Szósty

3.4K 149 51
                                    

Nie widziałam Bucky'ego od czterech, może pięciu dni. Straciłam już rachubę czasu. Na pewno od czasu tego nieszczęsnego wypadku przy naszym ostatnim seksie. Na samo wspomnienie, dotykam delikatnie dłonią niewielkiej rany na moim podbrzuszu. Nie mam do Barnesa pretensji o to, co się stało. Szczerze mówiąc, odkryłam w sobie jakąś niezdrową przyjemność z tego bólu, jakiego doświadczyłam. To było takie odżywcze, nowe, niebezpieczne... i takie jego. 

Uśmiecham się delikatnie, myśląc że jeśli chodzi o tego faceta, już chyba nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. I podoba mi się to. Jest tak bardzo nieobliczalny, że ostatnio jedynym moim zainteresowaniem jest odkrywanie tego, co jeszcze jest w stanie zrobić. 

Ostatnio zaczęłam o sobie myśleć, jak o masochistce. Albo nawet i samobójczyni. Bo doskonale wiem, że ta znajomość nie doprowadzi do niczego dobrego. W naszej historii nie ma happy endu. Ale co mnie nie zabije, to uczyni mnie silniejszą. Chociaż ja wolę w mojej głowie myśleć o tym, jako 'wszystko co mnie zabija, sprawia że żyję'.

Karcę się w myślach i naciągam stary, lekko rozciągnięty już sweter, bardziej na ramiona. Stoję przy oknie w moim pokoju, wpatrując się w czarne niebo i błyszczące gwiazdy. Wraz z moim wydechem na szybie osiada lekka para. Przenoszę na nią swój wzrok i sama nie wiem kiedy, wyciągam rękę i palcem wskazującym kreślę na niej jakieś wzory. Gdy kończę, zauważam że samoistnie napisałam "B". Prycham, wściekła na samą siebie i szybko zmazuje napis, wraz z całą mgiełką znajdującą się na szybie. 

Co ten facet ze mną zrobił.

Zachowuję się jak jakaś zakochana licealistka, a przecież dobrze wiem, że do licealistki mi daleko. Tak samo, jak i do miłości. To, co czuję do Bucky'ego to bardziej pewnego rodzaju przywiązanie, pożądanie. 

Uzależnienie. 

To chyba najwłaściwsze słowo. I przestałam się już go bać, bo jest prawdziwe. Idealnie wręcz oddaje to, co jest między nami. 

Wzdrygam się delikatnie, gdy otaczającą mnie ciszę przerywa dźwięk otwieranych drzwi. Na moją twarz samoistnie wkrada się uśmiech. Przymykam powieki i nie odwracam się, cały czas pozostając tyłem do wejścia. Jak zawsze czekam, aż to on podejdzie.

Nie mija chwila, a ja czuję, że Barnes znajduje się właśnie jakiś metr ode mnie. Przez jakiś czas żadne z nas się nie rusza. Ja czekam na to, co on zrobi, a on chyba sam nie wie, co powinien. Gdzieś w podświadomości czuję, że Buck toczy właśnie walkę z samym sobą. Nie chcę mu nic sugerować, dlatego znowu spoglądam w gwieździste niebo, czekając na ruch z jego strony.

Nie wiem, ile tak trwamy, ale mam wrażenie, że całą wieczność. Przez głowę przechodzi mi nawet myśl, że brunet zupełnie się rozmyślił i po prostu wyszedł z pokoju, ale w tym samym momencie silne, męskie dłonie obejmują moje ramiona.

Jestem zaskoczona na tyle, że nieruchomieję na kilka sekund. Do rzeczywistości przywracają mnie dopiero delikatne pocałunki składane na mojej szyi. Odwracam się przodem do mężczyzny i oplatam jego kark rękami. Łączymy nasze usta w pocałunku. Siłą powstrzymuję się od westchnięcia ulgi. Tak bardzo mi tego brakowało przez ostatnie dni. 

Dłonie Barnesa wędrują na moje pośladki, lekko je ściskając a następnie chwyta mnie za nie i unosi do góry, tak abym mogła usiąść na parapecie. 

Całujemy się coraz bardziej zachłannie i agresywnie. Moje wargi zaczynają już boleć od bycia podgryzanymi przez zęby bruneta. Ignoruję to jednak, bo James zaczyna zsuwać z moich ramion sweter, a następnie pozbywa się mojej koszulki. Nie pozostaję mu dłużna i również rozbieram go z górnej części garderoby. Nasze wargi rozłączają się, a ciężkie oddechy mieszają ze sobą, pozostawiając białą mgiełkę na szybie. 

Po chwili obydwoje jesteśmy już nadzy, a ja czuję jak Bucky wchodzi w moje wnętrze, nawet nie bawiąc się w delikatność. Jak zawsze mam ochotę krzyczeć z przyjemności, ale wiem, że nie mogę, dlatego chowam twarz między karkiem a ramieniem mężczyzny, wbijając zęby w lekko mokrą od potu skórę bruneta. 

Nasze rozdzielone wcześniej wargi, nie łączą się już do końca naszego zbliżenia, ale za to nasze ciała zostają ciasno splecione przez jeszcze długi czas, podgrzewając atmosferę w pomieszczeniu do tego stopnia, że nasze ciała pokrywa lepka warstwa potu, a para wodna tworzy na szybie mgłę, zakłócaną jedynie odciskami palców metalowej ręki Barnesa.


Jedyne, co mam do powiedzenia pod tym rozdziałem, to to, że przepraszam, że tak długo nic się tu nie pojawiało i przepraszam, że wróciłam akurat z tym, co macie powyżej.

A najgorsze było to, że uzależniał... | Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz