Po co właściwie wciąż tutaj siedzę? Dlaczego tak bardzo chcę się dowiedzieć co dzieje się z tym chłopakiem i co mu faktycznie dolega? Można powiedzieć, że zrobiłam już swoje. Pomogłam mu i przywiozłam tutaj na własną rękę ale nic więcej już nie mogę zrobić. Powinien mi podziękować, ja powinnam zapewnić, że każdy by tak postąpił na moim miejscu, chociaż to nie prawda, i wreszcie powinniśmy życzyć sobie powodzenia i rozejść się w swoje strony, z czasem zupełnie zapominając o tym incydencie. Tak powinno być, ale coś wewnątrz mnie każe mi siedzieć tutaj i czekać na jakiekolwiek wieści.Chociaż jeśli by spojrzeć na to z drugiej strony, juz go tu przywiozłam i to chyba normalne że, chce mieć pewność, że moje starania nie pójdą na marne i że wszystko będzie z nim w porządku.
Po godzinie w końcu ktoś wychodzi z pomieszczenia do którego go zabrali a ja wzdycham z ulgą, że w końcu będę mogła uspokoić sumienie i iść do domu.
- Pani go tutaj przywiozła? - spytała starsza pielęgniarka, wyraźnie znudzona swoją pracą o ile w ogóle nie całym życiem. Pokiwałam głową i czekałam na dalszy obrót spraw. - W porę, jeszcze parę dni i by się wykończył. Ostre zapalenie płuc. - burknęła najzwyczajniej w świecie, kiedy ja zamarłam, bo w końcu zaczęłam łączyć fakty.
- Wyjdzie z tego? - spytałam.
- Wyjść wyjdzie, ale nie w tym problem.
Posłałam jej pytające spojrzenie, ale nie wyczuła aluzji.
- To znaczy?
- To znaczy, że nie jest ubezpieczony. - wyjaśniła a ja już wiedziałam, dlaczego bardzo nie chciał tutaj przyjeżdzać. Najprawdopodobniej doskonale o tym wiedział, i wcale nie zapomniał zapłacić za kolejnej składki, tylko po prostu nie miał z czego jej opłacić. Tak samo jak nie miał na cieplejszą kurtkę i buty, dlatego się rozchorował. Najpewniej też dlatego kradł. Bo po prostu musiał, ale nie czuł się z tym dobrze, przynajmniej takie miałam wrażenie.
- To... Co trzeba teraz zrobić? - spytałam czując jak głos mi drży.
- Pokryć kosmicznie wysokie koszty leczenia, albo go ubezpieczyć.
- Tylko widzi pani, chodzi o to że...
- Słonko, możesz wejść do swojego chłopaka, ja musze lecieć bo właśnie zaczyna mi się przerwa. - przerwała mi, po czym wyminęła mnie i szybkim krokiem ruszyła wgłąb korytarza.
- To nie jest mój chłopak... - właściwie to go nie znam.
Westchnęłam ciężko i niepewnie zajrzałam do pokoju, w którym leżał, a moment można by uznać za idealny bo dokładnie wtedy zaczął próbować wyciągać z dłoni wszystkie wenflony.
- Co ty robisz, do cholery? - spytałam, wchodząc pewnym krokiem w głąb pomieszczenia.
- Zabieram się stąd. - odpowiedział beznamiętnie, nie przerywając walki z najpewniej ratującymi mu życie kroplówkami.
- Jesteś popieprzony, zostaw to! - podeszłam do niego i złapałam za rękę. Wtedy uniósł wzrok i nasze spojrzenia na chwile się skrzyżowały. W sumie na dość długa chwile, bo dopiero po paru długich momentach zorientowałam się, że wciąż trzymam rękę na jego, a wtedy momentalnie ją cofnęłam. - Masz ostre zapalenie płuc i musisz brać antybiotyki.
- Nic nie rozumiesz, ja nie mogę tu, kurwa, być po prostu. - przestał siłować się z wenflonami i westchnął cieżko. - Nie mogę bo... - urwał i cicho przeklął.
- Bo nie masz ubezpieczenia. - dokończyłam za niego, chcąc uchodzić za niewzruszoną. Wbił we mnie rozkojarzony wzrok, a ja nie mogłam uwierzyć, że naprawdę udało mi się go zadziwić. - Pielęgniarka. - wyjaśniłam, a on wywrócił oczami.
- Świetnie, czyli wszystko jest już mam nadzieje jasne. - znów zaczął odklejać wenflony z przedramion, a za nim zdążyłam zareagować wyrwał jeden z nich. - Kurwa. - przeklął, kiedy z miejsca po igle zaczęła wypływać spora ilość krwi. Wygrzebałam z torebki chusteczkę i przycisnęłam ją mocno do jego skóry. Nie protestował, patrzył na moje dłonie, próbujące znów mu pomóc. Trwaliśmy tak w ciszy przez następnych parę minut, przez które udało nam się trochę opanować emocje.
- Dziękuje. - odparł cicho, a ja nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Ukryłam zdziwienie i skupiłam się na wciąż wypływającej z jego ręki krwi.
- Musisz tutaj zostać. - odezwałam się w końcu.
- Chciałbym, ale nie mogę, nie stać mnie na to po prostu. - ostatnie słowa wypowiadał przez żałosny śmiech. - Nie stać mnie nawet na głupie zapalenie płuc...
Mówiąc to wpatrywał się tępo przed siebie, a ja słuchając tego starałam się ukryć emocje jakie mną szarpały. Polubiłam go. Miałam do niego tysiące pytań, bo sadząc po wielu tatuażach i dobrze prezentującym się, jednak wciąż stałym ubraniu, kiedyś musiał mieć lepszą sytuacje finansowa.Jednak decyzje musiałam podjąć szybko. Nie było czasu na zastanawianie się czy jakąkolwiek analizę. Przestałam zajmować się jego ręką i spojrzałam na niego, żeby się upewnić czy napewno chcę to zrobić. Wyraz twarzy mówił, że jest przybity i sam nie wie gdzie się podziać. Nie czuł się też dobrze, a podkrążone oczy i sporadyczne napady kaszlu podczas rozmowy tylko to potwierdzały.
- Chcę ci pomóc. - powiedziałam w końcu.
- Mnie już nie da się pomóc. - zaśmiał się, jednak ten śmiech znów przepełniony był bólem. - Nie warto nawet próbować.
Mam pieniądze. Nawet całkiem sporo, może nie aż tyle, żeby w ogóle się to na mnie nie odbiło, ale wystarczajaco. Może będę musiała odpuścić sobie trochę zakupów w drogich sklepach, ale może to i lepiej dla mnie. Nie potrzebuje tych rzeczy, po co mi one kiedy ktoś potrzebuje moich pieniędzy dużo bardziej niż ja?
- A ta choroba... To przez te pieprzoną, cienką kurtkę... Myślałem, że jest nieprzemakalna...
- Masz jakąś pracę? - spytałam, a jego twarz znów przybrała kamienny wyraz.
- Jeszcze parę godzin temu miałem. Ale teraz nie mam już do czego wracać... - mówiąc to zaczął obracać bransoletkę którą miał na nadgarstku. Zdecydowałam.
- Opłacę ci to leczenie, Jesse.
Hej! Wracam z troche krótszym rozdziałem, jednak musicie mi to wybaczyć bo pisałam go kiedy znalazłam chwile miedzy zwiedzaniem stanów 💛 czuje się tutaj baaaardzo dobrze, lepiej niz w Polsce, dlatego już zaczęliśmy planować przyjazd tutaj także za rok, jednak wtedy byłbo by to moje wymarzone West Coast 💛💛💛 trzymajcie kciuki, zapraszam do komentowania! To bardzo motywuje!!!
CZYTASZ
KNOW LOVE | Jesse Rutherford
Fanfiction- Powiedz mi. Wytłumacz, jak daleko musisz jeszcze spaść, żeby odbić się od tego pieprzonego dna? - Nie wiem, nie widzę, bo wszystko mi zasłaniasz. ************************ - Żartujesz sobie, prawda? - spytałam, nie mogąc uwierzyć w to co widzę. ...