Ziemia

175 24 0
                                    

Edwin, biegnąc przez polanę, zastanawiał się, czy zdąży schować się do lasu. Goniło go z przynajmniej trzech rolników, a ucieczkę zawdzięczał swoim młodym nogom. Że ludzie przejmują się kilkoma skradzionymi jabłkami. I jajkami. I ciastkiem z parapetu.... I tyle, nic złego nie zrobił!

Kątem oka zauważył kicające króliki...

No dobra, może otworzył trochę klatek, ale po prostu żal mu się zrobiło tych małych błyszczących oczek, schowanych za żelaznymi kratami... Biedne malutkie stworzonka...

Które zdradziły jego kryjówkę, podchodząc pod nogi jak gdyby nigdy nic!

Zwierzęta od zawsze go lubiły. Pies rolnika łasił się, zamiast szczeknąć, ostrzegając o intruzie, kury aż wstawały z grządek, by wziął jajka, ptaki z zainteresowaniem i spokojem patrzyły jak zrywa owoce z jabłoni, myszy za ciastka były gotowe rozgryźć gospodarza na wylot, gdyby nie były tak małe. I wiele innych przypadków, do których już się przyzwyczaił.

Do lasu już niedaleko. Nikt nie lubił, oprócz chłopca, zaszywać się zbyt głęboko w gęstwinę wysokich drzew i ostrych krzewów. Tylko Edwin znał puszczę lepiej niż swoją własną wioskę. Uwielbiał wspinać się po drzewach, stawiał deski pod uginające się krzaki, przynosił wiele świecidełek i kolorowych przedmiotów, by ptaki miały czym dekorować gniazda. Nie miał swojego zwierzaka, bo nie było go stać na utrzymanie. Nie miał rodziny, mieszkał u szalonej gosposi, która i tak kochała go na swój pokręcony sposób. 

W końcu był już tuż tuż przed gęstwiną, ale coś zaplątało się w jego nogi i upadł z łoskotem na ziemię. Odzyskując ostrość widzenia, spojrzał w dół i zobaczył linę z obciążnikami owiniętą wokół kostek. Próbował rozplątać sznur, lecz jeden z rolników już złapał go za poły kaptura i podniósł niczym szmacianą lalkę. 

- Tu cię mam - warknął. Był już cały spocony i dyszał ciężko. - Parszywy złodzieju. 

- T-to nie tak - wyjąkał Edwin. - Ja tylko...

- Bądź cicho! - przerwał mu drugi. - Zapłacisz za kradzież. Zabierzemy cię do starszyzny. 

O nie! Tylko nie to! Najgorsza kara, przynajmniej dla chłopca. Wolałby żeby tu i teraz podcięli mu gardło. Szczególnie, że u starszyzny ląduje przynajmniej kilka razy w tygodniu. Ich kary były bardzo srogie, najbardziej odbijały się na gosposi, która i tak nie pokładała żadnych nadziei w związku ze zmianą chłopca. Ostatnio zabrali im pieniądze, oddając pokrzywdzonym, przez co nie było co jeść. Edwin nie mógł do tego dopuścić. Nie potrafił się zmienić, kradzież była jego naturą. 

Gdy mężczyzna postawił go na ziemi, chłopak zaczął oceniać szanse ucieczki. Nie posiadał broni i choć potrafił się bronić, trzech na jednego było za dużym wyzwaniem. Rolnik szybko zwietrzył jego zamiary, ścisnął za przedramię i popchnął w stronę wioski. 

Edwin poczuł wzbierającą w nim złość. Nie chciał zawieść swojej gospodyni, szczególnie, że w czasie dobrego humoru kazała mówić na siebie "babciu". Pokładała w nim wszelkie nadzieje, nie mógł znowu wpakować jej w kłopoty. Popatrzył z wściekłością na mężczyznę, który go prowadził, jak małe dziecko. Miał już 17 lat, potrafił zadbać o siebie i bliskich!

Nad ich głowami zaświergotał niewielki ptaszek. Edwin odwrócił wzrok w jego stronę i świat nagle zwolnił. Widział lepiej niż dokładnie każdy szczegół koloru oczu, każde najmniejsze piórko. Słyszał łopot małych skrzydeł i syreni śpiew, wydobywający się z drobnego dzioba. Czuł kwiaty rosnące dalej, rozróżniał każdy, nawet najlżejszy zapach. Zauważał rzeczy, na które dotąd nie zwracał uwagi. Jak porusza się ogon przy sterowaniu, ile wysiłku kosztuje każde machnięcie skrzydłami... 

Po chwili świat wrócił do normalnego stanu. Edwin całkiem w szoku szedł potulnie za rolnikami w stronę wioski. Ptak wrócił do lasu, co bardzo chłopca zmartwiło. Chciał zaznać jeszcze raz tego niesamowitego uczucia i dać ponieść się zmysłom. Chociaż i tak czuł, słyszał i widział o wiele lepiej niż kiedyś...

Z oddali dobiegły głośne świergoty. Rolnicy spojrzeli po sobie, a później w stronę lasu. Widok był nieobliczalny i niespodziewany. 

Ogromna chmura ptaków najróżniejszych gatunków pędziła prosto na grupkę ludzi na polanie. Mężczyźni, całkiem zaskoczeni obrotem spraw, zaczęli się wycofywać. Edwin jednak nie ruszył się z miejsca, póki nie pociągnął go jeden z rolników. Chłopiec prawie upadł na plecy. 

- Ej! - krzyknął. - Zostaw mnie!

Jak na komendę, rój ptaków zaczął pędzić prosto na mężczyzn, po drodze kompletnie ignorując obolałego Edwina. Ten padł na ziemię i czołgał się w stronę lasu. Poczuł pod sobą dudnienie i z pod ziemi wychyliły się korzenie, o które potykali się mężczyźni. Rolnicy po dłuższej chwili nierównej walki i wielu zadrapań zostawili chłopca i pobiegli pędem do swoich domostw. Edwin tym czasem dopadł do gąszczu, oparł się o najbliższe drzewo i próbował uspokoić dudniące serce. Ptaki wylądowały na gałęziach, wpatrując się w chłopca. Miały nienaturalnie inteligentne oczy i patrzyły z takim zrozumieniem i współczuciem, że chłopaka przeszedł dreszcz. Miał wiele przygód ze zwierzętami, lecz nigdy nie spotkało go coś takiego. 

- Tego eee... - zaczął. - Dzięki. 

Ptaki jeszcze przez chwilę wpatrywały się w niego, a następnie odleciały, każde w swoją stronę, jakby nic się nie wydarzyło. 

Edwin pobiegł do pobliskiego strumienia i obmył twarz. W odbiciu w wodzie widział bruneta o brązowych oczach i podłużnej twarzy. Był jedynym ciemnookim człowiekiem w okolicy. 

Usłyszał trzaskanie gałązek i ujrzał młodą łanię po drugiej stronie jeziorka. Smukłe nogi i dobrze odżywiona sylwetka robiły wrażenie. Podeszła do wodopoju i zaspokoiła pragnienie. Później spojrzała na nieznajomego swoimi czarnymi oczami i odeszła spokojnie tak jak jak się pojawiła. Edwin wciąż nie mógł uwierzyć swoim własnym oczom. Zwierzyna bardzo rzadko, niemal wcale nie pokazywała się ludziom. A ta łania uznała go za swojego. Coraz więcej dziwnych rzeczy... Po dłuższej chwili rozmyślań, chłopiec wrócił do domu...

*

Obudził go śpiew ptaków i ryczenie jeleni. Szum wody w strumieniu niedaleko, wciąż kołysał do snu, lecz smok spał już zbyt długo. Wyciągnął łapy przed siebie i wykonał bardzo kaleki koci grzbiet. Skrzydła, zamszone, również wyprostował, co wywołało chmarę pyłu wokół. Smok czuł podmuch wiatru na futrze, więc wyszedł z pod gruzu kamieni, tworzących jaskinię. Węchem wywietrzył zapach czegoś nieznanego, czegoś co musiał znaleźć. Ale wpierw doglądnie lasu i zajmie się burczącym brzuchem. Setki lat nie widział przyjaciół i zastanawiał się czy oni również się obudzili...

Walka ŻywiołamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz