Rozdział 2

28 2 0
                                    

Charlie

Nienawidzę tego.

To nie jest moje miejsce.

Nie powinno mnie tu być.

Powinnam być w Montanie i iść na zajęcia u pana Bachera razem z Merry i Trendem. Zawsze zaczynaliśmy zajęcia razem w poniedziałki.

Świadomość, że nigdy więcej tak nie będzie, nie pomaga.

To, że w ogóle ich już nie zobaczę dobija całkowicie.

Co teraz?

Jestem w Miami i stoję na środku korytarza zastanawiając się jak trafić na zajęcia pani Kide.

Sama.

Wokół mnie słychać gwar rozmów. Rozmów, w których nie uczestniczę, i w których nie chcę brać udziału. Wpatruję się w plan szkoły. Gdzie ja jestem? Spóźnię się, a przecież nie chcę zwracać na siebie większej uwagi. Nie wiem gdzie mam iść.

W końcu znajduję na kartce salę pani Kide i ruszam w głąb korytarza. Dochodzę do pokoju. Zajęcia się chyba jeszcze nie zaczęły, bo nie widzę nikogo oprócz dwóch dziewczyn siedzących w pierwszym rzędzie.

Trend zawsze siadał na samym przodzie.

Nie mogę o tym myśleć. Muszę oddzielić te dwa światy.

Siadam na tyle sali. Wyjmuję notatnik i długopis. Nie żebym miała coś zapisywać. To dla pozorów. Zakładam słuchawki i włączam muzykę z telefonu.

Do sali wchodzą inni, a ja powoli odpływam z piosenką Emeli Sandé.

Boję się.

Tyle straciłam i boję się, że gdy w końcu to do mnie dotrze, wybuchnę. Stracę powietrze. Umrę.

Dziś jest początek mojego nowego życia.

Będzie do dupy.

Nagle koło mnie pojawia się czarna czupryna. Odwracam się, i widzę ciemnowłosego chłopaka, z pięknymi brązowymi oczami. Ma przystojną twarz. Za nic nie rozumiem dlaczego tu usiadł mimo, że dookoła jest mnóstwo wolnych miejsc. Uśmiecha się do mnie.

- Cześć, jak masz na imię? – pyta.

- Cassie Morris. – odpowiadam z pamięci wyuczone imię i nazwisko – A ty?

- Clark Peterson. – mówi. Uśmiecha się do mnie jeszcze szerzej – Jesteś nowa? Pierwszy raz cię tu widzę.

- Tak, niedawno się przeniosłam z Detroid. – kłamię gładko. Bill nauczył mnie chyba odpowiedzi na wszystkie pytania jakie mogą mi zadać, począwszy od imion rodziców, przez mój ulubiony kolor, skończywszy na tym co było na kolacje u babci Stacy w zeszłym roku na święta.

Nie mam babci Stacy.

- Hmm, to daleko. Dlaczego się przeniosłaś? – pyta z zainteresowaniem.

- A dlaczego cię to interesuje? – pytam, bo mimo, że wiem co powinnam powiedzieć, ten chłopak po prostu mnie wkurza. Dlaczego koło mnie usiadł?

- Bo sama w sobie wydajesz się interesująca. – odpowiada jakby to było coś oczywistego – A więc?

- Na obrzeżach miasta mieszka mój chory wujek. Przeniosłam się tu bo mam do niego lepszy dostęp, a jednocześnie wciąż mogę studiować – Gram dalej rolę. Może zamiast na zajęcia wokalistyczne, powinni mnie zapisać na aktorstwo?

- Och, na co choruje wujek? – pyta ze współczuciem. Ze zdziwieniem stwierdzam, że jest ono szczere.

- Ma raka.

- Mój dziadek ma raka i jeszcze żyje, więc na pewno wszystko będzie dobrze. – mówi z przekonaniem mrugając do mnie, a ja żałuję, że nie poznaliśmy się w innych okolicznościach. Z tymi czarnymi włosami i brązowymi oczami na pewno spodobałby się Merry. Nie mogę o tym myśleć. Jeśli moje myśli dalej będą wracały w tym kierunku publicznie się popłaczę i ośmieszę. – Ej jestem pewien, że jakoś się to się ułoży. – Clark błędnie interpretuję moją smętną minę. Kładzie pocieszająco rękę na moje ramię.

- Dzięki, na pewno tak będzie. – mówię dopiero, gdy jestem pewna, że głos mnie nie zawiedzie.

- Słuchaj, może chcesz usiąść przy naszym stoliku w porze lunchu? Oprócz mnie będzie jeszcze kilka innych osób. Chyba, że z kimś już się umówiłaś. – mówi i spogląda pytająco w moją stronę.

Kręcę głową. Czy powinnam iść z nim i jego paczką na lunch? W sumie bardziej wzbudziłabym zainteresowanie, jeśli bym odmówiła. Co by powiedział Bill?

Nie wiem czy dlatego, że tak by Bill powiedział, czy może dlatego, że chciałabym żeby to zrobił mówię:

- Jasne.

Niechciany cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz