Rozdział 4

443 22 6
                                    

- Ach tak, a jakie jest te ,,magiczne miejsce"? - nie pomyślałam zanim powiedziałam. Tak zwane myślenie na głos, szczerze w sobie tego nienawidzę. Zdarza mi się to często i w najmniej odpowiednich momentach. 

- Czy to istotne? Niespodzianka - cicho się śmieje. Zaczynam się niepokoić, śmieje się bez powodu, a ja gościa do końca nie znam! Może mnie gdzieś wywieść, czemu ja się zgadzałam?! Stresuję się, ale staram się to ukryć. Nie patrzę na Evana, tylko na rozmazanych ludzi. - Tak na poważnie to na plażę. 

Teraz mi to mówisz? Evan coraz bardziej dociska gaz, zaczynam się bać. Lubię szybką jazdę, ale nie wtedy gdy jest wokół pełno innych aut, słupów... Adrenalina wzrasta, tak samo jak strach. Już sama nie wiem co jest silniejsze - a jednak wiem. Widzę jak Evan traci panowanie nad kierownicą... ta wykręca, w którą stronę chce. Samochód uderza z dużą prędkością o słup i tracę przytomność. 

                                                                                   ~***~ 

      Otwieram oczy. Budzę się w jakimś dziwnym pomieszczeniu, kompletnie nie wiem co się dzieje. Próbuję podnieść głowę, ale nie potrafię. Coś mnie przed tym zatrzymuje, broni. Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę przez maskę tlenową. Zerkam na swoją dłoń i nią ruszam - wszystko ok, to nie jest paraliż. Słyszę czyjąś rozmowę, staram się w nią wsłuchać. 

- Kiedy się obudzi? - to moja mama. Widzę, że jest cała zestresowana. 

- Powinna już dzisiaj - pielęgniarka odwraca na mnie wzrok. - A dokładniej to już się obudziła. Jak się pani czuje? - podchodzi do mojego łóżka. Wskazuję maskę tlenową, przecież nie mogę nic przez nią mówić. - No tak, przepraszam. Proszę jej nie ściągać. 

Ale ja mam pełno pytań! Kiedy stąd wyjdę, ile tutaj leżę i... GDZIE JEST EVAN?! Gorączkowo rozglądam się po sali i ronię łzy. Nigdzie go nie ma. 

- Córeczko... - moja mama siada na krześle tuż przy moim łóżku. - Tak się martwiłam... leżysz tutaj już trzy dni... 

Pierwsza odpowiedź na moje pytania. Mama wyciera moje łzy i chwilę się zamyśla. 

- Wiem o czym myślisz. Evan leży na sali obok - moja mama cicho wzdycha i zaciska pięść. - To jego wina, ten cały wypadek. Mogłam cię nie puszczać.

Traktuje mnie jakbym miała szesnaście lat! Po pierwsze : to nie jest wina Evana, to przecież był wypadek. Po drugie : jeśli go aż tak nienawidzi niech się hamuje i tego przy mnie nie pokazuje. Mimo, że nie znam go zbyt długo to oficjalnie stwierdzam, że MI NA NIM ZALEŻY.  Pokazuje mamie drzwi, a ona wychodzi. Na razie nie chcę jej widzieć. Ściągam z siebie maskę tlenową i odłączam się od kroplówki. Mimo, że nie mam sił wstaję i powoli wychodzę z sali. Ostrożnie unikam mamę i innych lekarzy, kierując się w stronę drugiej sali. Przełykam głośno ślinę i kładę dłoń na klamce. Stoję przed wyborem - wejść i go tam zobaczyć, czy nie. Na własną odpowiedzialność przyciskam klamkę i wchodzę do sali. Zamykam cicho drzwi i widzę go podłączonego do tych wszystkich urządzeń. 

- Evan

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

- Evan... - opadam na podłogę i płaczę. Z pewnością nigdy nie chciałam zobaczyć go w takim stanie. - To moja wina... gdybyś po mnie wtedy nie przyjechał...

Ani nie drgnął. Rozglądam się po sali, leży tutaj sam. Podchodzę do jego łóżka i siadam na krześle obok. Odgarniam mu włosy z czoła i wzdycham. 

- Musisz się obudzić, słyszysz? - zaczynam płakać. - Znamy się krótko, ale mam wrażenie, że całą wieczność... i powiem to ZALEŻY MI NA TOBIE. 

________________

Na pomysł z wypadkiem wpadłam na końcu pisania tego rozdziału, więc musiałam tamto wykasować xD Czytasz = zostaw gwiazdkę i komentarz :D <3 

Kocham Cię, Evan | E.P.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz