Zatruty wiatr

127 17 6
                                    

Po spotkaniu gniazda węży, Aurora nie wychodziła głębiej w las od jakiegoś czasu. Trzymała się starszego brata, Williama, pomagając mu w różnych sprawach, głównie politycznych. Wciąż coś ją ciągnęło do góry, lecz nie odważyła się tam zaciągnąć znowu. Słyszała, jak skarżą się pasterze na znikające owce. Mogły to być wilki, rzadziej niedźwiedzie. Wyobrażała sobie też ogromnego węża, który w kilka sekund porywał z pastwiska i połykał niewinne zwierzę. Gdy opowiadała o tym Williamowi, zbył ją wiadomością, że takie gady nie istnieją. 

- To tylko twoja wyobraźnia - mówił. - To pewnie wilki, które się zapędziły w te strony. 

Jednak nie uspokoił jej tym faktem. Wilki nie odwiedzały tych terenów od lat, a nie było śladów czy innych dowodów, że to one są przyczyną zniknięcia owiec. Inne drapieżniki również odpadały, bo żaden nie chciał się zbliżać do ludzi.

Aurora wpadła więc na głupi i/lub odważny pomysł, by na własne oczy zobaczyć znikające zwierzęta. Wieczorem, gdy słońce rzucało ostatnie światło, wybrała się bez uprzedzenia brata na pastwiska. Dotarła tam po kwadransie i usiadła w gąszczu krzewów obserwując zdarzenia z dala. Siedziała wyżej, więc widziała doskonale wszystkie owce i pola aż po horyzont. Czekała.

Po dłuższej chwili poczuła łaskotanie na karku. To całkiem zbudziło ją z zamyślenia i szybko wyostrzyła zmysły. Najgorsza myśl jaka mogła dopaść ją w tej chwili to węże. Siedząc tyłem do gąszczu była łatwym celem różnych drapieżników. Jednak dziwne łaskotanie po chwili zniknęło, a Aurora odetchnęła z ulgą. 

Znowu zaczęła wpatrywać się w pastwisko i owce. Nudziły ją strasznie te zwierzęta, które tylko jadły albo leżały albo beczały albo...

Ruch. Wysoko na niebie. Orły były na tyle silne, by podnieść zwierzę lub przynajmniej je przenieść lecz nie było ich na tych terenach. Aurora wychyliła się odrobinę zza krzaków, by lepiej zobaczyć niebo. Kiedy nic tam nie zobaczyła, cofnęła się z powrotem na miejsce. 

Zapadł zmrok, a dziewczyna była coraz bardziej znużona. Podpierała głowę dłonią, lecz co chwilę zlatywała jej na dół. Być może owce same się gubią, ale nie było to możliwe, gdyż nie oddalały się od pasterza i zresztą wiedziały czym grozi oddalenie. Niedługo przyjdą ludzie, by zagonić je do zagród, więc Aurora wstała, otrzepała się z pyłu i wyszła na polanę. Wtem usłyszała świst powietrza i jedna z owiec w ułamku sekundy zniknęła. 

Dziewczyna czym prędzej schowała się z powrotem, całkiem tracąc uczucie zmęczenia. Ten drapieżnik nie przypominał żadnych, które znała lub o których się uczyła. Porwał owcę w zawrotnym tempie, nawet nie zwalniając. Nie można przez to było dokładniej mu się przyjrzeć. 

Reszta owiec zaczęła strachliwie beczeć i bez ładu i składu truchtać wokół polany. Aurora wyskoczyła z gąszczu i pobiegła z dudniącym sercem w stronę domu. Jeśli to coś potrafiło bez przeszkód i wielkiego wysiłku porwać dorodną owcę, to zwykła dziewczyna nie była wielkim problemem. Aurora znów usłyszała świst, lecz tym razem, nawet na ciemnym niebie, zdołała dojrzeć postać.

Postać smoka.

Ujrzała tylko biało-kremową smugę, chowającą się w chmurach. Przed nogi dziewczyny opadło pióro długości jej ramienia. Podniosła je i ze strachem i zachwytem głaskała miękkie tworzywo. Po chwili znów usłyszała świst i tym razem smok cicho wylądował tuż przed nią z niezwykłą gracją. Opadł na cztery łapy i złożył wielkie pierzaste skrzydła. Spoglądał na Aurorę swoimi diamentowymi oczami. Długi ogon z pierzastymi lotkami na końcu, szurał po ziemi, nie czyniąc hałasu. Na grzbiecie, długiej szyi i głowie były dłuższe pióra, tworzące coś w rodzaju grzywy. Pysk długi i wąski, wyposażony w parę długich pierzastych uszu, przekrzywiał się, oglądając dziewczynę. Ogólnie cały był w piórach. Smok parsknął jak koń i odchylił się do tyłu. Aurora zbyt późno zorientowała się, na co się szykuje. 

Smok poderwał się do lotu, zaciskając szpony na dziewczynie. Przez odrzut, straciła dech, a odzyskała go dopiero wysoko w powietrzu. Bezszelestnie bestia machała skrzydłami, rozwijając prędkość. Aurora w końcu odzyskała głos.

- Postaw mnie na ziemi! - krzyknęła, ale podmuch wiatru zagłuszył jej słowa. - Słyszysz?! Czym ty jesteś, podła bestio?!

"Wolę, gdy mówią do mnie Ventor"

Kobiecy głos w głowie Aurory uciszył ją na moment. Więc była to smoczyca, ale dlaczego ją porywała? I jak potrafiła mówić? Gdzie ją zabierała?

Ventor niosła ją bezgłośnie, poruszając się szybko, lecz odpowiedzialnie. Aurora po chwili poczuła chęć niezmorzonego snu, któremu po chwili się poddała...

*

Smoczycy przejadły się owce, które potrafiły jeść tylko trawę. Wolała spróbować czegoś nowego, a skoro tego nie było, całkiem poddała się szukaniu tajemniczej dziewczyny, którą widziała pod górą. Dodawała jej sił. Gdy tego wieczoru przelatywała nad pastwiskiem, kradnąc jedną z owiec, poczuła ten nagły przypływ energii, który po chwili zniknął, kiedy się oddaliła. Zdobycz zostawiła na skałach i zanurkowała z powrotem w dół. Przelatując nad polaną, wiedziała, że w końcu znalazła tą dziewczynę, więc celowo zrzuciła z siebie jedno z piór. Wylądowało ono tuż przed młodą i Ventor doskonale czuła, jak dotyka gładkiego pierza. Następnie wylądowała niedaleko i przyjrzała się dziewczynie. Miała jasne błękitne oczy i niemal białe włosy blond. Przy pasie przypiętą miała jakąś broń, przypominającą łuk i procę jednocześnie. Smoczyca musiała ją zabrać ze sobą. Rozłożyła skrzydła i po drodze startowej, zacisnęła szpony na dziewczynie, porywając ją w powietrze. Po jej krzykach i protestach, Ventor zdołała tylko podać swoje imię i uśpić młodą. Mówienie w myślach jeszcze przerastało jej możliwości po tylu latach snu. Teraz wystarczyło tylko spotkać się z resztą...

Walka ŻywiołamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz