Słońce świeciło wysoko na niebie, na którym nie uświadczyło się tego dnia ani jednej najmniejszej chmurki. Termometry wskazywały natomiast przeszło 30 stopni w skali Celsjusza, co dla niektórych było wystarczającym powodem, by zostać w domu z puszką zimnego piwa lub kubełkiem lodów. Nie każdy w końcu lubił wychodzić na ulice w upalne południe, ale Clarke Griffin postanowiła wyjść ze swojego mieszkania, by zrobić zakupy na sobotni obiad z rodziną.
Miała na sobie zwiewną sukienkę w kwiecisty wzór, kończącą się tuż powyżej kolana oraz kremowe sandałki na wysokim obcasie. W jednej dłoni trzymała przyciśnięty do ucha telefon, a w drugiej miała klucze od swojego samochodu.
- Tak. Mamo, oczywiście. Wiem, że ma na nie alergię... Wezmę coś dla niego. Nie martw się - mówiła do swojego rozmówcy znajdującego się po drugiej stronie, próbując równocześnie otworzyć drzwi auta, ale kluczyki wyślizgnęły jej się z palców i wylądowały na chodniku. - Cholera... Mamo, zadzwonię później. Jadę do sklepu, pa.
Westchnęła ciężko, chowając telefon do płóciennej torby, którą miała przerzuconą przez ramię i już miała się schylić, żeby podnieść przedmiot, gdy zauważyła jak koło jej nóg pojawia się jakaś szara kulka... Szop! Na przedmieściach, które znajdowały się niedaleko lesistych terenów roiło się od różnych zwierząt, ale zwykle nie pojawiały się one w ciągu dnia, a raczej po zapadnięciu zmroku. Clarke chciała odgonić intruza, ale ten zdążył chwycić upuszczone kluczyki i pobiec dalej uliczką. Griffin przez chwilę wpatrywała się zdumiona w małego złodzieja, który zaczął się oddalać, wprost nie dowierzając w to co się stało. Naprawdę musiała mieć takiego pecha?
- Hej! Ty mały draniu! Wracaj tutaj! - krzyknęła w końcu, puszczając się biegiem za futrzakiem.
Na pewno nie mogła pozwolić mu uciec jeśli nie chciała ponosić kosztów dorabiania klucza do swojego Opla. Zresztą kto wie co taki szop może zrobić z takim znaleziskiem? Jedyne czego teraz żałowała to swojej decyzji odnośnie ubioru, gdyby założyła coś na płaskiej podeszwie z pewnością złapałaby szybciej tego złodzieja. Na pewno nie należała do mistrzyń w bieganiu na obcasach, ale dzięki zwierzakowi dostała szansę na kształcenie się w tej dziedzinie.
Szop kilkakrotnie skręcił w różne uliczki, sprawiając, że Griffin potrącała nielicznych o tej porze przechodniów lub wpadała na przydomowe skrzynki pocztowe, nie mogąc utrzymać równowagi przy tak szalonym pościgu. Jednak po jakimś czasie stwierdziła, że szczęśliwie niedługo dotrze do mety. Futerkowy wpadł bowiem na czyjeś podwórko i zatrzymał się.
Clarke dopadła do ogrodzenia posesji, ciężko dysząc. Odczekała kilka sekund, by uspokoić oddech, bacznie obserwując złodzieja, który siedział na schodkach prowadzących do typowego domku jednorodzinnego. Przynajmniej teraz nie próbował przed nią uciekać tylko zajął się oglądaniem trzymanych w łapkach kluczyków. Griffin przeczesała palcami swoje długie blond włosy i postanowiła przejść przez uchyloną furtkę. Miała tylko nadzieję, że zaraz nie ujrzy jakiegoś pana domu, wymachującego dubeltówką. Jednak skoro po przejściu tych kilku metrów jeszcze nie wylądowała ze śrutem w miednicy to było dobrze.
- Przepraszam - odezwała się dość głośno, aby uprzedzić domniemanego właściciela domu o swojej obecności. W końcu jeszcze nie było za późno na interwencję samozwańczego kowboja także lepiej zawczasu zasygnalizować swoje pokojowe zamiary.
Jednak zamiast wąsatego mężczyzny, który mógłby ją postraszyć bronią palną zza rogu budynku wyszła szczupła dziewczyna mniej więcej w wieku Clarke. Miała na sobie zwyczajny biały t-shirt, na który opadała kaskada jej ciemnobrązowych włosów, a także znoszone jeansy i granatowe trampki Converse również nie tchnące nowością. Zapewne robiła jakieś ogrodowe porządki, ponieważ blondynka mogła dostrzec smugi ziemi na jej dłoniach.
- W czym mogę pomóc? - spytała nieznajoma, lustrując Griffin spojrzeniem swoich zielonych oczu.
Clarke już miała odpowiedzieć, ale nagle uświadomiła sobie jak idiotycznie może zabrzmieć to co mogłaby powiedzieć. Zamiast tego spojrzała na beztroskiego szopa, na którego po chwili także szatynka przeniosła swój wzrok i ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Augustus! - zwróciła się karcącym tonem do zwierzaka, który słysząc najwyraźniej swoje imię podniósł zadek ze schodka i zabawnie podrygując podbiegł do swojej pani z kluczykami od auta w przednich łapkach. Teraz jako posłuszny pupil prezentował się o wiele lepiej i był zdecydowanie uroczy.
- Proszę. To chyba twoje - powiedziała zaklinaczka szopów, wyciągając w kierunku Clarke klucze. - Przepraszam za niego. Czasami jest strasznym kleptomanem.
- Dziękuję - uśmiechnęła się, odbierając swoją własność, a po chwili podając dłoń nieznajomej. - Clarke Griffin.
- Lexa Woods - rzuciła, ścisnąwszy jej rękę. - Augustusa już znasz.
Blondynka zerknęła jeszcze raz na szopa, który usiłował zwrócić na siebie uwagę, starając się wspiąć po nogawce jeansów Lexy dopóki ta nie wzięła go na ręce niczym małe dziecko. Teraz Augustus z pewnością wyglądał niczym rasowy pupil pokroju wszelkich kotków i piesków, a nie jak dzikie zwierze myszkujące na podmiejskich śmietnikach.
- Ładne imię. Sama go tak nazwałaś? - spytała, chcąc jakoś nawiązać rozmowę, by uniknąć niezręcznej ciszy.
- Nie. Zrobił to jeden z moich pracowników - odpowiedziała, a widząc pytające spojrzenie Griffin, dodała. - Jestem weterynarzem. Gustus był leczony w mojej klinice, gdy potrącił go samochód. Teraz szukam mu domu.
Clarke przyjrzała się uważniej Augustusowi. Cóż sądząc po tym jak musiała się namęczyć, by odzyskać swoją zgubę to rekonwalescencja futrzaka przebiegła zgodnie z planem i najwyraźniej nic mu już nie dolegało. Poruszał się jak każdy zdrowy zwierzak i najwyraźniej tak samo łaknął czyjejś uwagi i pieszczot.
- Nie wypuścicie go do lasu lub coś w tym stylu? - zapytała blondynka, patrząc jak Lexa drapie swojego podopiecznego pod mordką i domyśliła się od razu jaką odpowiedź dostanie.
- Gus jest zbyt udomowionym szopem. Nie poradziłby sobie w naturalnych warunkach. Dlatego poszukuję chętnego, który mógłby się nim zająć.
Griffin mruknęła coś pod nosem, żeby dać znać, że zrozumiała o co chodzi. Faktycznie Gus wyglądał jak typowy cwaniaczek z tą swoją czarną obwódką wokół oczu, która wyglądała jak miniaturowa maska rabusia z bajek dla dzieci. Jednak w ramionach Woods wydawał się rozkosznym urwisem, którego jeszcze można wychować. Poza tym, gdy tylko Clarke skupiła swoją uwagę na samej pani weterynarz zauważyła z jaką miłością ona na niego patrzy. Co prawda na jej wargach nie było śladu najmniejszego uśmiechu, ale w jej zielonych tęczówkach kryły się wszelkie emocje, których szatynka najwyraźniej nie wyrażała w bardziej widoczny sposób. W pewnym momencie obserwując tę scenę poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Może dlatego, że sama nigdy nie miała żadnego zwierzęcia mimo że bardzo tego chciała. Teraz nadarzyła jej się okazja, ale nie była pewna czy poradziłaby sobie na co dzień z takim rozrabiaką. Chociaż co tam! Raz się żyje.
- Może... - zaczęła niepewnie, ale gdy tylko Lexa przeniosła na nią wzrok, Clarke kontynuowała już nieco pewniej. Skoro zaczęła to musiała też skończyć. - Może ja mogłabym się nim zająć. Co prawda niewiele wiem o szopach, ale z fachową pomocą jakoś sobie poradzę.
O dziwo na ustach pani weterynarz zagościł lekki uśmiech. Tego Griffin z pewnością się nie spodziewała chociaż musiała przyznać, że tak wyglądała o wiele lepiej.
- Rozumiem, że ja miałabym być tą fachową pomocą? - spytała, a blondynka mogłaby przysiąc, że dosłyszała nutkę rozbawienia w jej głosie. - Mogę ci przesłać mailowo kilka informacji i rad dotyczących szopów. Jeśli to cię nie zniechęci to zapraszam na przyspieszony kurs opieki nad Augustusem.
Clarke uśmiechnęła się, słysząc tę propozycję. W końcu z pomocą kogoś kto potrafił tego psotnika jednym słowem przywołać do porządku na pewno sobie poradzi. Przynajmniej mogła mieć taką nadzieję.
- Może być - odpowiedziała, tym razem wyciągając do niej dłoń, by przypieczętować umowę.
CZYTASZ
Lexacoon ✔
FanfictionClarke Griffin nie spodziewała się, że pewnego dnia zostanie okradziona przez szopa, ani tym bardziej, że po całym zajściu zdecyduje się sprawować opiekę nad złodziejem. A wszystko przez pewną panią weterynarz...