Tamtego upalnego, letniego dnia, Jamie wraz z Peterem bawili się na łące, nieopodal strumienia, który wił się aż pod zakład krawiecki mamy Petera, oddalony prawie o trzy kilometry. Chłopcy uwielbiali to miejsce. Wysoka trawa, która o tej porze roku przybierała kolor pszenicy, dawała im miejsce w którym mogli się chować, skakać i bawić od rana do nocy. Drzewa które tam rosły, a były wśród nich olchy, dęby, sosny, brzozy i lipy, dawały im cień, który ratował ich w upalne dni przed słońcem, które spadało na nich bez litości. Wiatr który zerwał się znienacka, zwiastował nadejście deszczu, o ile nie burzy, czy nawet tornada, które w tamtym rejonie nie było niczym niezwykłym. Ale mimo tego, chłopcy i tak bawili się wyśmienicie:
- Widziałeś wczorajszy program o samochodach?- zapytał Peter z nieukrywaną radością.
- Tak! To było świetne! Te wszystkie pędzące samochody, maski błyszczące w słońcu! I te dziewczyny...- zachwycał się Jamie.
- Mi i tak najbardziej podobał się moment w którym tamten koleś w brązowej kurtce z wąsami zrobił koziołka w powietrzu na harleyu!
- Tak ,to było niezłe. Ale i tak najlepsze były te mustangi pędzące koło tego samolotu na pasie startowym! To dopiero było coś!
- Wiesz co Jamie?- zapytał nagle dziwnie zmienionym głosem Peter.
- Coś się stało stary?
- Chodzi o moją siostrę... - Jego głos z niezwykle żywego nagle stał się matowy. Jakby całe życie uleciało z niego w ciągu kilku sekund.
- Tak?- Jamie również nie mógł ukryć podenerwowania zaistniałym tematem.
- Ostatnio dziwnie się zachowuje. Nic nie je, praktycznie z nikim nie rozmawia. Całymi dniami siedzi u siebie w pokoju i w ogóle z niego nie wychodzi. Jak zobaczyłem ją trzy dni temu, jak wychodziła do łazienki, wyglądała strasznie. Podkrążone, przekrwione oczy, cała blada, chuda jak patyk... Nie wiem co się dzieje.
- A próbowałeś z nią pogadać?
- Tak, ale ona nie chce mnie słuchać, w ogóle nie zwraca na mnie uwagi.
- To dziwne. Zwykle się tak nie zachowuje.
- Wiem- odparł ze zrezygnowaniem Peter.
- Może ja powinienem z nią porozmawiać?- zaproponował Jamie.
- Nie wiem czy to coś da, ale zawsze warto spróbować.
- Dobrze.
Mniej więcej w tamtym momencie zaczęło padać. Niebo nad ich głowami nagle zrobiło się czarne. To płótno raz na jakiś czas przecięła błyskawica, która bez żadnego wcześniej ustalonego planu uderzała w pobliskie drzewo.
- Cholera!- krzyknął James- Zbierajmy się stąd zanim zacznie jeszcze bardziej zacinać.
- Jamie, ale jesteśmy za daleko od domu, żeby dotrzeć tam, zanim będziemy cali przemoczeni!
- Chodź za mną, znam jedno takie miejsce które może się nadać.
Jamie pobiegł przodem, kierując się ku ścianie drzew, które były początkiem wielkiego lasu, do którego bali się zapuszczać nawet miejscowi. A może zwłaszcza miejscowi. Nikt nigdy nie widział tam nic podejrzanego, ale nikt nie lubił się tam zapuszczać. Po prostu atmosfera która tam panowała nie była zbyt... Przytulna. Większość z tych drzew była powykręcana, zaschnięta w dziwnych pozach, które przerażały za każdym razem kiedy się na nie spoglądało.
Po kilku minutach, Jamie, cały zmęczony i spocony od wysiłku jaki włożył w swój bieg, dobiegł do dziwnego miejsca. Korony drzew jakby nagle się przerzedziły i odsłoniły malutki skrawek nieba, a pod nim znajdował się mały domek. Mógł mieć wysokość może pięciu metrów, a mimo tego jego budowa dawała poczucie że w domku ledwo co można się zmieścić. Dach i ściany całe porośnięte były mchem i latoroślami, które dostawały się nawet do wnętrza pomieszczenia. Przegniłe deski, które kiedyś zapewniały ochronę mieszkańcom tego domu, teraz zapewne wywiałyby lokatorów w kilka sekund. Rozbite okna i dziurawy dach, także nie dawał wielkiego poczucia bezpieczeństwa. Jego większa cześć wrośnięta była w skarpę, która unosiła się nad nimi niczym fala tsunami. Komin, pozornie mały i zbudowany z cegieł, które w większości zdążyły zamienić się już w proch, ciągle, ku zdziwieniu Jamiego ( oraz mojego), stał. Brzozy rosnące dokoła, miały połamane gałęzie i większość z tych właśnie gałęzi spadały na dach domu. Jednak siedzenie w domu to lepszy pomysł niż siedzenie na dworze i moknięcie:
- To jak? Wchodzimy?- zapytał Peter.
- A mamy inne wyjście?- odparł Jamie.
- Niezbyt.
- No to masz odpowiedź na swoje pytanie.
Obydwoje ostrożnym krokiem, weszli na drewnianą posadzkę, szaro- błękitną od pleśni i wilgoci. Wnętrze domu było dosyć niezwykłe. Były w nim meble i inne przedmioty. Przykryte płachtami, które miały je osłaniać, dawały wrażenie jakby jakaś istota z zaświatów ochraniała je przed pędem czasu i ingerencją przyrody. Meble te, choć na pewno bardzo stare, były wyjątkowo w dobrym stanie. Skórzane fotele nie miały na sobie śladu kurzu, ani żadnego zadrapania, jakby ktoś przez cały ten czas dbał o to, żeby były one w dobrym stanie. Komody i szafki stały niczym w żelaznym uchwycie stały tam gdzie stały. Na suficie ciągle wisiały stare świeczniki, a farba i tynk, którymi sufit był pokryty, łuszczyły się, jakby chciały wylinieć, żeby dać miejsce nowym użytkownikom. Stary zegar z wahadłem wciąż tykał, w przerażającej melodii czasu. Wybijał rytm który prędzej czy później, nawet sercu kazał bić takim samym rytmem. Na ścianach wisiały obrazy, które choć nieco starte, wciąż pokazywały światu swoją zawartość. Jeden z nich okazywał mężczyznę w podeszłym wieku, odzianym w wojskowy mundur, dzierżący w jednej ręce laskę, w drugiej trzymający strzelbę jakoby gotowy do strzału na wroga. Jego posępna twarz, okaleczona przez wiele bitew i walk, pokazywała zmęczenie życiem oraz strach przed śmiercią która miała niedługo złożyć mu wizytę. Pomarszczone czoło, bruzdy które poziomo przecinały jego czoło, były niczym błyskawice, przecinające przed kilkoma chwilami niebo nad ich głowami. Włosy długie, mlecznobiałe, okalały mu czoło, spadając aż do połowy pleców były niczym śnieżne wstęgi. Miał on spękane usta, które wyraz miały iście przerażający, jakby próbował się polizać po wargach, nie mając języka. Oczy. Oko. Jedno z nich przewiązane było opaską, pod którą płynęła blizna głęboka na kilka centymetrów, kończąca się dopiero na końcu prawej skroni mężczyzny. Drugie zaś... Ciężko to opisać. Było białe. Patrzące w dal, bez żadnego konkretnego punktu odniesienia. Oko to nie miało tęczówki. Tylko samo białko. Obraz ten, kiedy się na niego patrzyło wzbudzał u człowieka takie ciarki, że ciężko było się opanować żeby nie krzyknąć.
- Chodź, rozejrzyjmy się- stwierdził Jamie
- Ja chyba tutaj zostanę. Nie mam za bardzo ochoty łazić tutaj, po tym domu.
- Niech ci będzie. Nie ruszaj się stąd. Gdyby coś się działo, krzyknij.
- Dobrze.
James zanurzył się w głąb mrocznego domu. Kurz, który był prawdziwym mieszkańcem tego domu, dostawał się wszędzie. Jego taka duża ilość uniemożliwiała prawie oddychanie, nie mówiąc już o poruszaniu się w zupełnej ciemności. Jednak mimo tego, Jamie brnął coraz głębiej w zakamarki opustoszałego domu. Po omacku przechodził przez coraz to różne pomieszczenia. Kuchnia, w której umywalka była jedyną zepsutą, zardzewiałą rzeczą w tym pomieszczeniu, następnie łazienkę, w której o dziwo wszystko było na swoim miejscu. Jednak na samym końcu korytarza dostrzegł dziwne schody. Z trudem podszedł do nich. Prowadziły one do piwnicy. Dopiero teraz Jamie zorientował się że przestało padać. Jednocześnie za jego plecami rozległ się krzyk:
-Jamie?! Jamie?! Choć! Przestało padać!
- Już zaraz przyjdę, daj mi chwilę!
James przez chwilę bił się z myślami. Wrócić do Petera i wyjść z tego domu, czy zobaczyć co jest w piwnicy. Jednak jego nieposkromiona ciekawość zawlokła go do na sam dół schodów.
Tam gdzie nie dociera żadne światło.
(UWIELBIAM TAKIE MIEJSCA)
CZYTASZ
Źródło
ParanormalPo latach depresji i walki z alkoholizmem, James Conwall próbując odzyskać równowagę ducha, wyprowadza się z zatęchłego miasta, próbując odzyskać swoje utracone lata życia. Tymczasem widma przeszłości, znów dają o sobie znać, zmuszając Jamiego...