*~VIII~*

229 44 15
                                    

Na samym początku chciałam wspomnieć, że nigdy nie byłam w Nowym Jorku, a tym bardziej nie widziałam Muzeum Historii Naturalnej. W związku z tym proszę o wyrozumiałość, ponieważ opisy pomieszczeń mogą być dość skąpe i niezgodne z prawdą. Jeśli ktoś miał okazję zwiedzić to muzeum, bardzo proszę o kontakt. Będę mogła dopracować rozdział. Życzę miłego czytania.

– Witamy na naszej wystawie – powitał mnie młody mężczyzna z idealnym, wyuczonym uśmiechem. – Mogę wziąć pani płaszcz?
Zmusiłam się do podobnego uśmiechu i przyjęłam jego pomoc w zdjęciu okrycia, ignorując głębsze spojrzenie, które mi posłał. Podziękowałam mu, by po chwili odebrać kieliszek szampana od przechodzącej kelnerki. Jeśli miałam przeżyć ten wieczór, musiałam się napić.
Weszłam wgłąb sali wypełnionej ludźmi, a mieszanina zapachów i dźwięków niemal zwaliła mnie z nóg. Ja rozumiem, że po to powstały perfumy, ale nie trzeba od razu wylewać na siebie całej butelki! Prawdopodobnie byłam tam jedyną kobietą, która ich nie użyła. Starałam się oddychać przez lekko rozchylone usta, ale niewiele to dało.
Muzeum Historii Naturalnej musiało sporo wydać na zorganizowanie tej gali, ale jak coś robić to z przytupem. Pełna obsługa, katering, muzyka na żywo, wielu znanych gości... A wśród nich ja z misją kradzieży kolejnej błyskotki. Nic nadzwyczajnego. Przynajmniej nie odstawałam wyglądem od tych wszystkich wypucowanych dam z kijem w tyłku.
Dałam się namówić na błękitną suknię do połowy uda, która swoją drogą była najkrótszą kreacją na sali, wysokie szpilki jakiejś znanej marki i jeden z droższych naszyjników, jakie miał jubiler. Cóż, Bruno lubił wydawać pieniądze. Wynajął nawet limuzynę, która miała podwieźć mnie na cały ten cyrk.
Początkowo żadne z nas nie było przekonane co do tego zadania, ponieważ głównym gościem wystawy miał być Christopher de Voyer – brat Bruna i morderca, którego twarz pamiętałam od szesnastego roku życia. Ryzyko wiązało się z tym, że mógł mnie rozpoznać. Chociaż obawy wampira oraz moje miały inny charakter, żadnemu z nas nie uśmiechała się bezpośrednia konfrontacja. Po kradzieży Rubinowego Serca z domu Chisa na pewno bez najmniejszego problemu wyczuł mój zapach, dodał do tego zniknięcie obsydianowego kota i z łatwością wysunął wniosek - dziewczyna jest w mieście i nadal posiada odpowiednie informacje. 
Szczęście uśmiechnęło się do nas, gdy otrzymaliśmy jakże „przykrą" wiadomość dotyczącą honorowego gościa gali. Niestety pan de Voyer z powodów osobistych nie mógł przyjść. Kradzież rubinu okazała się idealnym sposobem na wykluczenie kłopotliwego wampira. 
W zamyśleniu wpatrywałam się w lśniące kamienie ukryte za szklanymi gablotami i co jakiś czas popijałam przyjemnie chłodnego szampana. Poza zwyczajnymi błyskotkami dostrzegłam wiele najróżniejszej biżuterii - od naszyjników, przez pierścionki, bransoletki, na brożkach kończąc. Wszystkie eksponaty przyciągały wzrok, na co im pozwalałam.
Minęłam właśnie kolejną witrynę, kiedy poczułam charakterystyczny zapach. Jeszcze zanim jego właścicielki znalazły się w moim polu widzenia, pouczyłam się, by zachować spokój. Przecież nie chciałam wywołać bójki. A przynajmniej jeszcze nie.
– Piękna wystawa, nieprawdaż? – zagadnęła mnie jedna z kobiet, uśmiechając się krzywo.
– Nie owijaj w bawełnę – syknęłam. – Czego chcecie?
Dwie ewidentnie farbowane blondynki stały niecały metr ode mnie, więc byłam pewna, że jesteśmy z tego samego gatunku. Nie uśmiechało mi się dalej z nimi rozmawiać tym bardziej, że wokół nich unosił się inny zapach – samca. Zamierzały pokazać mi, gdzie moje miejsce. Kiedy sobie to uświadomiłam, parsknęłam śmiechem.
– Darujcie sobie – rzuciłam, kiedy blondi numer jeden otworzyła usta, by coś powiedzieć.
Chciałam ruszyć na poszukiwania kotołaka, o którego były tak zazdrosne, ale w ostatniej chwili jedna z nich złapała mnie za rękę i szarpnęła w swoją stronę, wbijając pazury.
Nie była zbyt silna, ale mimo to odwróciłam się z rozmachem i syknęłam, jak na kota przystało, błyskając oczami. Przynajmniej wreszcie pasowały do odcienia sukienki, pomyślałam gorzko.
– Zrób to jeszcze raz, a pożałujesz – mruknęłam głębokim głosem, tocząc z nią walkę na spojrzenia.
Wpatrywała się we mnie zielonymi ślepiami, wyraźnie nienależącymi do człowieka, i chociaż moją twarz zasłaniały rozpuszczone włosy, ona zdawała się w ogóle nie przejmować tym, że ktoś może ją zobaczyć. Miałam już warknąć, gdy blondi numer dwa złapała koleżankę za ramię i, mrucząc coś pod nosem, odciągnęła ją ode mnie.
Nie ukrywałam uśmiechu na ten widok. Dziewczyna uznała moją wyższość, a to miło połechtało moje ego.
Znów zaczęłam rozglądać się o sali, kiedy te dwie zniknęły mi z oczu. Szukałam sylwetki charakterystycznej dla samca kotołaka – wysokiego, szczupłego mężczyzny, który poruszałby się z niewymuszoną lekkością i swobodą. Miałam zmienić punkt obserwacyjny, jednak coś skutecznie odwróciło moją uwagę od dalszych poszukiwań. Głos, który wyraźnie rozbrzmiewał kilka metrów za mną, sprawił, że o mało nie zmiażdżyłam kieliszka w dłoni. Aiden swobodnie rozmawiał z jakimś starszym mężczyzną w smokingu i całkowicie nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. A przynajmniej miałam taką nadzieję. Właśnie wtedy pożałowałam, że nie użyłam perfum.
– Wybacz mi na chwilę – powiedział swojemu rozmówcy i ruszył w moją stronę.
Nie poruszyłam się, błagając, by mnie minął, jednak po chwili znalazł się za mną, obejmując ramieniem.
Odruchowo szarpnęłam się w jego uścisku, zaciskając zęby i dusząc w sobie chęć, by mu przywalić. Przycisnął mnie do swojego ciała, co ograniczało moje ruchy, zabrał pusty kieliszek, który trzymałam, i zręcznie postawił go na tacy przechodzącej kelnerki.
– Nie myśl sobie, że mi uciekniesz. – Jego oddech owiał moją skórę, powodując dreszcz obrzydzenia.
– Puść mnie i nie rób scen – warknęłam, ponownie próbując się wyrwać, jednak skończyło się na tym, że wreszcie miałam go przed sobą. Gdyby tylko wokół nas nie było gapiów...
– Myślałem, że kwiaty załatwią sprawę – powiedział, posyłając mi półuśmiech.
– Nie jestem jakąś lalunią, której wystarczy wysłać kwiaty, by wskoczyła ci do łóżka – wysyczałam, mierząc go spojrzeniem.
Zapamiętałam, żeby podziękować pewnemu wampirowi za wysokie szpilki. Dzięki nim Aiden i ja byliśmy równego wzrostu, przez co bez problemu mogłam zabijać go spojrzeniem.
– Oczywiście, że nie – potwierdził. – Wystarczy uratować cię przed strzelcem i jego partnerką.
Nie byłam w stanie stłumić warknięcia, które wydostało się z mojego gardła. Wydawał się być zadowolony z mojej reakcji.
– Spłaciłam dług, darując ci życie – parsknęłam. Jak on śmiał wypominać tamtą sytuację?!
– Doprawdy? – żachnął się.
– Za to, ca zrobiłeś Alaricowi, powinnam była cię zabić – warknęłam. – A teraz mnie puść.
Wilkołak zmrużył oczy, jednak uśmiech nie schodził mu z twarzy. 
– Kocie, musisz zrozumieć, że wilkołaki funkcjonują inaczej – wyjaśnił cierpliwie. 
Aiden chciał kontynuować, jednak coś, a raczej ktoś, mu przeszkodził.
– Wszystko gra, kochanie? – zapytał młody mężczyzna o pięknych błękitnych oczach. Kotołak się znalazł i zamierzał mi pomóc. Miło.
– Tak, on już sobie idzie – odpowiedziałam, wpatrując się w oczy wilka.
– Jesteś z nim? – zapytał jakby z odrazą.
– Zjeżdżaj stąd, psie. Jest zajęta – odparł za mnie nieznajomy z wyraźną groźbą.
Aiden z opóźnieniem wypuścił mnie z uścisku, zmierzył mojego obrońcę spojrzeniem i odszedł z niezadowoleniem wypisanym na twarzy. Kiedy wtopił się w tłum, odetchnęłam z ulgą.
– Dzięki... – zaczęłam i po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że nie znam imienia kotołaka.
– Cooper – przedstawił się, a jego zabójcze oczy zalśniły.
– Cat – odpowiedziałam, kiedy wymienialiśmy się uściskiem dłoni. – Jeszcze raz dziękuję ci za pomoc, nie mogłam się go pozbyć.
– Znajomy? – dopytywał, uśmiechając się.
– Upierdliwy kochanek – rzuciłam, oceniając go.
Cooper był niewiele wyższy ode mnie, ale gdybym zdjęła szpilki, różnica wzrostu byłaby większa. Pod czarnym garniturem i białą koszulą widziałam zarys jego szczupłej, ale umięśnionej sylwetki i choć nie był potężny w barkach, wiedziałam, że mógł dorównać siłą niejednemu wilkowi. Kiedy wróciłam spojrzeniem do jego przystojnej twarzy, zauważyłam, że on też mi się przyglądał. Jasne, lekko rudawe włosy opadły mu na oczy, które już na początku przykuły moją uwagę. Tęczówki miały intensywny błękitny odcień, idealnie kontrastujący z bladością jego cery. 
– Stracił taką zdobycz... – powiedział w zamyśleniu z pociągającym uśmiechem na ustach. – Nie powiem, że jest mi go żal, bo to ja zyskałem.
Nigdy nie sądziłam, że czas może tak pędzić, dopóki nie poświęciłam kilku godzin na rozmowę z tym samcem. Kręciliśmy się po dostępnych pomieszczeniach i wzajemnie poznawaliśmy. Opowiadał mi o życiu w pobliżu Parku Yellowstone, okazjonalnych polowaniach i urokach samotności. Drewniany domek na skraju lasu... To brzmiało bardzo obiecująco.
Ja również zdradziłam o sobie kilka szczegółów, chociaż w większości nie były prawdą. Nie mogłam ryzykować, choć okłamywanie innych powoli wychodziło mi bokiem. 
 O wiele lepiej czułam się, słuchając jego głosu z przyjemnym akcentem i wdychając aromat jego skóry wymieszany z wonią drzew. 
– Jak znalazłeś mnie w tym tłumie? – zapytałam wreszcie, kiedy podawał mi kolejny kieliszek szampana.
– Zauważyłem cię, kiedy weszłaś – odpowiedział, uśmiechając się. – Pełna gracji, lekkości... Wiedziałem, że jesteś jak ja, jeszcze zanim poznałem twój zapach.
– Miałeś dwie adoratorki – parsknęłam, przypominając sobie starcie z dwiema blondynkami. – Były gotowe o ciebie walczyć.
– Myślałem, że to samce walczą o partnerkę. Cóż, do tej pory żyłem w błędzie. – Zaśmiał się. – Wygrałaś, prawda? - dopytywał z udawanym strachem.
– Oczywiście.
– W takim razie co powiesz na nagrodę? Może randka?
Kiedy skończył mówić, zgasły wszystkie światła, pogrążając na kilka sekund ogromną salę w mroku. Spięcie nie trwało długo, ale to wystarczyło, by zaniepokoić większość gości. To był mój znak. Miałam pięć minut na dostanie się w pobliże odpowiedniej gabloty.
– Muszę iść – oznajmiłam i przyciągnęłam twarz Coopera do swojej, całując go namiętnie. Musiałam się upewnić, że zechce mnie odnaleźć. To najlepsza zachęta.
Zaczęłam przeciskać się pomiędzy ludźmi, zostawiając za sobą zdziwionego samca. Kątem oka zobaczyłam, że chciał za mną iść, jednak byłam już zbyt daleko, by mnie dogonił. Wiedziałam, że zostało mi niewiele czasu.
Niemal w ostatniej chwili wyszłam z pomieszczenia i znów zgasły światła. Tym razem na dłużej. Kilka sekund później rozbrzmiały głosy zebranych tam osób oraz prośby o zachowanie spokoju. Przez ten czas moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności i bez najmniejszego problemu mogłam skierować się w odpowiednie miejsce. Szłam wzdłuż ściany, gdzie miałam pewność, że na nikogo nie wpadnę. Stanęłam przy odpowiedniej gablocie i zdecydowanym ruchem zbiłam szybę oddzielającą mnie od klejnotu.
Ktoś obok mnie krzyknął, gdy rozbrzmiał dźwięk tłuczonego szkła. Pewnie chwyciłam brylant w poranioną rękę i ruszyłam tą samą drogą. Kilka razy zostałam potrącona, ale ludzie bardziej przejmowali się niepokojącym hałasem niż mną. Szybko dotarłam do odpowiednich drzwi prowadzących do pokoju kustosza i dostałam się do środka.
W ostatniej chwili uchyliłam się przed ciosem wymierzonym w moją głowę, równocześnie wymierzając własny w brzuch napastnika. Sapnął zaskoczony i zgiął się w pół. Nie tracąc czasu, pchnęłam go wgłąb pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi.
Rzucił się na mnie z wściekłym warkotem i oczami błyszczącymi złotem. Zapach utwierdził mnie w przekonaniu, że był wilkołakiem. Moje tęczówki również zalśniły, gdy blokowałam ciosy. Uderzał mocno, ale niezbyt celnie, co udało mi się wykorzystać. Uderzyłam go łokciem w twarz, łamiąc mu nos. Trysnęła krew, a spora jej część zachlapała moją sukienkę oraz włosy. Z rykiem przyparłam wilka za szyję do ściany, lekko go podduszając. Napastnik zacisnął palce na mojej ręce, chcąc ją odciągnąć, ale nie odpuszczałam. 
– Kto cię nasłał? – Zapytałam ostro, poluźniając uścisk, by mógł się odezwać.
– Pieprz się – syknął.
– Zła odpowiedź – warknęłam, wymierzając kolejny cios w jego głowę. Los chciał, że właśnie w tej dłoni trzymałam skradziony brylant. – Sądząc po odgłosie, chyba złamałam ci szczękę. Dalej się w to bawimy, czy grzecznie powiesz, dla kogo pracujesz?
– Przyszedłem po to samo, co ty – powiedział, gdy już splunął w bok krwią.
– To też przydatna informacja, ale nie o to pytałam. Masz ostatnią szansę.
W jego tęczówkach rozbłysł gniew.
– Nie znam jego imienia. Nawet na oczy go nie wiedziałem. – Niemal wypluł te słowa.  
– Kolekcjonerzy? – dopytywałam
Wilkołak skinął głową. Więc informacje Bruna były prawdziwe i nie na darmo kradłam brylant.
– Współpracuj, a może przeżyjesz – oznajmiłam, wpatrując się w niego. – Jesteś tu sam?
– Tak.
Uderzyłam go pięścią w twarz, kiedy ledwie zdążył zamknąć usta. 
– Dwóch, było nas dwóch – wycharczał. Na jego twarzy widziałam mieszaninę bólu i zaskoczenia.
– Teraz już wiesz, że nie warto mnie okłamywać – powiedziałam z udawaną uprzejmością. 
Wilk spuścił trochę z tonu, najwyraźniej dostrzegając, że to miałam przewagę. Jego oczy już nie płonęły złotem i wściekłością, widziałam w nich jedynie jawne wyzwanie. Kiedy opuściła mnie adrenalina, wreszcie zdałam sobie sprawę z kilku istotnych szczegółów, które zauważyłam już wcześniej. Wilkołak był dość młody i pewnie dlatego nie radził sobie aż tak dobrze w walce. Doceniłam to szczęście, bo jeśli miałby więcej doświadczenia, ze swoją siłą mógłby mnie powalić.
– Jak miałeś porozumieć się za swoim kumplem? – zapytałam, kontynuując przesłuchanie i skupiając się na biciu jego serca. 
Chłopak nie był skory do odpowiadania na pytania, a mnie kończył się czas. Już dawno powinnam była wynieść się z muzeum. Według wcześniejszych ustaleń Bruna miałam dziesięć minut na kradzież i ucieczkę. Posłaniec Kolekcjonerów skutecznie popsuł mi plany. 
– Każdy miał swoje zadanie, nie mam nic, czym mógłbym go powiadomić – powiedział wilkołak z rezygnacją, a z jego skóry zaczęła unosić się woń strachu. Był przekonany, że go zabiję.
I musiałam to zrobić. Widział, kto ukradł brylant, a nie mogłam pozwolić, by Kolekcjonerzy dowiedzieli się o tym. Błyskotka miała stać się naszym biletem do głowy tej grupy, a propozycja wymiany nie dojdzie do skutku, jeśli będą wiedzieli, kto jest za to odpowiedzialny. 
Zanim wilkołak zdążył zorientować się, co zamierzałam zrobić, wbiłam pazury w jego szyję i szarpnęłam, wyrywając kawałek mięsa. Z przerażeniem otworzył szeroko usta, chcąc złapać potrzebny oddech, a po chwili jego ciało z łoskotem opadło na ziemię. 
Kiedyś znienawidzę się za to wszystko.
Sięgałam już klamki bocznego wyjścia, gdy usłyszałam hałas przy drzwiach do sali. Przełożyłam brylant do zakrwawionej lewej dłoni i przygotowałam się do walki. Kumpel wilkołaka, który leżał kilka metrów ode mnie, mógł wybrać tę drogę do ucieczki, a nie chciałam znów dać się zaskoczyć.  

~~~~~~~~~
Jak widać, umiem się spiąć i coś napisać :D Korzystałam z ferii, jednak już szkoła, więc kolejny rozdział może pojawić się w większym odstępie czasu. 
Oczywiście proszę was o wskazanie mi literówek i błędów. Mogłam czegoś nie zauważyć.  
Możecie być ze mnie dumni, ponieważ już wiem, jaki skrót klawiszowy tworzy półpauzy :D Stopniowo będę poprawiać poprzednie rozdziały, by wszystko było poprawnie.

Do następnego!

Na zlecenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz