Siódmy

3.2K 151 92
                                    

Od rana w siedzibie Avengers panowało zdenerwowanie i ogólne poruszenie. Nie wiedziałam, czym jest spowodowane, bo nikt nie chciał mi nic powiedzieć, jako że nie byłam "jedną z nich". Mogłam się jedynie domyślać, że pewnie znowu chodzi o jakiś zamach, inwazję obcych, czy inną grubszą sprawę, która dla nich jest codzienną pracą.

Przez to wszystko, zapomniałam wziąć z mojego pokoju laptopa potrzebnego mi do pracy, więc musiałam się po niego wrócić. Gdy ponownie przemierzałam korytarz, niosąc sprzęt w prawej ręce, minęłam się z pogrążonymi w rozmowie Steve'm i Samem. Nie wiem, czy mnie zauważyli, czy też nie, ale żaden z nich nie wykonał gestu w moim kierunku. Ze strzępka rozmowy obu mężczyzn usłyszałam jedynie kilka niezrozumiałych dla mnie słów, takich jak: Zemo, raport, czy też komora kriogeniczna. Jedyne co było dla mnie zrozumiałe, to: Bucky i Zimowy Żołnierz.

Domyśliłam się więc, że zapewne niejaki Zemo jest kolejnym zagrożeniem. Nie wiedziałam jednak, co on ma wspólnego z Buckym. W końcu brunet jest już teraz tak jakby jednym z Avengers. Broni świata, a nie mu zagraża.

Postanowiłam jednak zostawić tę sprawę superbohaterom, a sama zajęłam się swoją pracą, bo Virginia po raz kolejny zawaliła mnie papierami do wypełnienia "na wczoraj".

Uzupełniałam więc tabelki, przygotowywałam wykresy i obliczałam przychody Stark Industries, jednak gdzieś z tyłu głowy cały czas krążyły mi myśli związane z Jamesem. Bałam się o niego bardziej niż mi się wcześniej wydawało. Jasne, przyzwyczaiłam się już do tego, że czasem nie widzimy się przez kilka dni, ale teraz na własne uszy słyszałam jak Steve mówił, że trzeba Bucky'ego zabrać w bezpieczne miejsce.

Na początku egoistycznie pomyślałam, że oznacza to koniec naszych spotkań na jakiś czas. Później jednak w mojej głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka, że grozi mu coś poważnego. Może temu całemu Zemo chodziło właśnie o Barnesa? Nie znałam dokładnie jego historii, nie miałam dostępu do żadnych innych akt, oprócz tych potrzebnych mi do pracy. A on sam przecież mi się nie zwierzał. Nasze spotkania raczej miały mało wspólnego z jakąkolwiek rozmową. Jedynym źródłem informacji były więc dla mnie plotki rozpowiadane tu i tam w firmie. Nawet sami Avengersi, z którymi miałam dobre kontakty, raczej woleli nie rozmawiać ze mną na temat tego, co działo się z Jamesem przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Wiedziałam tylko, że był kiedyś Zimowym Żołnierzem. Maszyną do zabijania stworzoną przez HYDRĘ. Ale nic więcej, żadnych bardziej konkretnych szczegółów.

Jedyne co miałam, to tak naprawdę obraz Barnesa w mojej głowie. Z pewnością wyidealizowany i nie mający za dużego przełożenia na rzeczywistość, ale jednocześnie tak komfortowy dla mojej podświadomości.

Zawsze marzyłam o tym, żeby żyć jak w bajce. I teraz trochę się tak czuję. Tyle, że moja bajka nie ma happy endu i na pewno skończy się tragicznie. Bucky nie jest i nigdy nie będzie rycerzem na białym koniu, ratującym damy z opresji. Jest bardziej smokiem ziejącym ogniem, który przy odpowiednim traktowaniu zamienia się w łagodnego baranka.

No, może przesadziłam. Nadal pozostaje smokiem, ale już nie zieje ogniem na wszystkie strony świata, paląc za sobą mosty.

Moje dłonie zawisły nad klawiaturą laptopa, gdy pomyślałam o tym, że jestem z niego dumna. Sama siebie zaskoczyłam takim stwierdzeniem, ale gdy przypomnę sobie nasze pierwsze nocne spotkania i porównam je z tymi teraz, widzę kolosalną różnicę. Wcześniej agresywny, sprawiający ból, niemal nietykalny. Teraz bardziej czuły, pozwala się dotknąć, a nawet pocałować. Oczywiście nadal zdarza mu się za mocno mnie przygryźć, czy zbyt brutalnie uprawiać ze mną seks, ale zdecydowanie ma to miejsce rzadziej niż do tej pory.

Mile łechta moje ego, że prawdopodobnie się do tego przyczyniłam. Dałam mu bliskość, czułość i akceptację, której tak bardzo potrzebował po wkroczeniu do nowego, nieznanego mu świata.

Uśmiecham się pod nosem i powracam do wstukiwania danych na komputerze.

O dziwo, dzień mija mi dosyć szybko i mogę wrócić do swojego pokoju.

Zabieram więc swoje rzeczy i po chwili kroczę korytarzami Stark Industries, a następnie Avengers Tower. W obydwu budynkach panuje chaos, zamieszanie i panika. Nie wiem, co się dzieje. Ludzie biegają jakby opętani, krzycząc coś niezrozumiale, Friday w kółko powtarza, żeby każdy schował się w bezpieczne miejsce, a Mścicieli nigdzie nie ma. Zakładam, że stało się to, o czym rozmawiali Kapitan z Falconem, więc biegnę do swojego pokoju, aby tam przeczekać całą tę sytuację. Przepycham się między ludźmi i po chwili otwieram już drzwi do swojego pokoju. Zamykam je ostrożnie, rozglądając się, czy za mną nie ma żadnego zagrożenia, i gdy nie widzę niczego niepokojącego, oddycham z ulgą i przekręcam klucz.

Teraz powinnam być bezpieczna.

Chyba.

Cały czas stoję przy wejściu, gdy gdzieś za mną słyszę szmer. Podskakuję przerażona i odwracam się szybko. Z ciemnego kąta pokoju wyłania się postać mężczyzny. Serce podchodzi mi do gardła z przerażenia, ale wypuszczam głośno powietrze z płuc, gdy sylwetka postaci się rozjaśnia, oświetlona promieniami słońca wpadającymi przez okno i rozpoznaję w niej Bucky'ego.

- Jak dobrze, że to ty. - szepczę i podchodzę do bruneta, w celu przytulenia się do niego. Wiem, że on nie do końca to lubi, ale przed chwilą naprawdę napędził mi stracha.

Kiedy dzieli nas już tylko kilka kroków, zatrzymuję się nagle i zamieram w bezruchu.

Jego oczy, tak puste i bez wyrazu oraz grymas złości na twarzy, świadczą tylko o jednym. Przede mną nie stoi Bucky. Mój Bucky.

Przede mną stoi Zimowy Żołnierz, sędzia i kat w jednym.

Przez chwilę stoimy tak w ciszy i wzajemnie na siebie patrzymy. Mam ochotę zapytać, jak to się stało? Dlaczego znowu stał się tym złym? Przecież już było tak dobrze. No i gdzie są Avengers? Dlaczego cały budynek, aż się trzęsie od ludzi uciekających w panice?

Nie zdążam jednak zadać żadnego z nich, ponieważ nim uda mi się wykonać jakikolwiek ruch, Bucky doskakuje do mnie i zaciska swoją metalową rękę wokół mojej szyi. Próbuję się wyrwać i z nim walczyć, ale mężczyzna jest dużo silniejszy, a na dodatek wzmacnia uścisk, coraz bardziej zamykając mi dopływ tlenu, przez co po chwili nie mam już siły się wyrywać.

Po moich policzkach zaczynają płynąć pojedyncze łzy. A więc to tak się kończy moja historia. Nasza historia. Umrę zabita przez swoje uzależnienie. Jak prawdziwy narkoman.

Moja słabość chyba irytuje Zimowego Żołnierza, bo nie zwalniając uścisku wokół mojej krtani, przesuwa się o kilka metrów, uderzając moimi plecami o ścianę. Czuję niemiłosierny ból, który po chwili ustępuje czemuś na kształt błogiego spokoju.

Wiem, że mój koniec jest blisko, więc odszukuję wzrokiem puste oczy Bucky'ego. On również się we mnie wpatruje, ale to spojrzenie jest tak odmienne od tego, które znam. Zero czułości, czy chociażby tego wszechogarniającego pożądania, które zawsze aż błyszczało w jego tęczówkach, gdy na mnie patrzył.

- Już dobrze. - szepczę i ostatkami sil unoszę prawą rękę, kładąc ją na metalowym przedramieniu, które cały czas zaciska się wokół mojej szyi. - Już dobrze. Kocham Cię.

Prawdziwość moich słów uderza we mnie ze zdwojoną siłą. Dopiero teraz, gdy już jestem praktycznie na tamtym świecie, zdaję sobie sprawę z tego, że to była miłość. Chora, niemoralna, niszcząca. Ale jakże prawdziwa.

Po tej myśli zamykam oczy i czuję wszechogarniającą mnie nicość.



Oto przed Wami najdłuższy, a zarazem ostatni już rozdział tego opowiadania. Oczywiście, będzie jeszcze epilog.

I jakie macie odczucia? Spodziewałyście się takiego obrotu spraw?

P.S. Jako, że to już zostało prawie zakończone, to chciałabym serdecznie Was zaprosić na moje inne opowiadania, plus nowe, którego prolog pojawił się dzisiaj. Książka nazywa się Like a Fool i mam nadzieję, że również się spodoba.

A najgorsze było to, że uzależniał... | Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz