawę. Linia mety przy fontannie Bethesda.
Pan Masło Orzechowe był bardzo pewny siebie, a bynajmniej nie było to bezpodstawne. Wszyscy zmiennokształtni mieli niesamowicie wielką dumę, przez co samo stwierdzenie, że mogli przegrać, doprowadzało ich do białej gorączki i dlatego też czuli potrzebę podjęcia wyzwania i pokazania swojej wyższości. Los chciał, że należałam do jednej z najbardziej dumnych ras.
- Zacznij biec, kiedy będziesz gotowa. Dam ci kilka metrów przewagi - mówił dalej, kiedy nawet nie otworzyłam oczu.
Postarałam się jak najciszej schować telefon do kieszeni spodenek, równocześnie na przemian napinając mięśnie ud i łydek. Jeśli chciałam wygrać, nie mogłam pozwolić, żeby skurcz mnie spowolnił.
- Do zobaczenia na mecie - mruknęłam, uchylając prawe oko.
Zobaczyłam jak wilkołak zmarszczył ciemne brwi, uśmiechnął się, a w następnej chwili już biegłam alejką prosto po wygraną. Do fontanny prowadziło kilka uliczek z licznymi zakrętami i skrzyżowaniami, przez co musiałabym omijać chmary Nowojorczyków. Nie chciałam marnować na to czasu. Sekundy później usłyszałam tupot za plecami. Pozwoliłam, by wilkołak z zadowolonym uśmiechem na ustach mnie wyprzedził. Przez chwilę przyglądałam się jego szerokim plecom w białej koszulce i zgrabnym pośladkom opiętymi szarymi szortami. Kiedy dystans między nami odpowiednio się zwiększył, gwałtownie skręciłam, zbaczając z alejki.
Biegłam sprintem, omijając lub przeskakując rozłożonych na trawie ludzi. Niektórym się to nie podobało, co otwarcie wygłaszali bluzgami, a inny mieli to zwyczajnie gdzieś. Przecięłam sporą polanę, wykrzesując z siebie jeszcze więcej. Gdy zbliżyłam się do uliczki, Pan Masło Orzechowe był dobre kilkanaście metrów za mną. Zwinnie przeskoczyłam nad pasmem krzewów oddzielających alejkę od polany, powodując zaskoczenie na twarzy mojego przeciwnika. Mimo zmęczenia, palących płuc i rwących mięśni, nie zwolniłam, choć kara za przegrany wyścig nie była taka zła. Duma dodawała mi skrzydeł, popychając do przodu po wygraną.
Wskoczyłam na krawędź basenu i wzdłuż niej wykonałam salto w tył, by na końcu akrobacji opaść na nagrzany kamień. Po prostu musiałam w ten sposób uczcić zwycięstwo i pokazać, na co mnie stać. Zaczesałam kosmyki, które przykleiły się do mokrej od potu twarzy. W tym samym momencie do krawędzi fontanny dopadł Pan Masło Orzechowe, łapiąc urywane oddechy.
- Kiedy następnym razem wyzwiesz kotokształną na wyścig, pogódź się z przegraną już na starcie - powiedziałam, z zadowoleniem obserwując jego zaczerwienioną, całkiem przystojną twarz. Wreszcie mogłam mu się przyjrzeć i szczerze powiedziawszy, widok mnie nie rozczarował. Pan Masło Orzechowe pochylał się, opierając dłonie na kolanach, a kilka kropelek potu spływało z kosmyków ciemnych, niemal czarnych włosów. Podniósł głowę, patrząc na mnie niezwykłymi złotymi oczami otoczonymi długimi rzęsami, i rozciągnął wargi w uśmiechu.
- Liczę na rewanż - powiedział, siadając obok mnie.
- I tak wygram - rzuciłam niby od niechcenia.
Wilkołak uniósł jeden kącik wąskich ust... W następnej sekundzie oboje ociekaliśmy wodą i byliśmy powodem śmiechu przechodniów.
- Kretyn! - krzyknęłam z rozbawieniem, chlapiąc na niego wodą. - Dlaczego to zrobiłeś?
- Byłem ciekaw, jak wyglądasz w fontannie - odparł, zaczesując włosy, które opadły mu na oczy.
Pan Masło Orzechowe niby od niechcenia machnął ręką, oblewając mnie wodą. Nie pozostałam mu dłużna. Skończyło się na tym, że ganialiśmy się po całym okręgu basenu, a co jakiś czas jedno z naszej dwójki lądowało w wodzie. Nie byłam pewna, kto miał większy ubaw - my czy obserwujący nas ludzie.
W którymś momencie starsza pani ze szczerym uśmiechem na ustach powiedziała, że zbliża się policja, wskazując jedną z alejek. Dziękując jej już w biegu, rzuciłam się do ucieczki. Kilka kroków później usłyszałam naprzemienny krzyk i dźwięk gwizdka. Jednak moją uwagę bardziej zwrócił śmiech wilkołaka i to, że biegł tuż obok mnie.
- Zatrzymajcie się! - krzyknął goniący nas policjant.
Wyścig i zabawa w berka w fontannie porządnie mnie zmęczyły, a to nie działało na moją korzyść. Z resztą, Pan Masło Orzechowe nie był lepszy. Oboje biegliśmy nad wyraz wolno, biorąc pod uwagę przyspieszony metabolizm. Stróż prawa niemal deptał nam po piętach.
- Trzymaj się mnie - zawołał wilkołak, rzucając się w kierunku najbardziej zatłoczonej alejki.
- To nas spowolni! - krzyknęłam wściekle.
Zobaczyłam, jak przewraca oczami, a gdy już miałam się odgryźć, chwycił mnie za rękę i szarpnął w bok. Nabrałam powietrza, żeby na niego nawrzeszczeć, ale w tej samej chwili jego dłoń znalazła się na moich ustach. Przecież policjant nie mógł się na to nabrać! Byłam pewna, że nas zauważył.
- Pobiegł dalej, ale mało brakowało - wykrztusił, wypuszczając powietrze.
Dopiero kiedy jego oddech owiał moją twarz, dotarło do mnie, jak blisko siebie staliśmy. Jego potężne ciało niemal wciskało moje w porowatą powierzchnię drzewa. Wszędzie czułam dotyk skóry i mokrego materiału, który obniżał temperaturę naszych ciał. Wbiłam wściekłe spojrzenie w jego rozbawione oczy, a kiedy oparł czoło na moim ramieniu, zanosząc się śmiechem, odepchnęłam go tak mocno, jak mogłam.
- Spokojnie - rzucił, znów zbliżając się do mnie. Dobry humor go nie opuszczał.
Mój mały pokaz siły być może zrobił na nim wrażenie, ale na pewno nie ostudziło zapału, który żarzył się w jego złotych tęczówkach.
- Co to było, do cholery? - krzyknęłam, ponownie go odpychając. Jednak tym razem przygotował się na mój ruch i niewiele zdziałałam. Wilkołak jedynie się zachwiał.
- Ot, niewinne zabawy w fontannie - odpowiedział z zawadiackim uśmiechem na ustach i wzruszył ramionami. - Nie wiem, o co tyle nerwów.
- Nie chodziło mi o to szczeniackie zachowanie w wodzie, a o zgubienie policjanta - wytłumaczyłam. Mój głos przypominał warczenie. - Gdyby ci ludzie zagrodzili nam drogę, nie bylibyśmy w stanie uciec!
- Ale tak się nie stało - rzucił i ledwie zauważalnie przewrócił oczami. - Nawet jeśli, to co? Zapłaciłbym za twój mandat i po sprawie.
Pan Masło Orzechowe podchodził do tego zbyt lekko, ale ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Im mniej wzmianek o mnie w jakichkolwiek raportach czy rejestrach, tym lepiej. Nie mogłam ryzykować, że ktoś wyśledzi mnie przez głupi mandat za pływanie w fontannie.
- Mniejsza. - Machnęłam ręką. - Zapomnijmy o tym.
Oparłam plecy o pień drzewa, biorąc głębszy oddech. Po chwili wyprostowałam się i zobaczyłam, że wilkołak wciąż mi się przyglądał. Tym razem to ja przewróciłam oczami i postanowiłam odwrócić jego uwagę od mokrych ubrań, które aż za dobrze przylegały do mojego ciała.
- Masz szczęście, że mam wodoodporny telefon - rzuciłam, wyciągając urządzenie z kieszeni. Tak, jak obiecywał producent, przeżył bliskie spotkanie z zawartością fontanny. Niestety nie mogłam powiedzieć tego samego o słuchawkach.
- Cóż - zaczął przeciągle, tym razem lustrując moją twarz - kawa na rozgrzanie?
Sposób, w jaki wypowiedział te słowa, świadczył tylko o tym, że na kawie się nie skończy. Prawdę mówiąc, nie miałam nic przeciwko temu, jeśli rozgrzałby mnie właśnie ten wilkołak. Ale mocną kawą nie mogłam pogardzić. Przekrzywiłam lekko głowę, mrużąc oczy i udając, że się zastanawiam.
- Najpierw muszę się przebrać - rzuciłam, odpychając się od pnia drzewa. - Nie zamierzam chodzić po mieście w mokrych ciuchach.
- Racja, lepiej zostawić ten widok dla twojego kochanka - powiedział, ciągnąć mnie w stronę alejki.
- Masz na myśli siebie? - dopytywałam z kokieteryjnym uśmiechem na ustach.
W odpowiedzi objął mnie ramieniem w pasie, pochylił się i lekko przygryzł płatek mojego ucha.
- To zależy tylko od ciebie.
Niemal zachłysnęłam się powietrzem, słysząc niski, zachrypnięty głos. Zrzuciłam z siebie jego rękę, którą próbował wsunąć pod materiał mojej koszulki, przy tym całkowicie ignorując otaczających nas ludzi. Skarciłam go wzrokiem, ale jego zachowanie w jakiś sposób przyciągało mnie. Był niesamowicie pewny siebie, brał to, co chciał i nie pytał o pozwolenie, a równocześnie balansował na cienkiej granicy zboczenia i dozwolonego flirtu. Musiał być przywódcą stada, tylko oni potrafili opanować tę umiejętność do perfekcji.
Resztę drogi przez Central Park pokonaliśmy w ciszy, jedynie co jakiś czas posyłaliśmy sobie krótkie spojrzenia. Kiedy wyszliśmy na ulicę, chciałam skręcić w kierunku osiemdziesiątej piątej, ale Pan Masło Orzechowe skutecznie mi to uniemożliwił, stając przede mną z założonymi rękoma.
- A ty dokąd? - zapytał, marszcząc ciemne brwi.
- Do domu - odpowiedziałam, wymijając go. - Zaczęłam marznąć.
Po części była to prawda. Wiosna dopiero się zaczęła, a temperatura sięgała ledwie piętnastu stopni. Jednak chciałam wrócić w innej sprawie. Wolałam poinformować Bruna osobiście o „randce", niż poczekać do wieczora i słuchać kazań.
- Kobiety. - Usłyszałam, a po chwili wisiałam głową w dół, mając doskonały widok na pośladki mojego porywacza.
- Odstaw mnie albo zacznę krzyczeć! - zagroziłam. - Potrafię chodzić.
W odpowiedzi usłyszałam stłumiony śmiech, na co parsknęłam pod nosem i sięgnęłam do kieszeni spodenek po telefon. Wybrałam odpowiedni numer, całkowicie ignorując niosącego mnie wilka.
- Coś się stało? - Niemal od razu odezwał się zaniepokojony Bruno.
- Schowaj kły, staruszku - zakpiłam rozbawiona. - Chciałam się tylko zameldować i powiedzieć, że nic mi nie jest. Prawdopodobnie wrócę wieczorem na film.
- Skąd wiedziałaś o kłach? - zapytał zdziwiony i mogłam przysiąc na moją snajperkę, że właśnie w tym momencie unosił jedną brew.
- Kiedy je pokazujesz, inaczej wymawiasz niektóre litery - odpowiedziałam z uśmiechem. Nie do wiary, że tak bardzo go znałam, ale przecież sam uczył mnie zwracania uwagi na szczegóły. - Jakieś nowości?
- Zdobyliśmy kilka ciekawych informacji od Blagiera, Scott i Cody właśnie sprawdzają ich wiarygodność - odparł. Gdzieś w tle usłyszałam huk, wiązankę przekleństw i kilka jęknięć. Już chciałam zapytać, co się stało, ale Bruno zbył mnie niemal od razu.
- Baw się dobrze. - Zaśmiał się i przerwał połączenie.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że mój wierzchowiec napiął mięśnie ramion.
- Zazdrosny? - zapytałam, szczerząc się jak głupia. Bardziej wyczułam, niż usłyszałam jego warczenie.
Po chwili stanęłam na własnych nogach, dość mocno uderzając stopami o chodnik.
- Grasz na dwa fronty? - raczej stwierdził, niż zapytał.
- Przeszkadza ci to? - zdziwiłam się, patrząc w jego złotawe oczy. Pan Masło Orzechowe pochylił się, wciąż dominując nade mną wzrostem.
- Teraz wiem, że muszę bardziej się postarać. Kiedy skończę, wybierzesz mnie.

~~~~~~~~~~

I pojawił się Aid... Pan Masło Orzechowe! Jej!
Rozdział z gatunku Wypełniaczy, ale nic nie poradzę, że młodym zachciało się kąpieli w fontannie...

Do następnego!

Na zlecenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz