*~X~*

222 28 13
                                    

Kiedy tylko ta informacja została przetworzona przez zmęczony umysł, poczułam, jak przez moje ciało przebiega dreszcz. Przez dłuższy czas przyswajałam wiadomość, że Sabu został zamordowany. Kolejne dni pozwoliły mi uporać się z tym wydarzeniem, a tuż po kolejnej akcji dowiedziałam się o tym, że ktoś nie bez powodu chciał zabić kota.
Odchyliłam się do tyłu, spoglądając w biały sufit, jakbym mogła znaleźć tam wszystkie odpowiedzi. Potrzebowałam chwili na ochłonięcie i opanowanie drżących dłoni.
– Kto to był? – zapytałam po jakimś czasie.
– Tego właśnie próbujemy się dowiedzieć – odpowiedział mi Alaric, kładąc dłoń na moim kolanie.
Pokręciłam głową, przecierając twarz.
– Daj temu spokój, już nic nie zwróci mu życia – stwierdziłam gorzko i strąciłam jego rękę.
– Cat, to miało uderzyć bezpośrednio w ciebie – wtrącił się Cody. – Musimy wiedzieć, czy ten ktoś nie zamierza ponownie zaatakować.
– Alaric i Sabu też mieli wspólną przeszłość – rzuciłam, wstając z kanapy. – Może chodzić o niego.
– Cholera, Cat! – warknął wilkołak, dopadł do mnie i mocno chwycił moje ramiona. – Tamta dwójka zaatakowała ciebie, nie mnie. Jesteś aż tak ślepa czy po prostu nie szanujesz własnego życia?
Warknęłam przez zmienione struny głosowe. Zanim zdążyłam pomyśleć, złapałam się rąk Alarica, podciągnęłam kolana i odepchnęłam go z taką siłą, że wpadł na szklany stolik do kawy, zmieniając go w drobny mak. Kiedy jego ciało demolowało mebel, ja skończyłam salto w tył, miękko lądując w przysiadzie. 
Coś we mnie drgnęło, gdy wilkołak i pomagający mu wstać Cody spojrzeli w moim kierunku z dziwnym błyskiem w oczach. Przestraszona tym, co zrobiłam, opadłam tyłkiem na podłogę i wzięłam głębszy oddech. Chwilę później poczułam chłodne dłonie na ramionach, przez dotyk których o mało nie wyskoczyłam ze skóry. Obróciłam się z rozmachem, zerwałam na równe nogi i wypadłam z mieszkania jak poparzona. 
Musiałam upuścić trochę pary, odpocząć od wszystkiego. Coś się ze mną działo, nie miałam kontroli i właśnie to przerażało najbardziej. Coraz częściej ponosiły mnie emocje, doprowadzając do niebezpiecznych sytuacji. Zabijałam bez najmniejszego problemu i byłam świadoma, że tak nie powinno być. Ale jeszcze nigdy nie zaatakowałam bliskich mi osób. Do tej pory mój instynkt potrafił bezbłędnie dopasować odpowiednią reakcję, jednak od kilku tygodni działam na autopilocie z wprowadzoną komendą: zabij.
Przebiegłam spory dystans, nim wreszcie udało mi się ochłonąć na tyle, by znów zacząć trzeźwo myśleć. Zatrzymałam się, opierając dłonie na kolanach, i pochyliłam głowę. Musiałam złapać oddech, a nocne powietrze pozwalało mi schłodzić rozgrzane płuca. Zrzuciłam z ramion skórzaną kurtkę, którą chwyciłam przed tym szaleńczym biegiem na złamanie karku, i z wściekłością rzuciłam nią w chodnik, by po chwili na niej usiąść. Całe szczęście ulice były opustoszałe i nie musiałam przejmować się gapiami. 
Nie wiedziałam, ile czasu minęło, nim zaczęłam przetwarzać zapachy i dźwięki, ale byłam pewna, że dołączyło towarzystwo. Dwóch samców zbliżało się do mnie nonszalanckim krokiem i z kpiarskimi uśmiechami na ustach. Podniosłam się z chodnika i kopnęłam ulubioną, czarną, skórzaną kurtkę, za którą dałam sto dolców, pod ścianę sąsiedniego budynku. 
– Popatrz, stary, jakie mamy szczęście! – zakrzyknął jeden z nich, trącając kumpla w ramię. – Ty też widzisz tego bezbronnego kociaka? 
– Och, jeszcze się przekonasz, jak bardzo niebezpieczna mogę być – wycedziłam przez zaciśnięte zęby i stanęłam w lekkim rozkroku.
– Lubię narwane – wymruczał tonem, który w normalnych okolicznościach wzięłabym za seksowny, a jego właściciela za przystojnego.
Ich zamiary były aż nazbyt wyraźne. Chcieli zaliczyć i najwyraźniej nie przeszkadzał im mój wygląd narkomanki z kilkuletnim stażem. Albo ich to kręciło. I tak nie miała zamiaru zabawiać się z nimi w jakichś krzakach, a tym bardziej w mieszkaniu. Całkowicie odeszła mi ochota na seks, mimo feromonów, którymi wręcz ociekali. 
Syknęłam przeciągle, błyskając oczami. 
– Koniec imprezy, panowie – warknęłam.
– Ach tak? – żachnął się ten drugi. – Ja myślę, że zabawa dopiero się zaczyna. 
Za ich plecami zobaczyłam zbliżający się samochód i mimowolnie zacisnęłam pięści. To jakaś ustawka czy co? – pomyślałam, rozważając przemianę i ucieczkę do parku, który znajdował się przecznicę dalej. 
Jednak nie spodziewałam się tego, co chwilę później nastąpiło. Auto przyśpieszyło z donośnym rykiem silnika, przykuwając uwagę kotołaków. Kiedy tylko się odwrócili, całą naszą trójkę oświetliły reflektory. Stałam jak wryta, wpatrując się w pędzący pojazd, do momentu, gdy samce nie przeleciały z głośnym hukiem przez maskę. Otrząsnęłam się, odskakując w bok, ale zareagowałam za późno. Poczułam silne uderzenie w lewe biodro i udo, a po chwili leżałam z zakrwawioną głową pod ścianą, obok kurtki.
– Karma wraca, suko – stęknęłam, podnosząc się na nogi, czego od razu pożałowałam. 
Samochód-zamachowiec zatrzymał się z piskiem opon tak gwałtownie, że zarzuciło jego tył. Teraz stał idealnie naprzeciw mnie. Kierowca dodał gazu, jakby manifestując swoją przewagę, a sekundę później gwałtownie ruszył. Ani drgnęłam, dopóki nie znalazł się metr ode mnie. Wyskoczyłam w górę i przeturlałam się przez całą długość samochodu, by na końcu upaść z łomotem na asfalt. Ja zbytnie nie ucierpiałam, ale tego samego nie mogłam powiedzieć o aucie, które zmiażdżyło maskę po kontakcie ze ścianą z tak dużą prędkością. 
Jęknęłam kilka razy, gdy podnosiłam się do pionu. Udało mi się dostać do drzwi kierowcy i otworzyć je mocnym szarpnięciem. W fotelu siedziała młoda, może szesnastoletnia dziewczyna. Krew skapywała z jej skroni i wargi, a na siedzeniu obok leżała broń i komórka, którą szybko przejrzałam. Setki wiadomości, ale tylko jedna przykuła moją uwagę. Nieznany numer, odebrano kilka minut temu, treść całkiem prosta: Nie zepsuj tego.
Kompletnie nic z tego nie rozumiałam, chociaż wszystko wydawało się proste. Ktoś ewidentnie kazał jej mnie zabić. Nie byłam w stanie skupić myśli przez pulsujący ból głowy, nie mogłam powiązać tak oczywistych spraw.
Uważając na zranioną nogę i powstrzymując mdłości, dotarłam w pobliże dwóch samców i ponownie warknęłam z wściekłości. Wciąż żyli. Mogłam ich zabić i z przyjemnością bym to zrobiła, ale policja... Nie, nie mogłam ich zranić, bo ktoś by się zorientował. 
Usiadłam na krawężniku, chociaż powinnam zwiewać, jak najdalej od tego miejsca. Miałam wstrząs mózgu, porządnie się obiłam i nie mogłam zatamować krwi cieknącej mi z nosa. Po prostu zawsze miałam szczęście do pakowania się w kłopoty. 
Spięłam się, gdy z przeciwnej strony nadjechał kolejny samochód i zaczął zwalniać.
– Tym razem nie dam się zaskoczyć – obiecałam sobie, dźwigając ciało do pionu.
Nim kierowca zdążył do mnie podejść, rzuciłam się do biegu, nie dopuszczając do siebie palącego bólu i skołowania. Złapał mnie za rękę i szarpnął. Wykorzystałam tę siłę i przygotowałam pięść do ciosu, jednak napastnik zauważył to. Chwycił moją dłoń i obrócił tak, że uderzyłam plecami o jego pierś i polecieliśmy na maskę samochodu.
Szarpnęłam się kilka razy, aż w końcu rozluźniłam mięśnie i po prostu dałam się przytulić.
– Już jesteś bezpieczna.
Nawet nie próbowałam protestować. 

Na zlecenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz