Rozdział 11 Wszystko będzie dobrze...

221 21 3
                                    

Jack:

Dźwięk upadającego metalu na kafelki, wystraszona dziewczyna trzymająca się za nadgarstek. - To nie tak jak myślisz - cofnęła się gwałtownie z trącając z umywalki opakowanie tabletek przeciw bólowych.

- A co mam myśleć - zapytałem się

Podszedłem do niej i ostrożnie chwyciłem za ręcznik leżący na brzegu wanny.

- To wszystko moja wina! - krzyczała, łzy leciały jeszcze mocniej i spływały po jej policzkach

- Nie rozumiem, możesz mi wytłumacz ? - poprosiłem podchodząc jeszcze trochę. Nie mogłem wykonywać gwałtownych ruchów, bo w takich sytuacjach nie ma żartów.

- To jest zbyt skomplikowane, ty nic nie wiesz - siliła się na dłuższą wypowiedz

- Wiem tyle ile powinienem i jeszcze to, co nie powinienem - wyznałem

- Czyli co wiesz? - zapytała wystraszona

Musiałem jej powiedzieć że wiem o jej mocy. Wypuściłem głośno powietrze, przeczesałem włosy.

- Wiem że masz moc która jest piękna.... - ale przerwała mi

- Nie prawda, ona tylko skazuje na wieczne cierpienie - nie miała już sił

Usiadła na posadce i oparła się o ścianę. Podniosła żyletkę i zaczęła obracać ją w palcach. Widać, że jest wyczerpana psychicznie. Trzeba ją uspokoić, bo zrobi sobie krzywdę.

- Czy ty nie rozumiesz że to jest dar który możesz mieć tylko ty ? - spytałem głośniej

- To wszystko przeze mnie, wyprowadzka i podróż rodziców - zrobiła cięcie

- Przestań! - krzyknąłem

- Po co? - wstała - Nic już nie ma sensu - podniosła rękę i zrobiła kolejne nacięcie - Nie wiesz co ja czuję - sapnęła

- Po części wiem - odpowiedziałem. W końcu też mam tą moc co ona, ale lepiej nie będę jej tego mówić. Za dużo już przeszła.

- Dlaczego musieli zginąć? - wyszeptała i zrobiła cięcie. Gwałtownie wstałem i chciałem chwycić za jej rękę, ale ta wystawiła przed siebie żyletkę. Odsunąłem się o krok. Ręka jej drżała, widziałem w jej oczach, że nie chce zrobić mi krzywdy, ale niestety chciała ją zrobić sobie. Zaczęła ronić łzy. Tak bardzo chciałem jej pomóc, ale nie mogłem nic zrobić.

- Błagam, niech to się już skończy...- szepnęła i przejechała żyletką po nadgarstku z którego zaczęła cieknąć obficie krew. Teraz już nie wytrzymałam. Szybkim ruchem wytrąciłem jej narzędzie. Wykorzystałem, że była oszołomiona, szybko położyłem na jej nadgarstku ręcznik i przycisnąłem dłonią miejsce, gdzie była większa rana, by zatamować krwawienie, a El wziąłem na ręce i wyszedłem z łazienki. Blondynka szarpała się i wrzeszczała.

- Jack! Puść mnie! Zostaw! - krzyczała zapłakana, jednak nie zamierzałem słuchać. Usiadłem na jej łóżku, a ją posadziłem siebie na kolanach. Wyrywała się, ale ja mocno trzymałem ją za nadgarstki, więc nie miała szans.

- Jack! Błagam, zostaw! Zrozum! Ja już nie chcę żyć! - wyszlochała załamana. Przeraziłem się. Nie pozwolę, żeby odebrała sobie życie! Jest dla nas bardzo ważna! To dar gwiazdy, a już przede wszystkim MOJA PRZYJACIÓŁKA! Gwałtownie ją do siebie przyciągnąłem, tak, że nasze twarze dzieliło kilka centymetrów i mocniej ścisnąłem jej nadgarstki.

- Elsa, ty chyba oszalałaś! Musisz się uspokoić! Pomyślałaś o naszej paczce? O Annie? O mnie? - dwa ostatnie słowa powiedziałem już spokojniej - Jesteś jeszcze młoda, a życie toczy się dalej. Kiedy umrzesz, będziesz tego żałować, bo zmarnujesz to, co mogłaś przeżyć. Nie możesz obwiniać się za śmierć swoich rodziców. Zobaczysz, wszystko się ułoży - przytuliłem ją do siebie i wtuliłem twarz w jej włosy. Ona zaczęła głośno płakać w moje ramie mocząc łzami moją bluzę. Cała się trzęsła. Mocniej ją obciąłem i zacząłem się kołysać na boki. Po jakiś 10 minutach słuchania jej płaczu nastała cisza. Odsunąłem się troszkę od jej włosów i zobaczyłem, że zasnęła. Jej twarz zastygła w wyrazie bólu i rozpaczy. Policzki miała mokre od łez, które nadal wylatywały z pod powiek. Uśmiechnąłem się smutno i ostrożnie położyłem ją na łóżku, po czym przykryłem ją do połowy kołdrą i pocałowałem w czoło. Usiadłem na skraju łóżka i zadzwoniłem do Flynna, żeby on i cała paczka tu przyszli. Zjawili się po około 3 minutach. Odetchnęli z ulgę, gdy zobaczyli śpiącą Elsę, ale przerazili się widząc jej rękę. Wyjaśniłem im wszystko, a oni byli tym wstrząśnięci. Anna usiadła na krześle obok łóżka Elsy i delikatnie pogłaskała jej włosy.

- Nie martw się siostrzyczko - wyszeptała - wszystko będzie dobrze.......

Elsa:

*kilka dni później*

Minęły 3 dni, od kiedy Jack powstrzymał mnie przed cięciem się. Nie wiem co mnie do tego podkusiło. Byłam całkiem załamana. Zresztą nadal jestem. Przepłakuje całe dnie i do nikogo się nie odzywam. Wszyscy mówią do mnie i błagają żebym coś powiedziała, ale ja nawet nie drgnę. Wiem, że się o mnie martwią i doceniam to, ale minęło za mało czasu. Anna też rozpaczała gdy dowiedziała się o wypadku rodziców, ale pozbierała się bardzo szybko. Sąd przekazał opiekę nad nami wujkowi i cioci, rodzicom Roszpunki. Teraz siedzę koło łóżka, oparta o ścianę w moim nowym pokoju w internacie.

Nagle do pokoju wchodzi nasza paczka. Wszyscy są ubrani na czarno.

- Elso....- mówi Jack - idziemy na pogrzeb. Idziesz z nami? - pyta spokojnie. Ja jednak milczę. Patrzę pustym wzrokiem na podłogę przede mną.

- Elsi, proszę - szepcze Anna - odezwij się i chodź z nami.

Ja nic nie mówię. Jestem zamknięta w moim smutnym i ponurym świecie z którego nie mogę wyjść. Wszyscy posyłają sobie smutne spojrzenia. Spoglądają na mnie ze współczuciem i wychodzą. Gdy słyszę jak zamykają się drzwi kryję twarz w kolanach i zaczynam szlochać. Znów zostałam sama. Nikomu z was nie życzę, żeby spotkało was coś takiego jak mnie. Jest taki cytat z książki, którą kiedyś czytałam:

''Człowiek nie docenia co ma. Gdy to już straci, wtedy uświadamia sobie, że tego nie doceniał.'' 



Jelsa na LodzieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz