Lexa chyba po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu przechodziła przez typowo kobiecy dylemat zatytułowany "Nie wiem co na siebie włożyć". Normalnie nie miała takowych i po prostu wybierała pierwsze lepsze rzeczy ze swojej garderoby. Jednak teraz nie wiedziała, co byłoby odpowiednie na tę okazję. Z jednej strony w końcu wybierała się na rocznicę ślubu rodziców pewnej atrakcyjnej dziewczyny, a z drugiej miało to być tylko przyjacielskie spotkanie. Weź tu teraz zdecyduj... Postanowiła zatem wybrać coś na chwilę obecną i dopiero, gdy Clarke po nią przyjedzie to mogą wybrać coś wspólnie. To nie był taki zły pomysł.
Dzwonek u drzwi rozległ się dokładnie kilka minut po tym jak skompletowała garderobę.
- Błagam cię, Clarke - powiedziała, gdy tylko otworzyła blondynce drzwi. - Pomóż mi znaleźć coś odpowiedniego do ubrania...
Griffin zmierzyła ją uważnym spojrzeniem poczynając opinających idealnie dolną połowę ciała pani weterynarz czarnych rurkach. Dopiero potem przyciągnęła ją do siebie za skraj jednego z chyba bardziej eleganckich lexowych t-shirtów. Obowiązkowo w kolorze mrocznej czerni.
- Tak jest idealnie. Weź tylko jakąś kurtkę i chodź. Może być ci zimno - powiedziała, obserwując jak na policzki Woods wystąpił lekki rumieniec spowodowany jej bliskością.
- Poczekaj jeszcze chwilę - mruknęła chcąc się odejść w głąb mieszkania, ale blondynka trzymała ją za rękę.
- Lex...
- O co chodzi?
Clarke nie odpowiedziała jej od razu. Zamiast tego złożyła na jej ustach szybki i czuły pocałunek, który sprawił, że Woods znów odczuła na swoim licu uderzenia gorąca.
- Teraz idź po co chcesz - oświadczyła, oblizując jeszcze prowokująco dolną wargę.
Lexa z trudem odwróciła się od tego widoku, by założyć swoją ulubioną skórzaną kurtkę i wziąć z salonu doniczkę z czerwonym amarylisem oraz butelkę nalewki domowej roboty. To ostatnie było akurat zasługą jej kochanego teścia. Poprzedniego dnia zawitała na obiedzie u Derricka i Mary, a mężczyzna na wieść o jej planach na kolejny dzień wręczył jej trunek sporządzony z owoców, które rosły w ich ogrodzie.
- Doniczka zamiast bukietu? - uśmiechnęła się na ten widok Clarke, idąc w stronę swojego samochodu i zerkając w stronę podążającej za nią szatynki.
- Będzie mogła się nim dłużej nacieszyć - stwierdziła Woods, wsiadając do auta.
W sumie co prawda to prawda i ładnie zapakowana roślinka powędrowała na tył auta, gdzie spoczywał już owinięty ozdobnym papierem obraz panny Griffin.
- Udało ci się go doprowadzić do doskonałości? - zapytała, siadając na miejscu pasażera tuż obok kierowcy.
- Mam nadzieję. Dokończyłam go, ale nie wiem czy jest taki idealny - odparła, przekręcając kluczyk w stacyjce i ruszając spod domu pani weterynarz.
- Na pewno wszystkim się spodoba - zapewniła ją Lexa.
- Mam nadzieję...
Clarke sięgnęła dłonią do zamontowanego w pojeździe radia i podgłośniła je, a w samochodzie rozległ się dźwięk dobrze jej znanej piosenki dzięki płycie umieszczonej w odtwarzaczu.
- Queen? - zagadnęła szatynka chociaż doskonale znała charakterystyczny głos wokalisty jak również utwór sam w sobie.
- Nie tylko ty słuchasz klasyków - odparła jej z uśmiechem niebieskooka.
Przez jakiś czas w aucie zaległa cisza, gdy obie wsłuchiwały się w wokal Freddiego Mercury'ego. Dopiero po dłuższej chwili zdecydowały się do niego dołączyć i zaczęły razem z legendą muzyczną śpiewać Bohemian Rapsody. Może same nie były wybitnymi piosenkarkami, ale zdecydowanie sprawiało im to nieco przyjemności i umiliło półgodzinną przejażdżkę poza tereny obrzeż miasteczka. Zmierzały teraz na niemal całkowite odludzie, gdzie znajdował się domek letniskowy Marcusa.
Dokładnie w momencie, gdy przebrzmiały ostatnie takty I want to break free, Clarke wjechała na ogrodzony teren wokół schludnego i eleganckiego domku zbudowanego w prostym stylu. Griffin wyłączyła silnik i odwróciła się do Lexy, która starała się zachować wszelkie pozory spokoju, gdy tak naprawdę denerwowała się przed spotkaniem z rodzicami blondynki. Jakby nie patrzeć była tu jednak obca. Może być nieco niezręcznie. Będzie musiała zrobić dobre pierwsze wrażenie. Czemu wchodzenie w interakcje z ludźmi jest tak cholernie skomplikowane? Dziesiątki takich nagłych i urywanych myśli przewijały się przez jej umysł i właściwie żadna nie mogła w nim zagościć dłużej niż na ułamek sekundy.
- Hej - Clarke położyła dłoń na jej udzie w kojącym geście. - Wszystko będzie dobrze. Marcus na pewno cię polubi. Moja mama też nie ma o tobie złego zdania... Dasz radę.
- Nie denerwuję się - syknęła cicho Lexa, czując po chwili ja dwa palce blondynki przyciskają się do jej szyi.
- Wcale. Zawsze masz takie tętno jak po sprincie? - zaśmiała się Griffin, a pani weterynarz zarumieniła się lekko zawstydzona faktem, że została przyłapana na okazywaniu zdenerwowania.
- Chodźmy już - rzuciła jeszcze, odpinając pasy i wysiadając z auta.
Zanim jednak gdziekolwiek się udały musiały zabrać z pojazdu znajdujące się w nim prezenty dla pary mającej tego dnia swoje święto. Musiały jeszcze tylko okrążyć domek i przejść na jego tyły, gdzie na zadbanym trawniku stała drewniana altanka zbudowana na planie sześciokąta zdolna pomieścić w sobie kilkanaście osób. Niedaleko niej znajdowała się zbudowana mała wędzarnia. Wymysł Marcusa, który przyrządzał tam złowione w pobliskim stawie ryby oraz grill do smażenia zakupionego już, a nie upolowanego mięsa.
Na miejscu byli już wszyscy, którzy zostali zaproszeni na skromne przyjęcie. Lexa niemal natychmiast dostrzegła kręcących się gdzieś Lincolna i Octavię oraz Raven, majstrującą przy stojącym na tarasie przy tylnym wejściu domu radiu. Oczywiście nie zabrakło również dwójki organizatorów imprezy. Przy czym brodatego mężczyznę o poczciwym wyglądzie kojarzyła jedynie z wyglądu.
Clarke niemal natychmiast przywitała się ze swoją matką oraz ojczymem, którzy wydawali się być zadowoleni jej widokiem.
- Tato, to jest Lexa Woods - młoda Griffin przedstawiła ją małżonkowi rodzicielki.
- Miło mi poznać. Marcus Kane - odparł, a pani weterynarz ku zdziwieniu blondynki uśmiechnęła się promiennie.
- Również mi miło. Clarke wspominała, że lubi pan dobry alkohol. Mam znajomego, który specjalizuje się w wyrobie znakomitych nalewek. Mam nadzieję, że panu zasmakuje - powiedziała, wręczając mu butelkę trunku po czym uścisnęli sobie dłonie.
- Dziękuję bardzo. Zapewne idealnie nada się do kolacji.
Szatynka skinęła głową po czym zwróciła się do pani Griffin, która przyglądała jej się uważnie.
- Wcześniej jakoś nie miałyśmy okazji się bliżej poznać - skomentowała kobieta.
- Mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
Clarke obserwowała jak Woods wręcza jej matce doniczkę amarylisa, objaśniając przy tym jego symbolikę w czasach starożytnej Grecji i składa małżeństwu życzenia związane z obchodzoną przez nie rocznicą. Sama stała nieco z boku, przyglądając się tej scenie. Zadziwiające było to, że cała trójka zdawała się nawet dogadywać chociaż może było nieco za wcześnie na wyciąganie takich wniosków z krótkiej kurtuazyjnej wymiany zdań.
- Przyznaj się co tam chowasz, Clarke - usłyszała nagle głos Marcusa, który wyrwał ją ze świata rozmyślań.
Zerknęła jeszcze raz na zapakowany obraz. Zawsze, gdy malowała pomysł na taki prezent wydawał jej się świetny, ale kiedy już miała go wręczać nachodziły ją liczne wątpliwości.
- Namalowałam coś specjalnie dla was... Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy - wydusiła w końcu z siebie, wręczając Marcusowi pakunek.
Mężczyzna odwrócił się w kierunku swojej żony, która pomogła mu w rozpakowywaniu prezentu. Po chwili ich oczom ukazały się ich własne podobizny, trwające w objęciu na centrum obrazu wśród rozmazanego krajobrazu, mieszczącego się w tle. Abby z uśmiechem przyglądała się liniom i kształtom jakie tworzyła nałożona na płótno farba. Doskonale znała sposób w jaki dłoń jej córki poruszała się z pędzlem. Nigdy nie widziała piękniejszego widoku niż to, co Clarke potrafiła stworzyć, gdy angażowała się w stu procentach w swoje zadanie.
- Jest cudowny Clarke - oświadczyła po chwili, spoglądając na blondynkę.
Młoda Griffin nie widząc uśmiechu na ich twarzach obawiała się, że jednak nie słyszy szczerej opinii. Nie potrafiła dostrzec zdziwienia i podziwu.
- Naprawdę? Jeśli tylko coś jest nie tak to...
- Jest idealny. Zawiesimy go w salonie, prawda Abby? - zaproponował brunet, a pani doktor jedynie mu przytaknęła.
- Dziękujemy córeczko - szepnęła, biorąc blondynkę w ramiona.
Lexa jeszcze przez chwilę obserwowała jak cała trójka się przytula po czym ruszyła do Lincolna i Octavii, by przywitać się z nimi. Wolała dać szczęśliwej rodzince nieco czasu dla siebie. Po chwili całe grono zebrało się w drewnianej altance i mogło się zabrać za posiłek przyrządzony specjalnie przez panią Griffin na tę okazję. Oczywiście nie zabrakło przy tym rozmów na wiele rozmaitych tematów. Wiele z poruszanych kwestii dotyczyło osoby Woods, która udzielała dosyć krótkich i klarownych odpowiedzi na temat tego czym się zajmuje i jak poznała Clarke. Szop Augustus pomimo absencji również stał się obiektem konwersacji niejednokrotnie wzbudzając śmiech w towarzystwie. Czas mijał, niebo ciemniało, a w trawie odzywały się żywo świerszcze, dodając gwieździstemu wieczorowi przy pełni księżyca pewnego uroku. Młoda Griffin zerkała co chwilę w kierunku Lexy, która siedziała tuż obok. Dyskretnie dotknęła pod stołem jej dłoni tak, by nikt tego nie dostrzegł. Szatynka nie przerywając rozmowy z Marcusem i Lincolnem na tematy sportowe, splotła swoje palce z tymi należącymi do Clarke. Blondynka uśmiechnęła się sama do siebie. Najwyraźniej Woods dobrze czuła się w otoczeniu jej najbliższych. Chociaż szczerze powiedziawszy nie miałaby nic przeciwko kilku chwilom spędzonym jedynie we dwójkę. Zadrżała lekko na samą myśl o zielonookiej. Oczywiście nie mogło to umknąć uwadze zatroskanej matki.
- Clarke, zimno ci? - zapytała niemal od razu. - Marcus, może rozpalimy już ognisko?
Mężczyzna przytaknął jej, uznając, że faktycznie nadeszła idealna pora na rozpalenie ogniska. Spojrzał jeszcze na trzymaną w dłoni niedokończoną butelkę wina.
- Clarke, na pewno nie chcesz? - spytał.
- Jestem samochodem. Nie mogę - odparła, bo podobnie jak Lincoln, który również podjął się zadania kierowcy była jedyną osobą, która nie tknęła tego wieczoru alkoholu.
- Zawsze możecie zostać na noc w domku jeśli chcecie. Rano odjedziecie...
Młoda Griffin zerknęła na zielonooką, by upewnić się czy na pewno nie napotka na jakiekolwiek przejawy protestu. Nie widząc nic takiego przystała na propozycję i już po chwili sączyła kieliszek przepysznego wina, obserwując jak jej ojczym znosił przygotowane wcześniej drewno w miejsce, gdzie znajdowało się miejsce na ognisko. Lincoln oczywiście pospieszył z pomocą przy rozpalaniu ognia, a Abby i Raven rozłożyły wokół wesoło trzaskających w płomieniach gałęzi koce, by każdy znalazł sobie wygodne miejsce siedzące. Podobnie jak przy stole nie mogło zabraknąć napitku obfitującego w procenty, które wprawiały każdego w dobry nastrój. Podobnie jak kiełbaski, które można było sobie przypiec nad ogniem.
- Czuję się jakbyśmy znowu byli na wycieczkach szkolnych - odezwała się w pewnym momencie Octavia, opierając się o ramię siedzącego obok ukochanego, który nadziewał na widełki kawałek chleba, by zrobić coś na kształt tosta.
- Tak. Brakuje tylko jakiegoś gościa z gitarą - dodała Raven.
Kane przyjrzał im się badawczo po czym wstał bez słowa i opuścił zdziwione jego zachowaniem towarzystwo. Wrócił dopiero po upływie kilku minut, niosąc ze sobą gitarę akustyczną.
- Naprawdę to zrobisz? - zdziwiła się Reyes, przyglądając się temu jak Macrus stroi instrument w pewnej odległości od ogniska.
- W końcu brakowało ci gościa od gitary, prawda? - odparł, uśmiechając się pogodnie.
Usiadł ponownie na swoim miejscu, gdy tylko skończył przygotowywać się do gry. Odchrząknął cicho, by oczyścić gardło i przesunął palcami po stronach, by wydobyć z nich pierwsze dźwięki. Może i nie był prawdziwą gwiazdą rocka, ale z pewnością nie można było mu zarzucić, że źle śpiewa. Zresztą udało mu się skłonić wszystkich siedzących przy ognisku do tego, by razem z nim zaśpiewali kilka starych przebojów, które każdy powinien znać. Dopiero, gdy zaschło mu w gardle przerwał swój koncert, by dać odpocząć strunom głosowym i czegoś się napić.
- To było imponujące - przyznał Lincoln, który był miłośnikiem klasycznego rocka.
- Przynajmniej mamy tutaj jedną osobę uzdolnioną muzycznie - dodała Abby, zerkając z uśmiechem na męża, który przewrócił oczami, nie chcąc być tak wysoko utytułowanym.
- Nie do końca. Lexa też potrafi grać na gitarze. Ma też całkiem niezły głos - dodał pan weterynarz, a jego koleżanka z pracy zgromiła go morderczym spojrzeniem.
- Naprawdę? - zaciekawił się Kane. - Może chciałabyś coś zagrać?
Właśnie tego Woods najbardziej się obawiała. Wszyscy nagle zwrócili na nią swoje zainteresowanie, najwyraźniej oczekując od niej występu. Nie lubiła nigdy przykuwać niczyjej uwagi. Czuła się wtedy naprawdę niekomfortowo.
- Może odpuszczę. Dawno nie grałam. Zresztą nie mam nic przygotowanego - starała się wymigać.
- Proszę, chociaż spróbuj - usłyszała prośbę dobiegającą z ust młodej Griffin, która podobnie jak inni wpatrywała się w nią wyczekująco z nadzieją w oczach. Lexa przeklęła w myślach. Naprawdę nienawidziła tego, że momentami nie potrafiła odmówić blondynce. Zresztą aktualnie czuła się jakby była jej coś winna za to jak potraktowała ją po maratonie horrorów. Sięgnęła więc po gitarę, którą podawał jej Marcus i chwyciła ją pewnie. Przez chwilę miała kompletną pustkę w głowie. Naprawdę nie miała przygotowanego żadnego utworu. Zerknęła jeszcze raz na Clarke, która wyraźnie czekała na jej następny ruch. Starała się przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłaby zaprezentować. Na myśl przyszła jej tylko jedna prosta piosenka. You od The Pretty Reckless. Odetchnęła głęboko i uderzyła w struny, by wydobyć z nich pożądane brzmienie. Wsłuchiwała się w rytmiczne dźwięki, starając się do nich dopasować...
CZYTASZ
Lexacoon ✔
FanficClarke Griffin nie spodziewała się, że pewnego dnia zostanie okradziona przez szopa, ani tym bardziej, że po całym zajściu zdecyduje się sprawować opiekę nad złodziejem. A wszystko przez pewną panią weterynarz...