*5*

198 24 2
                                    


Od dwudziestu minut czekałam na Holly, która jak zwykle nie stawiła się w umówionym miejscu o czasie. Zaczęłam żałować, że w ogóle zgodziłam się na to wyjście, bo jak się później okazało do wyboru miałam również kolejny wieczór z Zachiem. Stałam pod wejściem do jednego z większyk klubów w mieście i szczerze zaczęłam się zastanawiać czy nie wrócić do domu, bo niedość, że Holly wciąż nie było to jeszcze zaczęła boleć mnie głowa.

- Grace! - usłyszałam wołanie zza moich pleców.

- Holly, jak zwykle o czasie. - skwitowałam, kiedy witała się ze mną całusem w policzek.

- Przepraszam, idziemy?

Kiwnełam męczeńsko głową i westchnęłam udając się za przyjaciółką do środka. Od razu uderzyła w nas głośna muzyka, zapach alkoholu i okropny zaduch, utrudniający swobodne oddychanie. Znalazłyśmy bar i rozpoczełyśmy wieczór od słabych drinków, jak zwykle mając nadzieje, że właśnie na takich się skończy. Po parunastu minutach po Holly nie było już śladu, a ja siedziałam przy barze i leniwie sączyłam kolejnego drinka. Wspaniała zabawa, co?

Ignorując postanowienie noworoczne: ,, rzucić palenie'' ześlizgnłeam się z wysokiego stołka i wyszłam przed budynek. Oparłam się o ścianę i wygrzebałam z torebki zapalniczkę i paczkę fajek, po czym włożyłam sobię jedną do ust i zapaliłam. I właśnie wtedy usłyszałam trzask bocznych drzwi, który od razu zwrócił moją uwagę. Chwilę potem widziałam, jak ktoś wypycha z nich chłopaka, który krztusząc się wylądował na zimnym chodniku. Drzwi znów zamknęły się z trzaskiem, a wspomniany chłopak wciąż kaszlał nie mając siły się podnieść. Ludzie mijali go, kompletnie nie zwracając uwagi, że jakiś człowiek pokłada się po ziemi i nie może złapać oddech. Dowlókł się do ławki i usiadł na niej próbując ustabilizować kaszel.

Zgasiłam papierosa i okrywając się szczelniej kurtką, niepewnie ruszyłam w jego stronę. Siedział ze spuszczoną głową i wciąż kaszlał nie mogąc przy tym normlanie oddychać.

- Wszystko w porządku? - spytałam kiedy znalazłam się już dostatecznie blisko. Wtedy uniósł na mnie wzrok ale kiedy tylko mnie zobaczył z powrotem wbił go w ziemię. Te parę sekund wystaryczło, żebym go poznała.

- Tak. - burknął w przerwach między kaszlem, a chwilę potem splunął na ziemię. Wtedy zauważyłam że mimo chłodu ma na sobie tylko cienką bluzę i podarte w niektórych miejscach spodnie, w dodatku drży kiedy wiatr mocniej zawieje, a dłońmi pociera ramiona chcąc się ogrzać.

- Zimno ci, chodź Jesse. - odparłam pomagając mu się podnieść. Mimo początku naszej znajomosci nie mogłam patrzeć jak ten chłopak się meczy.

Pomagajac mu iść skierowałam się do wewnątrz budynku, jednak kiedy on zorientował się gdzie zmierzam zaparł się i pokręcił przecząco głową.

- Nie, nie tam, nie mogę tam wejść. - wykrztusił.

- Dlaczego? - zdziwiłam się. - Tam jest ciepło, chodź.

- Nie Grace, dziękuje w zasadzie jest już lepiej, dam sobie radę. - próbował stanąć o własnych siłach ale nie szło mu to najlepiej. Chwiał się na wszystkie strony i kiedy tylko go puściłam podparł się ściany, żeby nie upaść. W głowie miałam kompletny mętlik. Stałam parę kroków od niego i zastnawiałam się co powinnam teraz zrobic. Przeciez nie moge go tutaj zostawić, bo człowiek w takim stanie napewno nie da rady samemu wrócić do domu.

- Dobrze w takim razie odwiozę cię do domu. - oznajmiłam i wyciągnęłam telefon chcąc zadzwonić do Zacha.

- Nie, daj spokój, przecież nic mi nie jest.

- Nie zostawię cię tutaj samego w takim stanie...

- Co cię to w ogóle obchodzi, daj mi spokój. - burknął strącając moją dłoń ze swojego ramienia.

Zawahałam się, jednak wiedziałam, że wcale nie jest z nim dobrze, a pomimo co zrobił, było mi go szkoda. Zreszta ja nigdy nie lubiłam patrzeć na ludzkie cierpienie, wiec nalegałam.

- Jesteś chory...

- Nie jeste... - nie dokończył, bo znow musial splunąć, tylko tym razem w jego ślinie widac było znaczące ilości krwi. Widząc to przeklął pod nosem i wytarł usta rękawem.

Wiedziałam już ,że jest znacznie gorzej niż mi się wydawało i zapewne nie jest to zwykle przeziębienie. Rozejrzałam się dookoła, az w końcu dostrzegłam taksówkę zmierzająca w naszym kierunku. Odeszłam od chłopaka, który wciąż cieżko oddychał i podpierał się sciany, po czym stanęłam przy krawężniku i kiwnęłam reka na zmierzający w nasza stronę pojazd. Kiedy zauważyłam, że zwalnia, wróciłam do Jessego i objęłam go ramieniem, żeby pomóc mu stabilnie się poruszać.

- Mówiłem ci, że nie chce nigdzie jechać. - warknął, ale był zbyt słaby, żeby się stawiać. Nic nie odpowiedziałam, tylko prowadziłam go w kierunku stojącej juz przed nami taksówki. Pózniej pomogłam mu wsiąść do środka, a następnie sama zajęłam miejsce obok.

- Gdzie jedziemy? - zapytał kierowca.

- Do najbliższego szpitala proszę. - wyjaśniłam, a on pokiwał głowa.

- Co? - włączył się Jesse. - Nie mogę, nie musze jechać do żadnego szpitala. - wykrztusił i zaczął odpisać pas, którym chwile temu go zapielam.

Kierowca spojrzał na mnie pytająco

- Prosze po prostu jechać. - uspokoiłam go a on westchnął i odpali silnik, chwile potem wyjeżdżając na drogę.

- Nie mogę jechac do szpitala, Grace. - odpowiedział już troche spokojniej. Nagle zauważyłam jak jego twarz zmienia wyraz, wiec szybko wygrzebałam z torebki chusteczkę i podałam mu. Bez chwili zastanowienia wypluł w nia kolejna porcje krwi.

- Musisz jechać do szpitala, spójrz co się z toba dzieje.

- Nie przyjmą mnie tam, ale prosze bardzo, jedźmy. - zdenerwował się, jednak chwile potem dostał kolejnego ataku kaszlu, wiec poprosiłam kierowcę zeby jechał najszybciej jak to możliwe.

- Co właściwe robiłeś pod tym klubem? - spytałam kiedy udało mu się opanować kaszel.

- Nie twoja sprawa. - warknął, a ja zmieszałam się trochę. - Po prostu nie chcę o tym mówić. - dodał już trochę spokojniej, ale mnie wciąż denerwowało jego zachowanie.

- Słuchaj, zbieram cię ledwo żywego z ulicy i chce ci pomoc a ty zachowujesz się jakbyś robił mi łaskę dając sobie pomóc. - Uniosłam się.

- Nie prosiłem cię o to. - odpowiedział cicho, zanosząc się kaszlem. Ja już nic nie odpowiedziałam.

Pare minut pózniej byliśmy juz pod szpitalem. Zapłaciłam za przejazd i pomogłam Jessemu wywlec się z auta co nie było proste, bo do najlżejszych nie należał.

- Mowie ci, nie mogę tam iść. - odparł ale ja i tak pociągnęłam go na schody a on wciąż nie miał siły się stawiać więc nie już protestował. Kiedy byliśmy prawie przy drzwiach wejściowych, znów dostał silnego ataku kaszlu a potem wyślizgnął mi się z uścisku i upadł na kolana, żeby chwile potem wypluć kolejna, dużo większa porcje krwi na schody.  Podparł się ręką o wyższy stopień i znów z jego ust wypłynęła krew. Tym razem gęsta i prawie czarna, w dodatku w dużo większej ilości. Wciąż się krztusił a ja nie miałam siły go podnieść, wiec zostawiłam go i pobiegłam do środka, żeby poprosić o pomoc. Chwile potem pare ratowników wybiegło na zewnątrz i przetransportowali go na nosze, a ja stałam tam jak wyryta i patrzyłam jak znikają za parą szklanych drzwi, za które wstępu juz nie miałam.

KNOW LOVE | Jesse RutherfordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz