*~VI~*

406 50 15
                                    

Prawy prosty, unik, seria, unik. Bez zastanowienia wykonywałam tę prostą sekwencję ruchów, pozwalając, by moje ciało reagowało automatycznie na ataki Bruna. Ćwiczyliśmy tak dość długo – pot spływał po naszych twarzach i znaczył koszulki. Mimo bólu w mięśniach nie chciałam przerywać, bo dzięki tym wyćwiczonym ruchom skupiałam się jedynie na rozmowie z Brunem, który swoją drogą naprawdę podnosił mnie na duchu.
- Alaric musiał go poznać po zapachu. Z tego, co wiem, nos wilka to silne narzędzie – powiedział, blokując mój cios.
- Tak, wiem. Mówił, że ma wyrzuty sumienia, bo zostawił Sabu na pastwę losu. – Uchyliłam się przed jego ręką i wbiłam mu pięść w bok.
- Szerzej nogi – podpowiedział i od razu kontynuował główny wątek naszej rozmowy. - Myśleliśmy, że nie pała miłością do tygrysów przez uraz z przeszłości, a tu proszę. Nienawidził siebie za to, że odebrał Sabu matkę i że prawdopodobnie przez niego trafił do niewoli.
Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Obwiniać Alarica czy mu współczuć? To było bez sensu.
- Nie zadręczaj się tym – szepnął ze współczuciem, opuszczając ręce. – Może odpoczniemy? Chwilowo mam dosyć.
- Nie wygłupiaj się – skarciłam go. - Pochłonęłam dwa opakowania chińszczyzny, muszę to spalić.
Prawdę mówiąc, nie musiałam katować się treningami, żeby utrzymać szczupłą (nawet przesadnie) sylwetkę. Ćwiczyłam, bo to lubiłam. Zawsze była też szansa, że Bruno zdradzi mi nowe informacje – często tak robił, kiedy nie grał czysto. Odciągał moją uwagę i z łatwością mógł mnie pokonać. Oczywiście nie potrzebował tego, bo gdyby tylko chciał, wygrałby w kilka sekund.
Podczas tego morderczego treningu było tak samo – nagle wypalił z wiadomością o jakiejś sekcie grasującej po mieście, a po chwili ściął mnie z nóg. Całe szczęście zdążyłam zareagować i zamortyzować upadek, bo w przeciwnym wypadku nieźle bym się obiła. Jeszcze kilka sekund piorunowałam wzrokiem jego uśmiech zwycięstwa, ale w końcu ciekawość dała górę.
- Tego dowiedziałeś się od Blagiera? – zapytałam, podnosząc się z chłodnej maty.
- Zaczynam podejrzewać, że nie trenujesz ze mną dla przyjemności – rzucił ze śmiechem, kiedy ocierał twarz ręcznikiem, po czym podał mi drugi.
- Nie mówisz mi zbyt wiele, jeśli chodzi o najnowsze spiski – przyznałam, siadając pod ścianą. Musiałam złapać oddech.
- Powinnaś wiedzieć, że robię to dla twojego dobra. Niewiedza jest błogosławieństwem – dodał tym swoim tonem "jestem starszy, mam rację, skończ, nie kłóć się".
Odruchowo przewróciłam oczami na kolejną złotą myśl, którą postanowił się ze mną podzielić. Czasem potrafił być cholernie irytujący.
- Jeśli myślisz, że przestanę drążyć, jesteś w błędzie – oświadczyłam, odkładając ręcznik na ziemię. – Nie możesz tak po prostu zacząć jakiegoś tematu i nagle uciąć!
- Ta sprawa nie dotyczy ciebie – powiedział ostrzej, mierząc mnie przeszywającym spojrzeniem. – Zdradzę ci szczegóły tylko w ostateczności.
I to tyle jeśli chodzi o wyciągnięcie z niego informacji. Po kilku chwilach wyszłam z naszej sali i nawet nie przejmowałam się smrodem potu, który poczułam, gdy przechodziłam przez wypełnioną ludźmi siłownię. Mało obchodziło mnie otoczenie, tym bardziej, że emocje nie pozwalały mi się rozproszyć.
Nawet nie zawracałam sobie głowy prysznicem i przebraniem się. Paradowanie wśród półnagich kobiet nigdy nie było szczytem moich marzeń, tym bardziej, że z pewnością wyrobiłyby opinię na mój temat. Blizny, siniaki... zastanawiałyby się nad ich pochodzeniem, za długo zawieszając na mnie wzrok – po co miałam przez to przechodzić?
Mocniej ściągając kitkę, pożegnałam się z Mandy, recepcjonistką siedzącą przy biurku i ze znudzeniem wpatrującą się w ekran telefonu. Na dźwięk mojego głosu oderwała oczy od urządzenia i ze szczerą uprzejmością życzyła mi miłego dnia.
Polubiłam ją za to, że nie ulegała urokowi Bruna i nigdy nie pozwalała sobą pomiatać. Silną osobowość podkreślały jej farbowane – niestety, jak to często powtarzała – czerwone włosy i zadziorne zielone oczy. Była ładna, wysportowana, czym przyciągała nowych klientów do siłowni i facetów do siebie.
Jednak czułam się przy niej nieswojo, jak marna podróbka kobiety. Moje czarne włosy, choć również farbowane, nie lśniły tak jak jej, a oczy nie były wiecznie uśmiechnięte. Nijaka – tak mogłam się określić.
To właśnie z powodu Mandy szybko wyszłam z placówki i ruszyłam w stronę samochodu. Sprawnie omijałam innych przechodniów, dając sobie spokój z uprzejmościami. Kilka minut zajęło mi dotarcie do czarnego chevroleta impali, w którym wreszcie miałam chwilę dla siebie.
Od pamiętnego wydarzenia w zoo nie zostawałam bez nadzoru krócej niż minutę, co było cholernie irytujące. Obchodzili się ze mną jak z jajkiem, jakbym nigdy nie przeżyła podobnej tragedii. Owszem, morderstwo Sabu wstrząsnęła mną, ale nie na tyle, bym próbowała zrobić coś głupiego. Wciąż miałam w głowie obraz jego martwego cielska z dziurą po kuli. Nie mniej zachowanie "strażników" nie pozwalało mi w spokój opłakać tego pięknego kota.
- Mogłaś zaczekać – mruknął Bruno, siadając na miejscu kierowcy.
Nie chciało mi się nawet odwrócić głowy od bocznej szyby, więc po prostu wzruszyłam ramionami. W tamtej chwili bardziej absorbujące wydało mi się obserwowanie nowojorczyków.
- Nie bądź na mnie zła – poprosił, kładąc dłoń na moim udzie. – Musisz zrozumieć, że pewnych informacji nie mogę ci zdradzić.
- Właśnie tego nie rozumiem – warknęłam, spoglądając mu w oczy. – Kiedyś powiedziałeś, że mi ufasz i że nic przede mną nie ukryjesz, a od jakiegoś czasu wyczuwam od ciebie kłamstwo. Zresztą nie tylko od ciebie.
Wygłoszenie tych obaw na głos było jak zrzucenie ogromnych ciężarów wiszących na moim żołądku. Pozostało mi tylko czekać, aż Bruno podniesie rękawicę i powie mi prawdę.
- To dlatego szpiegowałaś w moim gabinecie? – wypalił, a mnie momentalnie serce podeszło do gardła. Widząc moją minę, kontynuował. – Nie tylko wilkołaki mają dobry węch.
Jak skamieniała wpatrywałam się w niego, szukając jakichkolwiek oznak wściekłości – pulsującej żyły na czole, zaciśniętych pięści... Ale on jedynie patrzył na mnie – pokuszę się o stwierdzenie – z ciepłem w oczach.
- Nie jesteś zły? – wydukałam niepewnie.
- Właściwie dziwię się, że dopiero teraz postanowiłaś powęszyć – powiedział z uśmiechem i choć to powinno mnie uspokoić, jego reakcja wywołała odwrotny efekt. – Nie jesteś pierwszą kotokształtną, jaką spotkałem na swojej drodze. Zdążyłem się na was poznać.
Postanowiłam zaryzykować, kiedy Bruno odpalił silnik i ruszył. Postawiłam wszystko na jedną kartę z nadzieją, że uchyli rąbka tajemnicy.
- Więc – zaczęłam, spoglądając przed siebie – Blagier posiadał informacje o jakiejś sekcie...
- Ale z ciebie trudna baba – mruknął z udawaną złością.
- Mówiłam, że nie odpuszczę.
- Sprawa dotyczy bardzo delikatnych tematów, a jestem pewien na wszystkie minione wieki, że nie weźmiesz tego na poważnie – oświadczył dobitnie, nie odrywając oczu od drogi.
- Przyjmę to na spokojnie i uwierzę w najbardziej absurdalne rzeczy – obiecałam, lustrując jego twarz.
Toczył walkę wewnątrz własnego umysłu – widziałam to gołym okiem. Albo nadal nie był pewny, czy może mi to powiedzieć, albo obawiał się mojej reakcji. Ale co może być tak niedorzeczne, że...
- W Nowym Jorku pojawiła się grupa szukająca rzadkich kamieni i artefaktów. Podobno mają niezwykłe...
- Chwila – przerwałam mu, unosząc dłoń. – Uwierzę we wszystko POZA magią.
- I po całej rozmowie – westchnął ciężko, zatrzymując się pod naszym blokiem.
- Dobra, przepraszam! – rzuciłam, podnosząc ręce, by go uspokoić. – Mów dalej.
Bruno obdarzył mnie takim spojrzeniem, że miałam ochotę wpełznąć pod fotel i już nigdy spod niego nie wychodzić. Po chwili jednak przeczesał ciemne włosy i nieco złagodniał. Wysiadł z samochodu, zaczekał, aż zrobię to samo i włączył w nim alarm. Lubił tę impalę, nie ma co.
- Powiem inaczej – zaczął, kiedy wchodziliśmy po schodach wewnątrz chłodnego budynku. – Oni wierzą w magiczne właściwości kamieni szlachetnych i wmawiają to samo klientom.
- Okej, chyba rozumiem. Blagier należy do tej grupy? – zapytałam, wchodząc do mieszkania.
- Owszem, ale nie był nikim ważnym. Nie wiedział nawet gdzie znaleźć jego szefa.
Oho, czas przeszły - zabili go. Zresztą czego innego mogłam się spodziewać?
- Chwila, ale po co się tym zajmujesz? Wampiry się na to nie nabiorą, inne gatunki też nie.
- Gdyby to było takie proste – westchnął, siadając na kanapie. – Kolekcjonerzy, tak siebie nazywają, okradli już wielu starych wampirów, a ci chcą zemsty. I zanim palniesz coś o tym, że sami mogą to zrobić, weź pod uwagę zamieszanie jakie wokół siebie robi ta grupa i to, że mają poparcie klientów, którzy dali się oszukać i wierzą w magiczne właściwości przedmiotów. Cały nadludzki światek huczy od plotek na ich temat. Wampiry boją się o siebie, swoje haremy i reputację.
- Nie moja wina, że nie chciałeś mi o niczym powiedzieć - warknęłam, zakładając ręce na piersi. Cieszyłam się, że wcześniej nie usiadłam i górowałam nad nim wzrostem. Dzięki temu miałam przynajmniej choć trochę władzy.
Bruno jedynie przewrócił oczami i westchnął z politowaniem. Chyba powoli miał mnie dosyć.
- Cat, martwię się o ciebie - powiedział łagodniej, niż zapowiadała to jego mina. - Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.
W jego oczach zobaczyłam dziwny rodzaj smutku. Był zakorzeniony w jego duszy bardzo głęboko, jakby wampir chciał się go pozbyć, ale znów przywołał bolesne wspomnienia. Nie byłam osobą, która łatwo odczuwała emocje innych, ale w tamtej chwili, gorycz była aż nazbyt wyraźna. Jego twarz przybrała ten wyraz na niespełna sekundę, ale zdążyłam to zauważyć i odczytać.
- Ile świecidełek ukradli? - zapytałam, sama nieco łagodniejąc. Opadłam na kanapę obok niego i spojrzałam w sufit.
- Za ich wartość kupisz połowę biurowców w mieście. A z tego co wiem, dopiero się rozkręcają - odpowiedział. Po wcześniejszym przebłysku emocji nie został nawet ślad.
- Skąd masz tyle informacji? Myślałam, że takie grupy dbają o dyskrecję.
- Owszem, dbają, ale ludzie tak długo są lojalni, dopóki nie zaoferujesz im więcej - wyjaśnił. - Z innymi rasami podobnie.
- Ale nie masz pewności, że te informacje są prawdzie.
- Sama znasz techniki rozpoznawania kłamstw, nie musimy się o to martwić.
Przyznałam mu rację, krótko kiwając głową.
- Zamierzasz dobrać się do szefa czy wybijać ich po kolei? - dopytywałam, nieświadomie marszcząc brwi.
- Chcę ich zdemaskować. Kiedy okaże się, że artefakty nie mają żadnej wartości poza tej w dolarach, stracą pozycję. Nadludzie ich zjedzą.
Udałam, że nie zauważyłam radości i oczekiwania w jego oczach. Chwilowo miałam dosyć nowości. Mimo że wcześniej nalegałam na szczegóły, po wszystkim nie widziałam w całej sprawie nic interesującego. Ukradli, skłamali, sprzedali. Żadnego dreszczyku emocji, żadnych morderstw z zimną krwią, przekrętów na skalę światową narażających nadludzi. Jak widać, przestępcy przestali się starać.
Mruknęłam coś o prysznicu i rzeczywiście skierowałam się do łazienki. Chyba zasłużyłam na kąpiel po tak morderczym treningu z dwu tysiącletnim wampirem znającym wszystkie możliwe rodzaje walki, a przede wszystkim moje słabości.

Na zlecenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz