Rozdział 9.

241 7 0
                                    

Brian pov.
 
  *10 lat wcześniej*
  -Mamo- zawołałem wbiegając do kuchni.
  -Tak, kochanie?- spytała i odwróciła się w moją stronę ze ścierką w ręce.
  -Mogę iść do Genny? Dawno się nie bawiliśmy.
  Mama spojrzała na mnie smutno. Odwiesiła ścierkę na haczyku. Podeszła i mocno mnie przytuliła. Myślałem że zawiezie mnie do Genny, ale ona tylko popatrzyła na mnie z żalem w oczach.
  -Synku- powiedziała powoli.- Widzisz twoja przyjaciółka, mała Genny...jest jej teraz bardzo ciężko w życiu wiesz? Ale nie martw się na pewno się jeszcze zobaczycie. Ale daj jej troszkę czasu, dobrze, skarbie?
  Pokiwałem głową na tak i poszedłem do swojego pokoju. Tęskniłem za Genny, ale mama na pewno miała racje. Ona ma zawsze rację.

  *teraz*

    Tak to się wszystko zaczęło. Genny odsunęła się od nas a zaraz potem Bree. To było straszne przeżycie. A najgorsze jest to że nigdy nie poznałem powodu jej odejścia.
  Jakiś czas po mojej rozmowie z mamą przeprowadziliśmy się na drugi koniec miasta. Z tego co wiem nawet moja mama już nie miała kontaktu z panią Forbes.
  -Emmm...- przerywa ciszę Genny.- Jaa....muszę was przeprosić.
  Patrzę na nią zdezorientowany. Chwyta moje spojrzenie w lusterku. Postanawiam to wykorzystać.
  -O czym ty mówisz?- pytam.
  -Te dziesięć lat temu...ja...my...zniknęłam z waszego życia, chłopaki. Znaczy...Nie była to moja decyzja ani nawet pomysł nie był mój. Nie chciałam was opuszczać, naprawdę. Kiedy byłam w stanie...emm...stanąć na nogi...Ty Brian się wyprowadziłeś. A do ciebie miałam najbliżej. Kiedy okazało się że już nie mieszkasz w tym mieszkaniu to stwierdziłam że Chaz też się przeniósł. Dlatego zostałam sama z Bree...ja naprawdę...gdybym mogła to cofnęłabym czas...
  Bree kładzie dłoń na dłoni przyjaciółki. Ta zerka na nią na chwilę. A ja w jej oczach dostrzegam łzy. Czuję że ten temat jest bardzo bolesny dla Genny.
  -Jak nie chcesz to nie musisz nam nic mówić...było minęło...-Mówię cicho i zerkam na nią w lusterku. Patrzy na ulicę A z jej oczu płyną łzy.
  -Zasługujecie na to by znać prawdę...Ale nie chce tego robić podczas jazdy...skoro już zaczęliśmy temat...To czy zamiast iść na pizzę może zamówimy ją do domu i tam wam wszystko opowiem? Jeśli chcecie oczywiście...
  -Gen- mówię, przypominając jej zdrobnienie, którego używaliśmy wieki temu. - Naprawdę nikt cię do niczego nie zmusza.- zapewniam.- A poza tym nie wiem jak wam, ale mnie odeszła ochota na pizzę. Chyba że faktycznie zamówimy ja w domu.
  -Ale to nie oznacza że chcemy od ciebie jakiś tłumaczeń czy czegoś, mała.- dodaje Chaz.
  Dziewczyna kiwa głową i milknie na chwilę.
  -Sądzę jednak ze to ważna wiadomość.
  Cholera jasna!  O co moze chodzić? Jest chora ?! Umrze? Boże tylko nie to!!!
  -Błagam powiedz że nie jesteś na nic chora!- jęczę a w gardle czuję gule.
  -Co?! - pyta zaskoczona a na jej policzki wreszcie wracają kolory. - Nie! Pozwoliło cię?!.
  -Wybacz Ale musiałem spytać.
  -Dobra Genny- przerywa Bree. - Zatrzymaj się przy tym markecie . Idziemy po jakieś żarcie i procenty , bo wiem co to będzie za rozmowa i to zdecydowanie nam się przyda, kochana.
  Gen tylko kiwa głową i chwile później zatrzymuje samochód na parkingu. Wszyscy wysiadamy z pojazdu i idziemy do sklepu. Po chwili Genny się zatrzymuje i patrzy na mnie i Chaza.
  -Czy my...możemy odnowić to co zniszczyłam 10 lat temu?- pyta a ja mam ochotę się zaśmiać.
-Kobieto chyba żartujesz - mówi Chaz. Spoglądam na niego zszokowany. Co on odpierdala?!?! Gen kiwa smutno głową. Odwraca się i już chce zrobić krok kiedy Chaz łapie ją za nadgarstek i przyciąga do siebie. Mocno ja przytula i szepcze jej dos na ucho . Dziewczyna się uśmiecha i mocniej wtula w Chaza.

Genny pov.
 
   -Kobieto chyba żartujesz!- mówi Chaz a ja mam ochotę się rozpłakać. Wszystko zniszczyłam. Po cholerę ja się w ogóle odzywałam w sprawie mojej przeszłości?!
  Odwracam się i ledwo unosze nogę aby zrobić krok, czuję że ktoś pociąga mnie za rękę i mocno do siebie przytula .
  -Nie ma czego odnawiać, skarbie, bo to nigdy się nie skończyło. Nigdy nasza przyjaźń się nie rozpadła. Po prostu potrzebowaliśmy czasu. Ty go potrzebowałaś...A my ... Po prostu chyba zbyt szybko się poddaliśmy. Nie jesteś niczemu winna. A teraz chodźmy do tego sklepu, bo mam ochotę na dobrego, zimnego browara.
  Uśmiecham się i mocniej wtulam w chłopaka. Po chwili go puszczam i wchodzimy do sklepu. Zostawiam Chaza i Briana w alejce z alkoholem i zabieram Bree na dział ze słodyczami.
  Idziemy wzdłuż regałów i wrzucamy do koszyka wszystko co jest smaczne albo wydaje się takie być. Po chwili zapelniany cały wózek sklepowy, więc wracamy do chłopaków.
  -Jasna cholera.- mruczy Chaz a jego oczy są wielkie jak pięciozłotówki. Brian nie wygląda lepiej. Jednak mimo wszystko dorzucają kilkanaście butelek piwa do wózka i idziemy do kasy. Brian i Chaz płacą bo się uparli. Ja i Bree tylko wzruszamy ramionami i wracamy do auta. Niech chłopcy się tym zajmą.
  Kiedy siedzimy już w samochodzie,Bree przygląda mi sie badawczo.
  -No co?- prycham.
  -Jesteś tego pewna?- pyta.
  Wiem o co jej chodzi. Pyta czy jestem gotowa na nowo przeżyć śmierć mojego ukochanego taty i to jak moja matka powoli rozpieprzała nasze życie. Zaczęła oczywiście od ślubu z Carterem.
   -Tak Bree.- zapewniam.- Chcę żeby było jak dawniej Ale najpierw muszę im powiedzieć prawdę. Zasługują na to.
  Bree kiwa głową i nic już nie dodaje bo w naszą stronę idą Chaz i Brian. Każdy ma po kilka siatek w ręce. Uśmiecham się szeroko na ten widok.
  - No to moje panie- mówi Chaz kiedy już włożyli wszystkie zakupy to bagażnika.- Zapraszam na balangę.
  Wszyscy się śmiejemy i odjeżdżam z parkingu sklepowego.
 

SąsiadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz