Rozdział 4

25 3 0
                                    

***pół roku później***
Max jeszcze wielokrotnie robił z siebie durnia i ranił Alicię, ale ona mimo to wciąż z nim jest. Nie dawałam rady całkowicie realizować planu wyrzucania papierosów Maxa. Blondynka zrobiła to za mnie, potwornie kłócąc się o to z moim Podopiecznym. Wciąż próbuje jednak popalać w ukryciu, co zawsze staram się powstrzymywać. Przez ten czas dużo dowiedziałam się o chłopaku. Wychowywała go babcia Mary, która mieszka teraz u jego cioci z powodu podeszłego wieku. Nie dowiedziałam się, co z jego rodzicami. W końcu nie czytam w jego myślach, wyczuwam tylko silne emocje Podopiecznego. Niestety Max jest dość trudnym przypadkiem do obrony. Lubi ryzyko, adrenalinę i dobrą zabawę. Nie jest jednak typowym "bad boyem". Raczej chłopakiem, który jest leniwy i twierdzi, że wszystko mu wolno. Nie łamie prawa, ale czasem zahacza o jego naginanie. Lubi balansować na granicy ryzyka. Wiecie do czego byłam do jasnej cholery zmuszona? Musiałam skoczyć na bungee! Z wielkiego jak wieżowiec dźwigu! Bez uprzęży, bo nikt mnie w nią nie zapiął, z racji mojej niewidzialności. Nie wiedziałam, czy przypadkiem nie umrę po raz drugi, skoro na świat fizyczny moje ciało oddziaływuje normalnie. Złapałam się więc mocno Maxa, wręcz oplatając go kończynami jak Kraken. To było najgrosze kilkadziesiąt sekund w trakcie mojej egzystencji ludzkiej jak i anielskiej. Przeżyłam! Po za tym Max lubi szybką jazdę na motocyklach, więc czasem chodzi na tutejszy tor żużlowy i wypożycza maszynę. Na razie jeszcze z niej nie spadł, ale niemal czułam jak podnosiło mi się ciśnienie, gdy jeździł na tym ustrojstwie. Niekiedy też pożycza motocykle kumpli na "rundkę" po mieście. Gdzie jesteśmy teraz?

Max stoi przed szklaną gablotą. Zastanawia się. Pokazałabym mu, co ja bym wybrała, ale nie mam jak. To ważna chwila dla niego. Czuję jego zdenerwowanie, a to dopiero początek stresujących sytuacji. Sprzedawczyni jest już nieco zrezygnowana niezdecydowaniem Maxa. Jeszcze nie wpadł mu w oczy ten wyjątkowy. Ten jedyny. Odciskam swój palec tuż nad nim. Może zauważy. Przegląda dokładnie i mierzy w palcach jeszcze jakieś 10. W końcu zauważa ten wskazany przeze mnie, mimo że po moim dyskretnym znaku nie ma już śladu. Kupuje go w końcu ku uciesze ekspedientki. Chłopak płaci kilkunastoma banknotami i wychodzi z reklamóweczką ze sklepu. Jest zadowolony, ale wciąż zestresowany. Dziś ważny dzień. Wracamy z centrum metrem do domu. Wchodzimy po 20 minutach do mieszkania. Xaviera, współlokatora Maxa, nie ma w środku. Max kieruje się do kuchni. Czas zrobić sobie jakiś lekki obiad. Wieczór przyniesie w końcu więcej wrażeń. Przynajmniej według maxowych planów. Za plecami Podopiecznego podjadam orzechy z miseczki.

Nie muszę uzupełniać pokarmu, ale czuję jego smak. Nie muszę tym samym go wydalać, nawet jeśli dla smaku trochę podjem. Nie muszę spać, a wręcz nie bardzo mogę. Wciąż czuwam nad Maximilianem. To teraz mój, jedyny cel. Niestety, takie zobowiązania wobec kogoś, nawet jeśli są bez odzewu z tej drugiej strony, bardzo zbliżają. Jestem w końcu młodą kobietą. Mam prawo coś czuć. Wiem, że moje pragnienia są nierealne, ale są też przydatne. Pozwalają mi przekuć je w większe zaangażowanie w obronę Maxa. Z obowiązku i z powodu uczucia, troski o niego. Owszem, czasem to boli, że nie mogę być na miejscu Alicii. Od dziś będzie bolało coraz bardziej. Z dnia na dzień. Z roku na rok ja będę coraz bliżej niego, a on coraz dalej. Bliżej Alicii. Taką mam nadzieję, że właśnie jej. Nie jestem o nią zazdrosna. Jestem wdzięczna losowi, że Max trafił właśnie na nią. Jest jego żywym i prawdziwym Aniołem Stróżem. Jesteśmy swoimi cichymi partnerkami. Ona nie wie, że ja bronię jej chłopaka, a może za niedługo także ją samą będę broniła. Zarówno nie wie też, jak bardzo mi czasem pomaga, powstrzymując Maxa od wszelkich głupot. Pomagamy sobie nazwajem, tylko ona o tym nie wie. Zaprzyjaźniłybyśmy się, gdyby mnie widziała. Widzę w niej czasem lepszą wersję siebie, gdy jeszcze byłam realnie żywa. Widzę w niej kogoś kim chciałabym wówczas być. Niestety byłam wtedy nieudaną wersją. Między innymi przez to zginęłam. Byłam trochę taka, jak Max. Wiecznie zbuntowana, miałam nieciekawe nastawienie do wartości i nauki. Zawsze jednak byłam dla ludzi dobra. Nikogo nie krzywdziłam. Wyłącznie sama siebie. Byłam zawsze gotowa do ochrony swoich bliskich. Stałam się Aniołem w zamian za Anioła dla kogoś mi bliskiego. Nie pamiętam kogo. Każdy Anioł nie pamięta za kogo oddał się w służbę. Nie wiem dokładnie czemu. Podejrzewam, że to metoda zapobiegająca odchodzeniu ze służby. Gdybym, na przykład, zawiodła i Max zginąłby, to jego matka odeszłaby ze służby, bo robiła to w zamian za obronę syna. Jeśli on zginął, to ona też już nie jest zobowiązana do obrony. Moja logika ma dziurę i to dużą, bo czasem na Podopiecznego czeka się czasem wiele lat. Ma się ich nawet kilkudziesięciu do anielskiej emerytury. Zatem przykładowa mama Maxa będzie służyć innym ludziom jeszcze na długo po naturalnej śmierci syna. Powiedziałam naturalnej, bo nie mam zamiaru pozwolić na jego zgon z żadnego, innego powodu. Ma umrzeć stary i szczęśliwy w otoczeniu rodziny. Tak jak ja zawsze chciałam. Nie udało się. Teraz dano mi szansę pomóc w zapewnieniu komuś życia takiego, jakie ja zawsze chciałam mieć. Tym kimś będzie Maximilian Pollux. Mój pierwszy Podopieczny.

Druga szansaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz