Światło

161 19 0
                                    

Gdyby nie to, że było ciemno, wychodzenie z domu bladym świtem byłoby całkiem normalne. Powoli zbliżał się dzień, na horyzoncie już było widać jaśniejszy kolor nieba. Lorel wybiegła na spotkanie słońcu i cierpliwie czekała na jego powrót. Siedziała na klifie i obserwowała ocean. Lekka nadmorska bryza rozwiewała jej złote włosy, szare oczy szkliły się radosnym blaskiem. Miasto, w którym mieszkała, było położone w głębi, lecz nie tak daleko od wody. Wiedziała, że gdy matka zorientuje się o jej wyjściu, będzie miała karę, ale nie potrafiła powstrzymać się od obserwowania wschodów i zachodów słońca. Światło, które wytwarzało, dawało dziewczynie siłę. 

W końcu się doczekała. Wielka, żółta kula zaczęła powoli wychylać się ponad linię horyzontu. Niebo przybrało kolor złoty, a ocean odbijał światło i wydawało się, że w jego głębi jest położone złoto i skarby. Słońce było już w połowie drogi. Lorel uśmiechnęła się i po chwili zaśmiała. Wyciągnęła rękę na powitanie i pomachała słońcu, tak jak żegnała się z nim wczoraj wieczorem. Wcześniej ospała i zmęczona, teraz napełniona energią wraz z przybyciem dnia. Znowu była szczęśliwa.

Po jakimś czasie słońce już wisiało ponad linią horyzontu. Lorel potrafiła patrzeć na nie bez zmrużenia oka. Mama mówiła jej, że od tego straci wzrok, ale za bardzo nie przejmowała się tą przestrogą. W końcu pobiegła do miasta, mając nadzieję, że zdąży przed pobudką reszty domowników.

Pochodziła z zamożnej rodziny, nigdy niczego jej nie brakowało. Ojciec był kupcem, więc często musiał opuszczać dom, zostawiając ją z mamą i dziewięcioletnim bratem, tak jak teraz. Mieli służących, których Lorel bardzo lubiła i szanowała ich pracę. Nie była jak większość tych rozpuszczonych laleczek. Wolała nie robić z nikogo wroga. 

Dobiegła do domu. Był położony dalej, na brzegu miasta. Biało-lawendowe ściany i szary dach robiły wrażenie. Budynek był dwupiętrowy, Lorel miała pokój na najwyższym szczycie, przypominającym wieżyczkę. Mnóstwo okien wpuszczało światło, a obszerne drzwi zapraszały do środka. Wokół domostwa rosły róże, trawnik był równo wystrzyżony, tak jak żywopłot. Za domem rosła wierzba płacząca, którą Lorel uwielbiała. Często siadała pod pniem i szkicowała swoje wymysły wyobraźni. Najczęściej były to stworzenia z podań i legend, które czytał jej ojciec. 

Otworzyła drzwi, dziękując w duchu, że są naoliwione. Weszła cicho do środka i rozglądnęła się. Wyglądało na to, że nikt jeszcze nie wstał. Pobiegła na dół do kuchni, żeby zjeść śniadanie i przywitać się z kucharzem oraz jego pomocnicami. 

- Dzień dobry! - zakrzyknęła.

- Witaj panienko - uśmiechnął się Cohbb. - Co dziś zajadamy?

Lorel usiadła przy małym stole i po chwili dostała świeże jajka z ziołami i smażony bekon. Do tego sok jabłkowy z owoców w ich sadzie. Pochłaniając posiłek, zorientowała się jaka była głodna. Szybko zjadła śniadanie i podkradła jeszcze ciastko z talerza, na co jednak z kucharek zganiła ją ze śmiechem. 

Idąc korytarzem i zajadając słodycz, spotkała swojego braciszka, przecierającego oczy. Popatrzył na nią i poszedł dalej w stronę kuchni. Tylko obiady i kolacje jedli w jadalni, śniadanie w grupie nie miało sensu, szczególnie, że wszyscy wstawali o różnych porach. 

Lorel skończyła ciastko i ruszyła schodami na górę do swojego pokoju. Kiedy się w nim już znalazła, ustawiła fotel naprzeciw okna i opadła na niego. Widok był nieziemski. 

Widać było wyraźnie miasto, które budziło się powoli. Ocean wciąż rzucał błyski nawet przez gęstwinę drzew. Słońce znajdowało się już wyżej i oświetlało roślinność oraz budynki. Na niebie kłębiły się bielutkie chmury, tworząc co chwilę niesamowite wzory. Lorel westchnęła przeciągle. Tyle świata, a ona nie może go jeszcze zwiedzić. Ojciec jasno postawił, że dopiero jak skończy 18 lat, będzie mogła opuścić dom. Za dwa miesiące kończyła 17. Aż za długo ciągnął się czas w jednym miejscu. 

Walka ŻywiołamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz