*~XII~*

178 28 3
                                    

Właściwie gdyby nie nos Alarica, sama nie wyczułabym, że weszłam w ruję. Nawet nie miałam ochoty na seks, co w przypadku zmiennokształtnych jest ewenementem. Mogło to mieć związek z zawirowaniami w moim DNA? Tego nie wiedziałam i szczerze powiedziawszy, mało obchodził mnie powód. Po prostu zajęłam się rozmyślaniem nad wyjściem z tej sytuacji. 
Dwadzieścia trzy lata to idealny wiek dla samicy kota do sparowania i urodzenia potomstwa, ale ja jeszcze nie byłam na to gotowa. Musiałam znaleźć miejsce, w którym mogłabym się przyczaić i poczekać, aż samce odejdą. To najlepsze, co mogłam zrobić i, całe szczęście, Alaric zgodził się ze mną. Miałam szczerą nadzieję, że wszystko potoczy się łatwo: wejdę do mieszkania po swoje rzeczy i przeniosę się do innego, tymczasowego lokum. Niestety los nigdy nie był dla mnie łaskawy.
– Jedź prosto do apartamentu – rozkazałam wilkołakowi, obserwując bijatykę na chodniku przed głównym wejściem do bloku. 
Trzech samców naparzało się w najlepsze, całkowicie ignorując otaczających ich ludzi. Ludzi z komórkami, które nagrywały całe zajście. Cudownie.
– Nie wiedziałam, że istnieją tacy idioci – mruknęłam do siebie, przecierając dłonią oczy.
– Oszaleli od twojego zapachu – powiedział Alaric i pociągnął kilka razy nosem. – Prowokujesz, tym bardziej, że już wcześniej ich nosiło.
We wstecznym lusterku widziałam, jak Scott i Cody rozganiają zbiegowisko, a Bruno zajmuje się napaleńcami. Kiedy już rozbiegli się bogatsi o kilka siniaków, wampir zadzwonił na komórkę Alarica.
– Gdzie jesteście? – zapytał, gdy odebrałam połączenie.
– Jedziemy do apartamentu na Lenox Hill, zostanę tam na kilka dni – wyjaśniłam.
– Chwila, czemu Lenox? – wtrącił się Alaric, ale zbyłam go machnięciem dłoni.
– Dobry pomysł, właśnie drugi raz pozbyłem się kotołaków sprzed budynku – mruknął Bruno. – Są niemożliwe.
– Mój zapach powinien trochę się przytrzeć i przestaną was nachodzić.
– Teraz bardziej martwię się o ciebie – powiedział, ignorując moje wcześniejsze słowa. – Nie pamiętam, żeby wcześniej twoi adoratorzy byli aż tak agresywni.
Rozłączył się, a ja zwróciłam uwagę na dziwny wyraz twarzy wilkołaka, który wpatrywał się zawzięcie w przednią szybę.
– Podaj mi telefon – rozkazał, ruszając spod świateł z piskiem opon.
– Nie ma mowy, prowadzisz jak wariat – zrugałam go, zabierając komórkę poza zasięg jego ręki. – Patrz na drogę!
– Daj mi ten cholerny telefon!
Alaric wreszcie zwolnił i uspokoił się na tyle, że postanowiłam zaryzykować i podałam mu jego własność. Wystukał numer, a kiedy jego rozmówca odebrał po kilku sygnałach, rozpoczął tyradę w swoim ojczystym języku. Mówił tak szybko, że nie nadążałam z tłumaczeniem, aż wreszcie dałam sobie spokój.
– To musi być Lenox? – zapytał mnie, nie rozłączając się.
Zerknęłam na niego i próbowałam rozgryźć, o co chodzi, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
– Tylko z tego apartamentu mogę korzystać – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, a Alaric przekazał sens mojej wypowiedzi swojemu rozmówcy.
– Wyjaśnisz mi, co się dzieje? – zapytałam, odbierając od niego telefon.
Wilkołak zmarszczył brwi i podrapał się po jasnej bródce. Taa... Coś było na rzeczy.
– Alaric... – zaczęłam groźnie, ale to nie pomogło. Mężczyzna zamilkł i nic nie wskazywało na to, że raczy uchylić mi rąbka tajemnicy.
Przez kolejne pięć minut wnętrze samochodu wypełniały nędzne popowe kawałki puszczane w radiu. Próbowałam zmienić stację, ale dostałam po łapach i od tamtej pory siedziałam grzecznie, znosząc to coś, co inni uważali za muzykę. Kiedy tylko Alaric zaparkował auto, prawie wyskoczyłam na zewnątrz, pragnąc znaleźć się jak najdalej od zawodzenia dobiegającego z głośników.
Niemal wbiegłam do przestronnego hallu, a po chwili usłyszałam za sobą śmiech wilkołaka. Nawet się nie odwracając, pokazałam mu środkowy palec, i raźnym krokiem podeszłam do kontuaru.
– Panna Cat nadal nie wie, że w miejscach publicznych należy się ubierać? – zagaił mnie chłopak zza lady i uśmiechnął się rozbrajająco. – Powinienem wystawić jakiś znak ostrzegawczy czy po prostu zawsze mieć zapasowe ciuchy dla ciebie?
– Czepiasz się – rzuciłam, kiedy już opanowałam krótki wybuch śmiechu. – Daj mi klucz do apartamentu i już mnie nie ma.
– A jeśli lubię twoje towarzystwo? – zapytał retorycznie, zerkając za moje plecy. – I piesek przydreptał za swoją panią!
Parsknęłam śmiechem i przybiłam piętkę z cudownym Saszą.
– Uważaj, kogo prowokujesz, szczeniaku – warknął na niego Alaric, błyskając żółtymi ślepiami.
Atmosfera zgęstniała, ale ja i tak podśmiewałam się, stojąc obok nich. Ci dwoje zawsze sobie dogadywali, chociaż Sasza, członek stada z rodzinnego kraju Alarica, swoją złośliwością ryzykował o wiele więcej. Przywódca mógł go zwyczajnie wypędzić, ale on nigdy się nie powstrzymywał. Tłumaczyłam to sobie tym, że był młody, głupi i miał też zaczepny charakter oraz niewyparzony jęzor, którego nikomu nie szczędził.
– Dasz mi ten klucz? – upomniałam Saszę i zerknęłam nerwowo w stronę Alarica.
Zazwyczaj znosił dogryzanie swojego podopiecznego, ale czasem puszczały mu nerwy i przypominał młodemu, kto rządził w stadzie. Wolałam nie być w pobliżu burdy, która mogłaby się rozwinąć z ich wymiany zdań. Poza tym wciąż paradowałam jedynie w majtkach i przydużej koszulce. 
Nie przerywając walki na spojrzenia, sięgnął pod ladę i podał mi kartę klucz do mojego apartamentu. Niemal biegiem ruszyłam w stronę wind, kiedy zauważyłam, że Alaric miał dość. Nie mógł znieść tego, że ktoś ze stada nie okazuje mu uległości. Nawet jeśli w towarzystwie wampirów i moim zachowywał się jak zwykły facet po trzydziestce, obecność innego wilkołaka działała na niego jak płachta na byka. 
Drzwi widny już się zamykały, ale Alaric był szybszy i zdążył je zatrzymać. Oparł się o metalową ścianę i warknął przeciągle.
– Cholerne szczeniaki – skwitował po rosyjsku. 
– Jest jeszcze młody – zaczęłam uspokajająco – nauczy się szacunku do dużych, złych wilków.
Alaric potarł swoją jasną bródkę i spojrzał na mnie, unosząc brwi.
– Chciał zrobić na tobie wrażenie. Kiedy już nie patrzyłaś, poddał się – wyjaśnił i uśmiechnął się szeroko. – Twój zapach działa też na wilkołaki.
– To cię tak bawi? – zdziwiłam się.
– W tym budynku są trzy wilki z mojego stada. Pomyślą, że w tym roku ja cię zadowalam – mówił, zbliżając się do mnie z zadziornym uśmiechem na ustach. 
– Taak – przeciągnęłam. – Trzy wilkołaki, które mogą donieść o tym Lisie. Chyba nie chcesz kolejnej kłótni, co?
Wzmianka o obecnej dziewczynie zadziałała na niego jak kubeł zimnej wody. Oczywiście wiedziałam, że Alaric niczego by ze mną nie próbował. Nasza relacja nigdy nie przybrała łóżkowego charakteru i byłam z tego zadowolona. Wystarczało mi to, co mieliśmy. Działało to w obie strony. Wilkołak nie raz wspominał o tym, że marzy mu się piękna kobieta, która da mu syna – już na starcie byłam skreślona. 
– Mówiąc o Lisie – zagadał. – Pomożesz mi wybrać prezent na naszą rocznicę. 
– Możesz na mnie liczyć. 
Kiedy wyszliśmy na korytarz, wyczułam jakąś zmianę. W powietrzu wisiała woń dwóch wilków i dałabym sobie odciąć obie ręce, że te zapachy były nowe. Powęszyłam jeszcze chwilę i spojrzałam gniewnie na Alarica.
– Chcesz mi coś wyjaśnić? – zapytałam, zakładając ręce na piersiach. 
– Tylko się nie wściekaj.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale gwałtownie otworzyły się drzwi do apartamentu, wypuszczając blond burzę, która wykrzykiwała imię mojego towarzysza. Huragan zrobił kilka okrążeń wokół nas i wrzeszcząc coś o gościach, wbiegł do środka. 
– Poznaj Natashę. 
Tylko tyle usłyszałam, kiedy kompletnie zszokowaną wepchnął mnie do apartamentu i zatrzasnął drzwi. Po chwili z kuchni wyłoniła się starsza wersja mojego komitetu powitalnego. Kobieta na oko po czterdziestce przytuliła mnie, trajkocząc jak najęta. Ledwie zdołałam wyplątać się z jej uścisku i odsunąć się krok za Alarica, ona poprawiła włosy i prawie pobiegła do kuchni, skąd dochodził dźwięk gwizdka.
– Co tu właściwie się stało? – wykrztusiłam, kiedy cały ten harmider zniknął.
– Poznałaś moją rodzinę – odpowiedział mi ubawiony do łez Alaric.
– Wyjaśnisz mi, co one tu, do ciężkiej cholery, robią? – zapytałam, ledwie powstrzymując nerwy.
Nie miałam nic przeciwko jego krewnym, ale ulokował je w MOIM apartamencie, który kupiłam za własne pieniądze i który służył mi, gdy tylko chciałam pobyć sama. To miejsce było moją oazą; mogłam do niej wrócić w każdej chwili i zawsze wiedziałam, że znajdę w niej spokój. Właśnie tego potrzebowałam, a zamiast ciszy i ukojenia czekali tam na mnie niespodziewani goście. 
– Może grozić im niebezpieczeństwo, nie mogłem zostawić własnej matki i siostry na ulicy – wyjaśnił Alaric, zerkając co chwilę w stronę kuchni. – Cat, proszę, pozwól im tu zostać. To moja rodzina.
Westchnęłam, spuszczając wzrok. Wilkołak nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że tym stwierdzeniem już mnie kupił. Nie byłam na tyle okrutna, by wyrzucić na bruk członków jego rodziny. Sama wiele bym dała, żeby rodzice wciąż byli blisko mnie. 
– Długo to potrwa? – zapytałam, zaczesując do tyłu włosy.
– Nie wiem, ojciec ma zadzwonić jeszcze dzisiaj. Po kolacji wyjaśnię ci wszystko.
– Kolacji? – zdziwiłam się i zmarszczyłam brwi.
– Mama tego nie przepuści. – Zaśmiał się i popchnął mnie w stronę kuchni.
Niecałe pięć minut później siedzieliśmy przy suto zastawionym stole i wreszcie mogłam się odezwać, co do tej pory utrudniały mi dwie największe gaduły, jakie kiedykolwiek spotkałam. Blond burza, która wybiegła nam na spotkanie, miała na imię Natasha i była dużo młodszą siostrą Alarica. Dziewczynka miała w sobie ogromne pokłady pozytywnej energii, która promieniowała z każdego poru w jej ciele. Była niesamowicie podobna do Alarica, chociaż dzieliło ich ponad dwadzieścia lat.
Niedługo później poznałam imię pierwowzoru tej dwójki – Irina Mikołajewna  okazała się być niesamowicie miłą i emanującą ciepłem kobietą o równie jasnych oczach, co jej dzieci. Cały czas mówiła po rosyjsku i chyba nie znała angielskiego. To trochę utrudniało nam rozmowę, ale z drugiej strony mogłam poćwiczyć własne umiejętności rozumienia ze słuchu, ponieważ aż do podania posiłku nie dała mi okazji do odezwania się. 
– Skarbie, jak ci na imię? Chyba zapomniałam zapytać. – Kobieta zaśmiała się, podając mi talerz z parującą potrawą.
– To Cat, opowiadałem ci o niej – odpowiedział za mnie Alaric, a ja podziękowałam uśmiechem za swoją porcję. Danie wyglądało przepysznie
– Cat? Jacy rodzice nazywają dziecko w ten sposób? – zdziwiła się. Chyba nadal nie zdawała sobie sprawy z tego, że znam ten język.
– Nazywam się Catherine Miller. Cat to zdrobnienie – wyjaśniłam w jej rodzimym języku, przez co prawie spadła z krzesła, a po chwili uradowana zaczęła pleść jak najęta. Nawet po angielsku nie byłabym w stanie zrozumieć tylu słów na raz. – Proszę, wolniej.
Kobieta zaśmiała się ponownie i zaczęła mówić dalej. Przez całą kolację, która przeciągnęła się do późnego wieczora, kilka razy upominałam Irinę o to, żeby przystopowała z ilością słów wyrzucanych z prędkością karabinu maszynowego. Opowiadała o młodości i dzieciństwie Alarica, z czego miałam niesamowity ubaw. Wilkołak nie mówił wiele o swojej przeszłości, a dzięki jego matce mogłam poznać historię z pierwszego źródła.
Kiedy już rozsiedliśmy się w salonie, a mała Natasha szykowała się do snu, przyjrzałam się dwóm z trzech najważniejszych kobiet w życiu Alarica. Były do siebie bardzo podobne i wiele podobieństw znalazłam także z wilkołakiem. Łączył ich jasny kolor włosów i lodowy błękit oczu, ale też usposobienie; gadatliwość musiała być dziedziczna. 
Przyglądałam się, jak dziewczynka usadowiła się na kolanach matki, dała jej buziaka, a po chwili uciekała przed goniącym ją bratem. Uśmiechnęłam się delikatnie i, czując dziwy dreszcz na skórze, przemknęłam obok nich do łazienki. Oglądanie ich szczęścia jednocześnie sprawiało mi radość i ból. Chyba zazdrościłam im tego, czego ja miałam tak mało. Doświadczałam ciepła ze strony rodziców, ale też musiałam szybko dorosnąć, przestać bać się ciemności i nauczyć walczyć. Alaric, choć miał ponad trzydzieści lat, w obecności matki zmieniał się w małe dziecko. Widziałam, jak cieszył się z jej obecności i jaką miłością darzyli siebie wzajemnie. 
To było dla mnie zbyt wiele. Gorycz wciąż szczypała mnie w gardło, gdy myłam ręce w lodowatej wodzie, by ochłonąć. Nie chciałam sprawić przykrości Irinie.
– Natasha poszła już do łóżka, mamy teraz trochę czasu dla siebie, skarbie – powiedziała matka Alarica i usadziła mnie obok niego na kanapie. – Napijecie się czegoś mocniejszego? Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę na porządny burbon albo dobrą wódkę.
– Mamo, nie odmawiaj sobie – odpowiedział ze śmiechem Alaric.
– A ty, Cat?
– Nie wolno jej teraz pić – uprzedził mnie wilkołak, na co jego matka otworzyła szeroko oczy i doskoczyła do nas z euforią wymalowaną na twarzy. 
– Dlaczego nie mówiłaś, że jesteś brzemienna? To cudowna wiadomość! Który to miesiąc? Chłopiec? A może dziewczynka? Nie, to na pewno chłopiec, w naszej rodzinie zawsze rodzą się chłopcy. Alaric, jak mogłeś nic mi nie powiedzieć? Wreszcie doczekam się wnuków!
Kiedy tylko zrozumiałam sens jej słów, poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Wymieniłam spojrzenie z siedzącym obok mnie wilkołakiem i niemal równocześnie znieśliśmy się śmiechem, a Irina patrzyła na nas jak na dwóch wariatów. Przez kolejne kilka minut wykłócała się z synem, który próbował jej wytłumaczyć, że nie jestem w ciąży i że nic nas nie łączy. Odpuściła dopiero wtedy, gdy Alaric powiedział jej o Lisie.
– Nie wierzę, masz pod nosem świetną dziewczynę! Może jest trochę przychuda, ale po pierwszym dziecku się poprawi. Matka zawsze ma rację, chłopcze – ciągnęła dalej. – Znowu zmyśliłeś sobie wybrankę serca? Nadal pamiętam, jak miałeś czternaście lat i wróciłeś do domu z wiadomością, że znalazłeś sobie dziewczynę. Dopiero od twojego ojca dowiedziałam się, że skłamałeś, a Nadia była tylko twoją koleżanką. Z tą Lisą jest pewnie tak samo! 
Słysząc kolejną opowieść przywołaną w ich kłótni, przestałam się przejmować i po prostu śmiałam się z zażenowania Alarica. Rżałam jak głupia, czekając a dalszą wymianę zdań.
– Mamo, zrozum, Cat jest tylko moją przyjaciółką i pracujemy razem. Lisa jest wilkołakiem i jest też moją narzeczoną! Narzeczoną, słyszysz? 
Chwila, narzeczoną?! 
– Uwierzę, jak zobaczę, a teraz marsz do łóżka! Kobiety muszą porozmawiać – rozkazała Irina i tupnęła nogą, wskazując palcem jedną z sypialni. 
– Nie, mamo. Jadę do Lisy postarać się o wnuki – oświadczył pół żartem, zabrał swoje rzeczy i, ignorując matkę, wyszedł z apartamentu. 
– Ten chłopak jest niemożliwy. Nie mam pojęcia, jak z nim wytrzymujesz, dziecko drogie – powiedziała, kiedy już usiadła w fotelu stojącym naprzeciw kanapy. – Ta cała Lisa naprawdę istnieje?
– Tak – potwierdziłam, na co kobieta uśmiechnęła się uradowana. – To dobra partia, na pewno ją pani polubi.
Irina chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej dźwięk mojej komórki. Przepraszając ją, przeszłam do kuchni i odebrałam połączenie od Lucasa.
– To coś ważnego? Miałam iść spać – powiedziałam zgodnie w prawdą.
– Zdążysz się wyspać. To poważna sprawa – rzucił, a w tle usłyszałam stukanie w klawiaturę. – Kiedy ostatnio farbowałaś włosy?
– I to jest takie ważne?
– Kiedy? – niemal przeliterował to słowo, jakbym była dzieckiem, które nie rozumie jego znaczenia.
– Z dwa miesiące temu – odpowiedziałam dla spokoju. 
– Idź do lusterka i przyjrzyj się odrostom – rozkazał tym swoim tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Burcząc pod nosem, poszłam do łazienki, żeby wykonać jego polecenie. Nie miałam pojęcia czego szukać, ale kiedy zaczesałam włosy i zwróciłam uwagę na ich fragment tuż przy skórze, niemal nie upuściłam telefonu. 
– Jak na to wpadłeś? – zapytałam, nie odrywając spojrzenia od swojego odbicia. – Jakiem cudem to jest w ogóle możliwe?! 
– Po twojej reakcji zgaduję, że miałem rację. Przyjedź do mnie jak najszybciej, muszę wykonać kilka badań.
Rozłączył się, nie czekając na moją odpowiedź, z ja nadal gapiłam się na milimetrowy rudy odrost.

~~~~~~~~~~~
Przepraszanie za opóźnienia pod rozdziałem to już chyba tradycja... Biorę się ostro do pracy i oddaję w wasze ręce kolejne dwa i pół tysiąca słów. 

Do następnego!


Na zlecenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz