P.O.V Samanta
Już kolejne godziny siedziałam sama w domu. Zero życia. Matka nie odbiera telefonu. Holly gdzieś zniknęła, ale przecież miała zostać przyprowadzona do domu przez Tobiego, który też wyparował. Hoodie jest zapewne gdzieś w lesie.
Tu jest tak nuuuudno. Mam dość siedzenia w tym zapchlonym domu.
Kolejny raz próbowałam zadzwonić do matki, ciągle sekretarka mówiła to samo zdanie : "Przepraszamy, abonament jest chwilowo niedostępny. Prosimy zadzwonić później"
Irytujące.
-Pieprzyć ją -Wstałam z łóżka i udałam się do kuchni. Z lodówki wzięłam banana. Spojrzałam na kalendarz. Dopiero minęły 2 tygodnie wakacji. Z skwaszoną miną napisałam mamie, że będę na spalonej łączce. Ubrałam na siebie bluzę i wyszłam z domu. Było duszno, ale ciepło. Deszczowe chmury powoli zastępowało niebieskie niebo.
-Komu w drogę temu w czas - szłam do lasu. Oby od nowa się nie rozpadało. Było dziwnie cicho. Nie lubię takiej ciszy.
Powoli przekraczałam granicę lasu. Miałam odczucie obserwowania ale nie mogę o tym myśleć.
Wyjęłam telefon z kieszeni. Matka dalej nie odpisywała ani oddzwaniała. Szczerze, było mi z tego powodu przykro.
-Sam? - usłyszałam swoje imię. Przejrzałam wszystkie drzewa przy mnie. Nikogo nie było.
-Ktoś tu jest?- spytałam mniej pewniej niż chciałam.
-Tu
Przede mną był Hoodie. W moich oczach zebrały się łzy. Podbiegłam do niego i mocno przytuliłam. Nie odwzajemnił tego. Kolejna rzecz tego dnia, która mnie zraniła.
-Przepraszam - powiedziałam cicho.
-To Ja powinienem przepraszać, wiesz może gdzie jest Masky?- spytał się.
-nie, a wiesz gdzie jest Holly albo Toby?
-Toby płacze w domu
-Czemu?
-Bo taka jedna nastolatka bez serca go zraniła
Czy on mówi o Holly?
-Holly?
-Yep
Smutno mnie się zrobiło. Znowu. Jestem zbyt wrażliwa.
-Pomożesz mi jej szukać?- spytałam, chociaż miałam wrażenie, że mi nie pomoże.
-Jasne, przy okazji poszukam Timiego
-Timiego?
-Inaczej Maskiego
-Aha.
Szliśmy w ciszy. Jeżeli Masky ma na imię Tim, to ciekawe jak nazywa się Hoodie.
-Myślisz, że oni tu są?- spytał się mnie Hoodie. Byliśmy na skraju spalonej ziemi a zielonego, żywego lasu. Kiwnęłam głową na znak, że tak.
Słyszeliśmy Krzyki. Szybko tam pobiegliśmy.
-Śmieszni jesteście - pokwitowała osoba, której nigdy już nie chciałam widzieć na oczy- tatę Holly
-Pieprz się - odpowiedział mu Masky, którego czerwonowłosy zasłaniał
-ogarnąć dupy, kurwa! Słychać was w całym lesie - przy czerwonowłosym stanął Hoodie. Stał pomiędzy swoim bratem a moim ojczymem.
-Co się tutaj dzieje? - Nie wiadomo skąd przy Holly, która widać, że płakała stał Toby. Nie patrzył na brunetkę tylko na naszą czwórkę.
-Bo... Bo... - jąkał się Masky - skąd wszyscy się tutaj kuźwa wzięli?!
- jakoś tak -podpowiedziałam mu.
- To on się drze jak chory!- wydarła się Holly
-Ja!? To ty mu złamałaś serce!- bronił się Masky.
-To on mnie obrażał!- dziewczyna łamała się, widziałam to. Po jej policzkach spływały łzy.
-Nie obrażał bym cię, gdybyś nie broniła tego chłopaka!- do kłótni przyłączył się Toby.
-A co miałam zrobić!? Patrzeć jak go zabijasz!?
-I tak jest już martwy - zaśmiał się Jason. Dobrze pamiętam jego imię.
- Jak to? - spytał się Toby
-Zabił go - powiedział bez uczuć Hoodie.
-Ale kogo?- nadal nie wiedziałam o kogo chodzi.
-Maxa - Holly była dalej roztrzęsiona.
-Ty go broniłaś!- wydarłam się na młodszą siostrę. Jaka ona głupia, broniła takiego tyrana i debila jak on.
CZYTASZ
3 Killers
Fanfiction3 morderców 3 dziewczyny 1 ojczym 1 matka. Jaki będzie ich los, gdy ci którzy całkiem inni są spotkają się? #39 miejsce w horrorach ~ 25.09.2016 *** #11 miejsce w horrorach ~ 31.07.2016 #8 miejsce w horrorach ~ 02.08.2016