Rozdział II

1.1K 122 18
                                    

Od: Kate
Max! Wiem, że jest późno, ale jeśli jeszcze nie śpisz, mogłabyś zajrzeć do mojego pokoju?

"Czemu nie" - pomyślałam, wzruszając ramionami. Spojrzałam na kanapę, na której leżały moje ubrania. Czy powinnam się przebrać? Chociaż... Co mi tam. Jest już późno, Kate się nie obrazi.
Po cichu wyjrzałam z pokoju. Na korytarzu panował mrok, oświetlany tylko przez słabe światło latarni za oknem. W dodatku było całkiem pusto. Słyszałam tylko cichą muzykę i szmer zza drzwi Victorii. Ciekawe, co może robić o tak późnej porze.

Nawet nie zdążyłam przewrócić oczami, gdy Victoria wyszła ze swojego pokoju. Zachłysnęłam się powietrzem, nie spodziewałam się tego. Stałam w piżamie na korytarzu około 23:00, a Victoria pewnie zastanawiała się nad tym, nad czym ja chwilę temu, bo spojrzała na mnie podobnie przerażonym wzrokiem. Jednak szybko otrząsnęła się i popatrzyła podejrzliwie.

- Co ty tu robisz, Max?

Wiedziałam, że to powie.

- To, co może robić osiemnastolatka o 23:00. Idę do łazienki. - przewróciłam teatralnie oczami.

- Ukrywasz coś. - stwierdziła Victoria, marszcząc nos. Odezwała się. Wspominałam, że ona była nadal ubrana w "niesamowicie drogi, kaszmirowy sweterek och och" i spódniczkę? To było jasne, że zamierza gdzieś iść. Tylko gdzie, skoro Jefferson w końcu nie żyje?
- A co niby miałabym ukrywać? Idę do łazienki, mam ci mówić po co? - zirytowałam się. - W przeciwieństwie do ciebie, nie jaram po kiblach.

- Uważaj na to, co mówisz. - wycedziła wyraźnie wkurzona dziewczyna.

Ech. Może to był zły pomysł, żeby ją denerwować. Nie chcę przysparzać sobie wrogów. Już miałam podnosić dłoń, żeby się cofnąć... Ale przecież nie mogę tego zrobić! Nie chcę znowu przechodzić przez to wszystko. Łzy zapiekły mnie pod powiekami, kiedy przypomniałam sobie o Chloe... Victorię to chyba zdezorientowało.

- Ej, Max... Wszystko okej? - zaniepokoiła się.

- Tak, ja... Wybacz, Victoria. Przepraszam. - Poczułam łzę spływającą po moim policzku, więc uciekłam do tej pieprzonej łazienki. Weszłam do ostatniej kabiny i opuściłam deskę, po czym usiadłam, podciągając kolana, chowając między nimi głowę. Zaczęłam żałośnie szlochać.
Zbyt przyzwyczaiłam się do mojej mocy, używając jej nawet podczas zwykłej rozmowy, po to aby się przypodobać innym. Dlaczego aż tak pragnęłam popularności wśród osób, które ledwo znam... I pewnie więcej z nimi nie porozmawiam? Używałam tej mocy nawet wobec Warrena, osoby której bezgranicznie ufam. Jak on mógłby zaufać mnie, skoro stale próbowałam podporządkować się jego upodobaniom? Cofałam czas, tylko aby usłyszał to, co chce usłyszeć. Robiłam tak z każdym! Zniszczyłam prawdziwą siebie, tworząc robota. Zmanipulowałam samą siebie, swoją własną mocą.
I żądzą popularności. I przez to wszystko... Zabiłam Chloe.
Czuję się jak odpadek. Jak stara guma do żucia przyklejona do buta. Znowu.

Nie wiem, która była godzina i ile płakałam. Przetarłam oczy ręką i wyszłam z kabiny. Przemyłam sobie twarz zimną wodą. Uwielbiam to uczucie odświeżenia, tak jakbym wypłukiwała wodą wszystkie zmartwienia i smutek... Jak nowa osoba.
Wyjrzałam na korytarz. Nie ma Victorii. Odetchnęłam i wróciłam do pokoju. Położyłam się na łóżku, ale i tak nie mogłam zasnąć. Myślałam o Chloe, o mojej mocy, o wszystkich i wszystkim.

Chyba naprawdę pójdę się rzucić z tego klifu.

"I don't read between the lines

'Cause I can always turn back time

Mistakes are something I don't make..."*

~~~~~~~~

*Fragment piosenki Dana Bulla i Cammie Robinson "LIFE IS STRANGE RAP" (https://www.youtube.com/watch?v=oW25Po5nwQs) - myślę, że nadawał się do tego rozdziału.

Oto i drugi rozdział! Jeśli podoba się wam ta historia, nie zapomnijcie o gwiazdce lub komentarzu.

xoxo

Life is... so unfair. | Life is StrangeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz