rozdział 10

498 79 16
                                    

Opuszczają Japonię rankiem, krajobraz Tokio ukryty jest jeszcze za gęstą zasłoną mgły. Miłe wspomnienia śmiechu ze słabych żartów i zwiedzania miasta zostały wymazane przez rozmowę tamtego deszczowego dnia. Dan jest prawie zły, że to wszystko z siebie wyrzucił.

Ale coś jeszcze zostało wtedy wymazane. Fragment muru między nim, a Philem został zniszczony.

Dan przez minione lata przyzwyczaił się do nienawidzenia Phila za wszystko co robił, trzaskania go w twarz, obrzucania go obelgami. Zaskakująco, teraz czuje, że wolałby raczej zatopić się w jego objęciach.

Delikatne słowa, wspomnienia, marzenia.

A jednak z pobytu w Japonii zapamiętają tylko ich Co By Było Gdyby. W sercu Dana zaczyna trzepotać myśl. Nie chcę rozczulać się nad tym, co mogło się stać. Lepiej zastanowić się, co nadal może.

Niedawna wymiana zdań z Philem to coś, czego obaj żałują. Ich przeszłość wyłożona jest rzeczami, których żałują. Ale nie ma czasu rozwodzić się nad każdą z nich.

Odczuwa ten brak czasu w swoich niesprawnych palcach i w tym, że coraz częściej musi opierać się na Philu podczas chodzenia. Jego korki są coraz bardziej niepewne. Nie powinno to dziać się tak szybko, a jednak. Poruszając się, skupia się na każdym mięśniu, którego używa, oddycha głęboko, zaciska usta. Próbuje oszacować ile nadal jest w stanie kontrolować.

Wygląda przez okienko samolotu na skrzydło i białe chmury pod nimi i czuje palący wzrok Phila wbijający się w tył jego głowy.

-

Phil w końcu zauważy. Zawsze zauważa.

Choroba postępuje szybciej, niż przewidziano, potwierdzają lekarze, ale to nic niezwykłego.

Danowi robi się niedobrze, gdy słyszy, że jego zbliżająca się coraz bliżej śmierć to teraz "nic niezwykłego". Jak mogą tak spokojnie rozmawiać o tym, że mu się pogarsza, jak mogą ot tak przepisywać mu laskę.

Ta, którą dostał jest brzydka i czarna. Wygląda sztywno, kojarzy się ze szpitalem i jest ohydna. Leży w pudełku pod nogami Dana, a jego ręce zaczynają swędzieć na samą myśl o dotknięciu jej, nie chce tego robić. Nie chce jej.

- Nie - panikuje Dan. - Nie potrzebuję jej, wiesz, że nie potrzebuję. Phil... Nie...

Jego dłonie zaciskają się na zimnym metalu. Ma ochotę rzucić laską o ścianę. Wywalić ją przez okno i nie musieć nigdy więcej na nią patrzeć. Ale, chociaż nie chce tego do siebie dopuścić, jakaś jego cześć zdaje sobie sprawę. W gorsze dni rzeczywiście przydałaby mu się pomoc, nie może zawsze opierać się na Philu. A gorsze dni będą zdarzać się tylko coraz częściej, wie o tym. Ale nie chce tego przyznać, nie po tym, jak dopiero co spędzili wesoły tydzień w Japonii. Ciężki przedmiot, który spoczywa teraz na jego kolanach wydaje się dla niego wyrokiem śmierci.

- Będziesz używać jej tylko kiedy to niezbędne - mówi Phil zatroskanym głosem. Dan nigdy nie przyzna, że jej chce, ale w końcu będzie musiał się z nią pogodzić.

- Jak będę nagrywał? - pyta zduszonym głosem. Ze wszystkich pytań, które kłębiły mu się w głowie wybrał właśnie to. Ma jednak mnóstwo innych. Jak będzie wyglądał chodząc o lasce? Co, jeśli któryś z jego widzów zobaczy? Jak ma się przyzwyczaić do używania pomocy przy chodzeniu? Czy będzie w stanie patrzeć na siebie i nie widzieć kaleki, chorego, bezradnego, któremu nigdy się nie polepszy?

Phil unosi brwi.

- Nie musisz przecież nagrywać, jeśli--

- Tak - ucina - Tak, muszę, Phil.

- Okej, w porządku - nic nie jest w porządku. Danowi trudno oddychać. Przecież nie będzie mógł obsługiwać kamery, pilnować, czy nic się z nim nie dzieje i trzymać ręki Phila na raz. A w tej chwili nagrywanie jest dla niego ważne. Ważniejsze niż kiedykolwiek. Nie mógł jeszcze powiedzieć Philowi dlaczego.

- Możemy nawet wynająć ekipę do nagrywania, jeśli to dla ciebie takie ważne. Przyzwyczaimy się. Znajdziemy sposób, jasne?

- Jasne - powtarza tępo Dan. Nie komentuje tego, że Phil użył liczby mnogiej. Po prostu był przyzwyczajony do tej formy, przecież od tak dawno to zawsze byli "Dan i Phil", obaj. Chociaż przez jakiś czas Dan zaprzeczał temu sam do siebie. Ale to zawsze byli "oni".

Phil nic nie dodaje, nie musi.

Wyraz jego twarzy mówi Danowi wszystko.

-

Phil nagrywa wszystko, Dan uparł się, że mu na tym zależy, mimo, że jadą tylko metrem po całym dniu spacerowania po Londynie. Dan kocha to miasto. Jego architekturę, brudne wody Tamizy. Kocha nawet irytujące syreny policyjne, które słyszy z pokoju, bo dzięki nim wie, że gdzieś na zewnątrz są inni ludzie.

Powiedział Philowi, że chce tego dnia pochodzić po ulicach, więc to właśnie zrobili. Sklepy, ulice, alejki. Jest wykończony. Raz nawet użył laski, tylko po to, by złapać równowagę. Ma ochotę zamknąć oczy, ale nie może powstrzymać się od śmiechu słysząc, jak Phil komentuje po kolei wszystkich pasażerów. Jest dziwnie szczęśliwy.

- Nie masz zamiaru na mnie zasnąć, co? - pyta Phil, spoglądając to na Dana, to na tłum dookoła.

- Nie - szepcze. - Chyba, że twoje żarty będą aż tak nudne.

- Wydaje mi się, że jestem chociaż trochę zabawny?

- Jesteś.

Nie jest to jakiś niesamowity komplement, ale Phil się uśmiecha. To nie internetowy uśmiech, ale jego własny, łagodny, widać go nie tyle na ustach, co w oczach.. Podkreśla ich kolor.

To chyba zmęczenie sprawia, że Dan nie powstrzymuje się i mówi co tylko mu przyjdzie do głowy:

- Lubię twoje oczy. Bardzo - mamrocze dalej. - Pamiętam pierwszy raz, kiedy zauważyłem, jak ładne masz oczy. Byłem zestresowany, prawie cię nie znałem. Mogę się założyć, że nadal miałeś rozmazane kocie wąsy na twarzy. Pamiętam, jak pomyślałem: cholera, mógłbym na całe dni zanurzyć się w tych oczach.

Obok nich jakaś starsza pani kaszle w chusteczkę, biznesmen rozmawia przez telefon, mały chłopiec krzyczy coś do swojej mamy. Ale Phil się nie odzywa.

- Pamiętasz - mówi w końcu. - swoje pierwsze słowa, gdy zeszliśmy z Manchester Eye?

Dan uśmiecha się. Oczywiście, że pamięta.

- "Jezu, ty jesteś prawdziwy."

- Jakbyś myślał, że jestem duchem czy coś w tym stylu.

- Nawet po tym, jak się spotkaliśmy, nadal nie mogłem w to uwierzyć - przyznaje. Nie, Dan nie mógł ułożyć sobie w głowie tego, że jakaś siła wyższa pozwoliła mu spotkać się z kimś tak uroczym, zabawnym, przystojnym i miłym na raz. Cały pierwszy dzień - nie, cały tydzień - był dla niego jak sen. Jezu, pierwsze trzy lata były jak sen. A potem się obudzili. Dan nie miałby nic przeciwko ponownemu zaśnięciu.

- A potem - mówi Phil, przywracając Dana do rzeczywistości. - pocałowałem cię i udowodniłem, że istnieję.

Dan nie zwraca już uwagi na włączoną kamerę na kolanach Phila ani na tłum pasażerów dookoła czy wszystkie mechaniczne oczy, które mogą ich obserwować. Jakiś głos w głowie podpowiada mu: chrzanić ich, po prostu to zrób. Pochyla się w stronę Phila, ich usta się spotykają. I jest to równie duża niespodzianka dla nich obu.

Metro nie jest może najlepszym miejscem, ale minęło tyle czasu, tak mu tego brakowało, a poza tym to Phil. Nic innego go nie obchodzi. Dan w dłoni nadal ściska swoją Oyster Card. Pędzą pod ulicami Londynu, ogląda ich parę tuzinów innych ludzi, ale dla nich wszystko to przestaje istnieć.

Siedzą tak długo, Dan stracił poczucie czasu. Bo pocałunek Phila jest jak powietrze, jak pożegnanie. Całuje Dana, jakby ten umierał.

A właśnie to się z nim dzieje.

------------

jezu wyszedł teaser tatinof a ja tu dla was siedzę i to piszę appreciate that lol

phan™ | tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz