#12

469 73 20
                                    

- Co to do cholery jasnej jest...? - Mikey, tak samo jak ja, stanął w bezruchu, nie mogąc sie ruszyć.

- N-nie wiem... - kątem oka widziałem to ciało, które wisiało tuż obok mojej głowy.

Czułem się, jakbym miał sparaliżowane ciało. Nie dałem rady odwrócić głowy, chociaż bardzo chciałem. Czułem tylko krew, która śmierdziała i spływała po mojej dłoni.

- G-gerard... C-czy to-o je-est...? - blondyn nie dokończył, bo zalał się łzami i padł na kolana, chowając twarz w dłoniach, które stąd widziałem jak sie trzęsły.

Dobra Gerard, nie masz wyboru...
Zamknąłem oczy i powoli odwróciłem się w stronę ciała. Kiedy moje powieki podniosły się, a słońce uderzyło mnie swoim delikatnym blaskiem, moje oczy chciały wymazać obraz, który tu zobaczył.

- Nie... Nie... Nie... - chciałem krzyczeć, chciałem się rzucać, chciałem w coś uderzyć - Nie... Nie... Nie... - nie mogłem uwierzyć, nie chciałem uwierzyć, nie potrafiłem uwierzyć - Nie... Nie... Nie...

- Gee... - mój brat wstał powoli i z łzami, które spływały po jego policzkach, położył zimnął dłoń na moim ramieniu.

- On... On zamordował nam matkę... - wyszeptałem, zanim ruszył chwiejnym krokiem jakbym był pijany przed siebie.

Upadłem na ziemię, zaciskając dłonie w pięści.
Dasz rade Gee. Podnieś się, uwierz w siebie. No dajesz Gerard, dajesz!

- Wszysyko okej? -nagle obok mnie zjawił się blondyn.

- T-tak... Jest... jest okej... - podniosłem się powoli przy pomocy młodszego - Chyba musimy ruszać dalej, jeśli mamy przeżyć.

Oboje uśmiechnęliśmy sie smutno i ruszyliśmy dalej.

¥   ¥   ¥   ¥   ¥   ¥

Orzechodziliśmy przez ten las, co chwila schylając się, żeby mie zaczepić sie o jakies ciała i tym podobne. Przy naszym wzroście naprawde musieliśmy się starać i prawie caly czas chodziliśmy na kolanach.

Po kilku mimutach takiego szukania końca, usłyszałem jakieś szurniecię. Mikey od razu sie zatrzymał. Najwyraźniej nie tylko ja.

- Gerard... Co to było...? - szepnął, a w jego głosie słyszałem przerażenie.

- Spokojnie, to zapewne tylko wiatr albo coś takiego.

- To nie brzmialo jak wiatr...

- Mikey, nie dramatyzuj - i na tym skończyliśmy rozmowę.

Niestety później znowu słyszeliśmy ten odgłos.

- Gee, to na pewno nie jest wiatr - młodszy nawet nie próbował już szeptać.

- Myślisz, że powinniśmy... - nie dokonczyłem, gdyż blondyn mi przerwał.

- Tak, powinniśmy.

Po tych słowach ruszyliśmy do biegu. Martw ciała brudziły nasze twarze i ubrania. Brakło nam powietrza w płucach, a nogi odmawiały posłuszeństwa, ale biegliśmy.

I nagle ten odgłos - huk. Jak z pistoletu.

Odwróciłem się. Mikey padł na ziemię. Za nim stał Frank. Trzymał pistolet.

- Bang. You're dead.

Let Me Go || Frerard [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz