Rozdział 7

18 1 0
                                    


Paul



Tym razem Bill nie mógł mi odmówić.

Przygotowany na wszystko i z nadzieją na powodzenie stoję pod jego domem. Wiem, że jest w środku. Na podjeździe stoi jego samochód. Tym razem mnie nie spławi. Będę tu czekał aż mi nie otworzy.

Wreszcie drzwi się otwierają. Przede mną stoi wysoka blondynka około trzydziestki. To pewnie jego żona.

-Dzień dobry. - mówię grzecznie - Przyszedłem do Billa.

- Dzień dobry. - odpowiada mi z uśmiechem i patrzy na mnie z ciekawością - Bill nic nie mówił o gościach.

- Nie zapowiedziałem się. Mój błąd. - skrucha w moim głosie jest prawie szczera - Mogłaby go pani zawołać?

- Oczywiście. Bill! - woła w głąb domu - Bill! Masz gościa! Proszę niech pan wejdzie. - zwraca się do mnie.

-Dziękuję.

Ledwo wszedłem do holu, a z pokoju naprzeciw mnie wyszedł wysoki, postawny mężczyzna. Lekki zarost i łysa czupryna sprawiały, że wyglądał groźnie, a w jego szarych oczach zabłysnął żal zmieszany ze złością gdy na mnie spojrzał.

- Paul, co ty tutaj robisz? - zapytał mnie cicho.

- Dobrze wiesz co. - odpowiedziałem tym samym głosem co on.

Bill wahał się przez chwilę. Spojrzał na swoją żonę, która przypatrywał się nam z ciekawością po czym skinął na mnie głową.

-Chodźmy porozmawiać do mojego gabinetu. - powiedział do mnie - Przyniesiesz nam wody kochanie? - zwrócił się do żony.

- Jasne. - teraz jej wzrok był wręcz podejrzliwy. Powolnym krokiem ruszyła, jak się domyślam w stronę kuchni, a ja tym czasem ruszyłem za Billem, który już znikał za jednymi z drzwi w korytarzu.

Wszedłem do pokoju. Największą przestrzeń zajmowało wielkie drewniane biurko obok którego stało krzesło obrotowe po jednaj stronie i dwa fotele po drugiej. Przy ścianach po mojej lewej i prawej stały dwa olbrzymie regały z książkami i teczkami na dokumenty. Podłogę przykrywał dywan z jakimś skomplikowanym wzorem. Żaluzje w pokoju były odsłonięte przez co światło, które do niego wpadało odbijało się teraz na łysej głowie mężczyzny stojącego przede mną.

-Usiądź. - powiedział do mnie wskazując fotele po czym sam zając miejsce na krześle obrotowym - Nie bez powodu odrzucałem spotkania z tobą. Domyślam się czego chcesz, ale dobrze wiesz, że nie mogę ci tego dać. Dla jej dobra.

Zagotowało się we mnie.

- A skąd pan wie co jest dla niej dobre?! Myśli pan, że powinna po tym wszystkim zamieszkać sama w obcym mieście nie mając przy sobie nikogo bliskiego?!

Bill pokręcił kłową.

- To dla jej bezpieczeństwa. Charlie to silna dziewczyna. Poradzi sobie.

- Od zawsze byliśmy nierozłączni. Nie może mnie pan teraz od niej odciąć!

- Robię to, aby ona była...

- Bezpieczna. - przerwałem gwałtownie - Wiem. Już to mówiłeś. Ale bezpieczna, a szczęśliwa to dwie różne sprawy. Powiedz mi gdzie jest Charlie, proszę. - nienawidziłem tego, że mój głos brzmiał tak błagalnie, ale musiałem zrobić wszystko, by mi powiedział gdzie jest. Dla niej.

- Paul... - mężczyzna pokręcił zrezygnowany głową. Chciał coś powiedzieć, ale do pokoju weszła jego żona.

- Bill? Telefon do ciebie. - powiedziała i wyszła z pokoju zostawiając otwarte drzwi.

- Poczekaj tutaj chwilę. - zwrócił się do mnie mężczyzna i wyszedł z pokoju.

Dostrzegłem swoją szansę. Szybko wstałem i podszedłem do drugiej strony biurka. Bill nie trzymałby dokumentów o ludziach objętych ochroną świadków nigdzie na wierzchu, więc musiały być gdzieś tutaj. Otworzyłem po kolei każdą szufladę biurka i szybko przewertowałem. Czułem, że kończy mi się czas i w każdej chwili mogę być przyłapany, jednak nie zniechęcało mnie to, a tylko bardziej motywowało do szybkiego szukania. Została mi jedna szuflada, oczywiście jak się mogłem spodziewać zamknięta na klucz. Cholera!

Wyjąłem szybko mój scyzoryk, który zawsze noszę przy sobie. Trend mi kiedyś pokazywał jak otworzyć nim zamek. Czy nadal to pamiętam?

Kombinowałem jeszcze chwilę, aż w końcu ku mojemu zaskoczeniu zamek puścił. Otworzyłem szerzej szufladę i zacząłem sprawdzać papiery znajdujące się w niej.

Po chwili ujrzałem twarz Charlie na jednym z papierów. Jednak to nie była do końca Charlie. Wyglądała inaczej. Była chudsza, bledsza i taka... smutna.

Miała również inne imię i nazwisko. Cassie Morris. Szybko doczytałem informację o jej miejscu zamieszkania. Na więcej nie miałem czasu. Ledwo odłożyłem papier na swoje miejsce i zamknąłem szufladkę gdy usłyszałem głośne kroki w holu. Niestety nie zdążyłem już wrócić na swoje miejsce.

- Co ty robisz?! - głos Billa rozniósł się po pokoju - Posłuchaj, to się już robi śmieszne. - podszedł do mnie wściekły i spojrzał mi prosto w oczy - Czy ty, do diaska, nie możesz zrozumieć, że póki nie złapiemy tej całej grupy to każdy kontakt z nią może ją narazić na niebezpieczeństwo?!

- Nie pozwolę by się jej coś stało. - powiedziałem i ruszyłem w stronę holu jednak przy drzwiach zatrzymał mnie głos Billa.

- Nie wiń się za to co się stało. Nie mogłeś jej pomóc. Charlie również nie możesz. Życie jest brutalne, pogódź się z tym.

- Co ty możesz o tym wiedzieć. - rzuciłem i wściekły wyszedłem z domu mijając po drodze zaskoczoną żonę Billa, która chyba niosła nam właśnie szklanki wody.

Wsiadłem do swojego samochodu. Ze schowka wyjąłem kartkę i długopis po czym szybko spisałem wszystkie informacje jakie zapamiętałem z dokumentów.

Mam to czego chciałem. Teraz tylko muszę ją znaleźć.




Niechciany cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz