Rozdział 4: Rozpalone świece i wino w ręce

3.6K 295 8
                                    

- Przykro mi Clarke, ale nie odzyskasz dzisiaj swojego samochodu – powiedziała Raven, wysuwając się spod podwozia jakiejś rozklekotanej furgonetki.
- Co? Dlaczego nie? - zdziwiła się Griffin, spoglądając jak Latynoska ze spokojem wyciera ubrudzone smarem ręce w materiał grubych ogrodniczek, które były niczym wizytówka dobrego mechanika.
- Dlatego, że przez najbliższe dwa dni zajmujemy się kilkoma naprawdę pilnymi naprawami. Karambol pojazdów w firmie transportowej. Wymagają od nas terminów – odpowiedziała jej brunetka, zsuwając ramiączka kombinezonu, który po chwili wylądował na podłodze warsztatu. - Także wybacz Clarke, ale nie znajdziemy czasu, by dokonać przeglądu technicznego twojego auta, a ja nie podbiję żadnych papierów póki nie zorientuję się, że każda część działa w nim jak trzeba.
- Raven, zawsze gdy chodzi o mój samochód to sprawdzasz go kilka razy dłużej niż inne – westchnęła.
- Ponieważ tobie nie może się nic stać – uśmiechnęła się mechaniczka, siadając na betonowej podłodze i opierając się o maskę wcześniej reperowanego auta. Jak zawsze zachowywała się niezwykle swobodnie nawet jeśli znajdowała się w miejscu pełnym facetów, ubrana jedynie w bieliznę sportową. No, ale w końcu warsztat Sinclaira był miejscem, które Raven traktowała niczym własne królestwo.
- Reyes! Nie negliżuj mi się tu! - usłyszały krzyk mężczyzny, który wychylił się zza innego pojazdu wymagającego naprawy.
- Jasne, Sinclair! - zawołała w odpowiedzi po czym znów się zwróciła do Griffin, która przysiadła się obok. - Więc... do czego tak pilnie potrzebny jest ci samochód?
- Nic ważnego. Ot zwykłe zakupy – odparła niemal automatycznie.
Latynoska przeskanowała ją swoim przenikliwym spojrzeniem, sięgając powoli do pojemnika z kanapkami.
- Byłaś w markecie pod koniec zeszłego tygodnia, ewentualne braki w spożywce zaspokoiłabyś w pobliskim sklepiku i nie byłoby tego za wiele, co oznacza... - tutaj przerwała, by rozpakować swoje drugie śniadanie. - Lexa? Chociaż mam nadzieję, że chodzi bardziej o tego całego szopa.
Clarke zupełnie nie spodziewała się tego komentarza chociaż Raven już niejednokrotnie udowodniła jej, że jest naprawdę bystra. Czasami miała wrażenie, że Reyes minęła się z powołaniem i powinna zostać detektywem, albo rzucić jakąkolwiek ludzką pracę, by pisać kryminały. Może potem Griffin mogłaby je przenieść w formę graficzną.
- A więc jednak Lexa – westchnęła brunetka, widząc zdziwienie wymalowane na twarzy przyjaciółki. - Serio powinnaś na nią uważać. Może i jej nie znam, ale jak dla mnie z laską musi być coś nie tak.
- Z Lexą jest wszystko w porządku. Chociaż może... jest nieco inna – odpowiedziała, gdy znalazła już odpowiednie słowa.
- O nie, tylko nie znowu to Griffin! - zawołała Latynoska, przewracając oczami. - Znam tę minę. O ile ty uważasz, że minęłam się z powołaniem i powinnam być detektywem to ty powinnaś pracować w opiece społecznej. Tylko szukasz jakiś skrzywdzonych duszyczek do zaopiekowania.
Clarke nie bardzo mogła temu zaprzeczyć. Zawsze miała serce wrażliwe na cudzą krzywdę: czy to zwierzęcia czy innego człowieka. Może właśnie do Woods przyciągała ją jakaś jeszcze jej nieznana tragedia życiowa pani weterynarz, którą podświadomie wyczuwała? Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że gdzieś w jej cudnych, zielonych oczach czai się skrywany głęboko smutek.
- Muszę już iść. Smacznego i powodzenia z tymi naprawami – rzuciła blondynka, podrywając się z miejsca i kierując w kierunku wyjścia z warsztatu.
Jeszcze przez jakiś zastanawiała się nad słowami Reyes. Dziewczyna mogła mieć rację, ale Clarke wolała o tym nie myśleć. Wolała nie wiedzieć czemu tak szybko podjęła decyzję o zaopiekowaniu się szopem, co tym samym zbliżyło ją do szatynki. Może po prostu wszechświat tak chciał? Dlatego Gus porwał jej kluczyki od samochodu i pognał w dobrze znanym kierunku. Może to nie był przypadek...
Rozmyślania zakończyła dopiero, gdy nacisnęła przycisk dzwonka przy drzwiach Lexy, oczekując aż gospodyni wpuści ją do środka. W ciągu kilku sekund pani weterynarz zjawiła się w drzwiach, spoglądając ze zdziwieniem na trzymane przez blondynkę siatki wypełnione produktami spożywczymi.
- Nareszcie! Może byś mi pomogła? - powiedziała zamiast zwyczajowego powitania, a Woods skinęła głową, pomagając przenieść zakupy do swojej kuchni.
- Clarke, co to jest? - spytała, gdy Griffin zajęła się rozpakowywaniem reklamówek.
- Nie możesz przez cały czas być na tym śmieciowym jedzeniu. Studiowałaś medycynę, powinnaś wiedzieć, że ludziom też potrzebne są składniki odżywcze i czym grozi ich brak – odpowiedziała, czując, że zaczyna mówić jak własna matka. - Zdecydowałam, że zrobię ci dzisiaj kolację.
- Clarke, nie musisz tego robić... - dziewczyna poczuła jakiś nieznany dreszcz, który przebiegł ją wzdłuż kręgosłupa, gdy usłyszała słowa Lexy, wypowiedziane tak miękkim tonem. Szatynka chyba czasami nadużywała jej imienia, wtrącając je do swoich wypowiedzi bez większego powodu.
Odwróciła głowę w jej kierunku i znów natrafiła na intensywne spojrzenie tych zielonych oczu. Niemal od razu przypomniało jej się przysłowie, mówiące o tym, że oczy są zwierciadłem duszy. Być może była to prawda. Clarke, wpatrując się w tę konkretną parę mogła dostrzec jakąś tajemnicę otaczającą postać pani weterynarz i głęboko skrywane przed światem emocje. Tylko dlaczego zwracała na to tak wielką uwagę?
- Ale chcę to zrobić – odpowiedziała po chwili, gdy już oderwała swoje spojrzenie od jej zielonych tęczówek. - Potraktuj to jako podziękowanie. I milszy początek znajomości niż wbieganie za szopem do twojego ogrodu.
Lexa uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie na ostatnią uwagę i najwyraźniej zrezygnowała z prób powstrzymania Griffin przed przyrządzeniem posiłku. Zamiast tego wzięła na ręce Gusa, który zainteresował się reklamówkami.
- Musimy mu wyczyścić kuwetę, a potem go wykąpać... - stwierdziła, gdy tylko poczuła nieprzyjemny zapach wydzielany przez klejącą się od brudu sierść zwierzaka.
Nie ulegało wątpliwości, że Augustus urządził sobie wyprawę na tereny, gdzie nie powinien się zapuszczać. O ile pierwsze zadanie nie sprawiało żadnych trudności, gdyż polegało na prostej wymianie żwirku w kuwecie upchniętej w rogu łazienki Woods to drugie było o wiele trudniejsze. Szop kręcił się w wannie, a kiedy tylko Clarke spróbowała namydlić go szamponem, starał się ją drapać i gryźć w nadgarstki. Griffin cieszyła się, że teraz zajmowały się we dwójkę kąpielą tego niewdzięcznika. Przynajmniej jedna z nich mogła odwracać jego uwagę, by druga mogła w niego wetrzeć pachnący płyn. Potem należało już tylko spłukać zwierzę pod bieżącą wodą i obserwować jego mokre, nastroszone futerko, gdy próbował się otrząść. Lexa poleciła blondynce, by wzięła ręcznik, a następnie umieściła Gusa w jej ramionach, by Clarke mogła go wytrzeć i nieco wysuszyć. Griffin zaśmiała się, gdy szop musnął jej policzek wilgotnym noskiem, kręcąc się w owijającym go materiale.
- Zgłodniałaś? - zapytała po chwili Woods, a niebieskooka skinęła głową, odstawiając szopa na podłogę. - W takim razie chodźmy do kuchni.
Blondynka miała teraz szansę, by pokazać swoje zdolności kulinarne przy asyście właścicielki domu, która oddała jej całkowitą władzę nad kuchnią. Sama postanowiła ograniczyć swoją pomoc do krojenia najrozmaitszych składników, co szło jej nadzwyczaj sprawnie. Clarke zapewne pocięłaby sobie całe palce, gdyby starała się posługiwać nożem w takim zawrotnym tempie, a już na pewno kawałeczki pomidora i innych warzyw nie wyglądałyby tak apetycznie w misce z sałatką, która bardziej przypominałaby postrzępioną miazgę.
- Wszystko powinno, być niedługo gotowe – stwierdziła po jakimś czasie Griffin, spoglądając przez szybę piekarnika na piekącą się w nim rybę i ziemniaki.
- Nakryję do stołu – dodała Lexa, wychodząc z kuchni do sąsiedniego pomieszczenia.
Clarke odprowadziła ją wzrokiem po czym skupiła się ponownie na jedzeniu. Miała wrażenie, że wieczór będzie raczej udany. Zerknęła jeszcze za okno. Kiedy przybyła do mieszkania Woods słońce tkwiło dość wysoko na widnokręgu, ale teraz chyliło się już ku zachodowi. W końcu jednak schyliła się, by wyjąć zawartość piekarnika, gdy usłyszała płynące z innej części domu znajome dźwięki albumu 'Dark Star' Jaymesa Younga. Nie spodziewała się takiego wyboru playlisty przez panią weterynarz. Trzymając mocno w dłoniach półmisek z daniem głównym, skierowała swoje kroki do pomieszczenia, w którym zniknęła uprzednio Lexa.
Po przekroczeniu progu, spostrzegła szatynkę, która w świetle kilkunastu świec rozstawionych w różnych punktach jadalni, nalewała białe wino do dwóch eleganckich kieliszków. Clarke postawiła naczynie na stole, spoglądając na Woods.
- Nie wiedziałam, że gustujesz w takiej muzyce – skomentowała Griffin, wsłuchując się uważniej w powolną melodię i zmysłowy głos wokalisty.
- Na ogół nie – odpowiedziała, wręczając jej kieliszek.
- Więc czego zwykle słuchasz? - spytała Clarke, biorąc łyk wina, które pieściło jej kubki smakowe swoim słodkim smakiem.
- Czegoś mocniejszego jak The Pretty Reckless czy Three Days Grace. Lub bardziej klasycznego Queen, AC/DC, Metallica – odparła, a blondynka od razu przypomniała sobie jej koszulkę z logo jakiegoś metalowego zespołu.
- Mój ojciec uwielbiał ballady Metalliki.
- Uwielbiał? - wyrwało się zielonookiej niemal automatycznie.
- Nie żyje – odpowiedziała lakonicznie Clarke.
- Przykro mi. - W oczach Lexy blondynka dostrzegła nie tylko współczucie, ale także zrozumienie jakby sama straciła kogoś bliskiego.
Griffin uśmiechnęła się smętnie po czym wskazała głową jedzenie spoczywające na stole.
- Lepiej zacznijmy jeść, bo wystygnie.
Woods przytaknęła jej i podobnie jak jej towarzyszka zasiadła do posiłku, który pomimo wcześniejszej niezbyt komfortowej wymiany zdań przebiegł bez większych nieprzyjemności. Rozmowa wróciła na dużo przyjemniejsze tory, w pomieszczeniu unosiła się przyjemna woń świec o egzotycznym zapachu i aromat smacznego dania, a wina ubywało z butelki. Clarke musiała przyznać, że Lexa po odrobinie wina stawała się mniej małomówna i uśmiechała się częściej niż zwykle. Griffin nawet nie zauważyła, kiedy ich talerze opustoszały. Przeniosły się z powrotem do kuchni, by gospodyni mogła zmyć po posiłku. Jaymes Young wykonywał ostatnią piosenkę z albumu i blondynka chciała wrócić do jadalni, by zmienić płytę, kiedy usłyszała przerażający dźwięk tłuczonego szkła i ciche syknięcie szatynki. Odwróciła głowę w kierunku zamieszania, by zobaczyć Woods ze stłuczonym kieliszkiem w jednej dłoni i krwawiącą raną na drugiej.
- Lexa! - zawołała, doskakując do kobiety, by spojrzeć na zranione miejsce, z którego wypływała szerokim strumieniem szkarłatna ciecz.
- To nic takiego. Nic mi nie jest, Clarke – odpowiedziała, wyrzucając szczątki kieliszka do kosza na śmieci pod kuchennym zlewem.
- To ma być nic takiego? - spytała gniewnym tonem Griffin, owijając zranioną dłoń ręcznikiem do naczyń, który sprawował funkcję prowizorycznego opatrunku. - Trzeba to opatrzyć. Gdzie masz apteczkę?
- Pierwsza szafka z prawej od wejścia do łazienki – odparła niechętnie Woods.
Blondynka pognała do wskazanego pomieszczenia w ekspresowym tempie i wróciła z czerwoną torbą wypchaną przedmiotami potrzebnymi do udzielenia pierwszej pomocy. Kiedy odwinęła zakrwawiony materiał, mogła stwierdzić, że rana na ręce Lexy była dosyć głęboka. Clarke zdezynfekowała zranione miejsce i nałożyła na nie tym razem fachowy opatrunek. W takich chwilach naprawdę cieszyła się, że jej matka jest lekarzem. Przynajmniej dzięki temu mogła nauczyć się tajników udzielania pomocy w razie wszelkiego rodzaju wypadków. Bogu dziękować, że Abby była taka zapobiegliwa. Niestety młoda Griffin wiedziała także, że czasami te podstawowe czynności nie były wystarczające, by poradzić sobie z niektórymi urazami. Tak było też w tym przypadku, gdy zauważyła w jakim tempie gruba warstwa gazy i owijający ją ciasno bandaż przesiąknęły krwią szatynki.
- Lexa, ta rana jest zbyt głęboka. Krwawi za mocno. Trzeba pojechać do szpitala i to zszyć – powiedziała, spoglądając w jej zielone oczy, które przejawiały zaskakujący spokój.
- Nie ma takiej potrzeby... - usłyszała w odpowiedzi.
- Lexa! Uwierz, że to nie jest zwyczajne skaleczenie – rzuciła nieznoszącym sprzeciwu tonem, zanim ta zdążyłaby coś jeszcze dodać.
Nie mając większego wyboru pani weterynarz musiała zgodzić się na wizytę w szpitalu. Lexa Woods chyba naprawdę przypominała szopa, sprawiając wszystkim problemy.

Lexacoon ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz