rozdział 5

616 88 22
                                    

Nie użyli słowa "umiera". Siadają, patrząc na wyniki badań i obrazy z MRI wyświetlone na wielkim ekranie przed nimi. Wtedy pierwszy raz pada zwrot Stwardnienie Zanikowe Boczne. Dan nie rozumie nic z tego, co widzi na ekranie, ale słuchając słów lekarza nie może przestać dygotać. Myśli kłębią mu się w głowie. To wszystko ma sens. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa...

Słowa uwięzły mu w gardle, więc Phil odzywa się za niego.

- Co możemy zrobić?

Prawie zapomniał, że Phil też tu był, a wolałby, żeby go nie było. To przecież nie jego problem. Chce być sam, żeby móc to przemyśleć. Pogodzić się z tym, że nie może zrobić nic. Świat wokół niego wiruje, a dr Valdez dalej coś mówi, choć nie powinno być już nic do dodania. Nic na to nie poradzi. Dan nie jest idiotą. Ma ALS i nie da się go wyleczyć.

Wygląda na to, że jest lekarstwo, które pomoże mu wytrzymać dłużej, mówi doktor, jakby to miało dać mu nadzieję. Nie daje. Za każdym jej słowem widać jedną wiadomość: Dan umrze. Gorzej. Jego ciało przestanie funkcjonować, a jego idealnie działający mózg zostanie w nim uwięziony. Słyszał przecież o Stephenie Hawkingu, nie jest debilem. Wie, jak to wygląda.

- To były tylko drgawki w rękach - mamrocze. Nie może powiedzieć nic innego. To się nie dzieje, zaraz się obudzi i okaże się, że to tylko koszmarny sen. Ma ochotę zapaść się pod ziemię i zniknąć. Wolałby być jakimś zwierzęciem albo rośliną, czymkolwiek, tylko nie człowiekiem, chorym, umierającym. Słyszy zduszone łkanie Phila. Ma ochotę na niego krzyknąć, trzasnąć go w twarz tak mocno, jak tylko może. To nie życie Phila, to nie on jest chory. Nie powinno go tu nawet być. I, do cholery, Phil nie powinien się martwić! To nie jego ciało powoli przestaje działać. Nigdy nie nienawidził nikogo bardziej, niż Phila w tej chwili. Prawie przeklina, prawie krzyczy. Prawie.

Zamiast tego wstaje szybko z krzesła i wyrzuca z siebie:

- Zaraz się zrzygam.

Ucieka z pokoju biegnie białym, sterylnym korytarzem i, potykając się i obijając o pielęgniarki i pacjentów, wreszcie dociera do łazienki i zamyka się w kabinie. Strach zaciska mu palce wokół szyi. Czuje panikę w całym ciele. Chwyta się muszli klozetowej i wyrzuca z siebie śniadanie, obiad i naprawdę dobrą latte, którą wypił wcześniej tego dnia. To ohydne, ale Dana to w tym momencie nie obchodzi. Nagle cała energia z niego ulatuje, a on upada na podłogę, nie mogąc się poruszyć. Więc siedzi tam, zdrętwiały, na zimnych kafelkach podłogi. Po dłuższym czasie - a może tylko wydaje mu się, że to dłuższy czas, może po prostu jego organizm zaczął funkcjonować wolniej wiedząc, że każda sekunda zbliża go do nieuniknionego - ktoś puka do drzwi kabiny. Może to być tylko jedna osoba: Phil. Dan chce krzyknąć do niego, żeby spierdalał, ale nie może zebrać się na powiedzenie czegokolwiek.

Phil błaga, niech otworzy te cholerne drzwi, proszę! Jego głos załamuje się i można łatwo stwierdzić, że płakał. W przeciwieństwie do Dana, który nie mógł zebrać się na łzy. Czuje się jakby podłoga się pod nim zapadała, a on sam spadał w przepaść.

- Proszę cię, otwórz te drzwi. Błagam, misiu.

Dan wzdryga się słysząc swoje dawne przezwisko. Czuje, jak zalewa go fala wspomnień. Mimo, że wcześniej nie chciał, żeby ktokolwiek na niego patrzył, teraz nie chce być sam. Otwiera drzwi i bez zastanowienia opada w ramiona Phila. Trzęsie się tak mocno, że ledwo co może ustać, ale Phil trzyma go, a kiedy Dan wbija palce w materiał jego koszuli, cały świat zdaje się zacierać. Phil pachnie Philem. Kojarzy się z domem i bezpieczeństwem. I nagle jakby wrócili do 2009 i Dana nie obchodzi, że nienawidzi Phila. W tej chwili ma znowu 19 lat i potrzebuje go jak powietrza.

- Wszystko się ułoży - szepcze Phil z twarzą we włosach Dana. Powtarza to w kółko jak modlitwę. Obaj wiedzą, że jego słowa nic nie zmienią, ale żaden nie mówi tego głośno. Stojąc tak, Dan czuje, jak z jego barków opadają wszystkie problemy, cofa się w czasie, stara się zapomnieć o tych ostatnich dwóch gównianych latach. Próbuje wrócić do tego, co było wcześniej. Kiedy kochał Phila. Kiedy miał żyć do osiemdziesiątki. Kiedy słowo Phan nie było tylko marką.

- Phil - słowa zostają zdławione przez szloch. - Przepraszam. Przepraszam. Tak cholernie przepraszam - Dan nie wie, za co właściwie przeprasza. Że zachorował? Że umiera? Że to przez niego zmarnowali ostatnie dwa lata? Za wszystkie ostre słowa, spojrzenia spode łba i kłótnie?

Przepraszam, że z tobą zerwałem.

Przepraszam, że złamałem ci serce.

Przepraszam, że robię to znowu.

Przepraszam, że umieram.

Phil mówi mu, że nic się nie stało, będzie dobrze. Dan nie wierzy, ale i tak podąża za nim z powrotem do gabinetu. Nie ma innego do wyboru.

Siadają w ciszy na plastikowych krzesłach. Phil nadal trzyma dłoń Dana, a jemu już to nie przeszkadza. Trzyma się kurczowo jego ręki, jakby była kotwicą między tym, a tamtym światem, jakby tylko ona powstrzymywała po przed zniknięciem. Dr Valdez uśmiecha się, jak to profesjonalistka, a Dan nie może się powstrzymać przed rozmyślaniem ile razy już to robiła. Ilu ludziom obwieściła już, że umierają, ilu powiedziała już to samo, co miała właśnie powiedzieć i jemu. Prawdę mówiąc, ma pewnie duże doświadczenie w tym zakresie. Jednak smutek w jej oczach wszystko zdradza, a Dana znowu zaczyna mdlić.

- Tak więc, opcje - zaczyna mówić, układając dłonie na kolanach. Jej oczy nie spotykają się z oczami Dana. - Nie możemy zrobić wiele. Mamy różne badania, na które mógłby się pan zapisać, ale nie możemy obiecać wiele, kiedy ALS zostało już zdiagnozowane. Przepiszę lek, który powinien wydłużyć czas, który panu pozostał o co najmniej kilka miesięcy. Spowalnia działanie choroby, co oznacza jednak, panie Howell, że będzie pan dłużej znajdował się również w wyższym stadium choroby.

Dan nie słucha, pozwala jej słowom odbijać się od niego i opadać.

- ALS jest śmiertelne, więc jedyne, co możemy zrobić, to próbować walczyć z symptomami w miarę ich rozwijania.

- W-w miarę rozwijania? - zacina się Phil.

- Tak - doktor kiwa głową, a Dan wie, że dla niej to tylko kolejna prognoza śmierci, kolejny martwy pacjent. Kołysze się na krześle, a ona kontynuuje:

- Na początku, by poradzić sobie z problemami w nogach będzie pan potrzebował laski. W końcu jednak należy przenieść się na kule lub wózek elektryczny. Będzie pan jednak potrzebował pomocy, gdy choroba dojdzie do rąk. Następnie może być niezbędny komputer do porozumiewania się, a w końcu - respirator.

Wózek, głos, który nie należy do niego, maszyna, która będzie za niego oddychała. Nie może się na to zdobyć. Słyszy cichy, łamiący się głos.

- Ile czasu? - odzywa się Phil. Dan nie chciał tego wiedzieć. Czy on nie może choć raz się zamknąć?

- Dwa do pięciu lat, choć niektórzy wytrzymują nawet siedem czy dziesięć lat od wykrycia choroby - Dan czuje się, jakby ci dwaj już zapomnieli, że on też jest w pokoju. Jakby on sam był już jedną nogą w grobie.

phan™ | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz