#13

404 68 11
                                    

Otworzyłem powoli oczy. Oślepiło mnie światło lampy. Zamrugałem kilka razy. Gdzie ja jestem? Czy byłem w moim własnym domu? Co się do cholery stało?

Spróbowałem się podnieś. Wszystko mnie bolało, więc znowu opadłem na dół. Musiałem leżeć na łóżku albo czymś miękkim, bo upadek nie bolał. Leżałem z twarzą wbitą w materac. Poczułem mi dobrze znany przyjemny zapach, jednak nie mogłem go skojarzyć. Był taki delikatny i... cholernie znajomy. Zignorowałem to i zacząłem walke z moim ciałem o wstanie.

Po wielu "kurwach", "cholerach" i "dziwkach", udało mi się podnieś i podpierać rękami. Zamrugałem kilka razy i rozejrzałem się po pokoju. Nie było w nim nic, oprócz łóżka i szafy, jednakże i tak wiedziałem czyj to był pokój.

- Mikey...

Mój szept rozszedł się po pokoju. Cisza.

- Cholera jasna...

Wziąłem kilka głębszych wdechów, zanim stanąłem (prawie) równo na nogi, które kierowały się w stronę szafy. Musi coś tam być, inaczej ona by tu nie została.

Wyplułem troche krwi na ziemię i mało się tym przejmując, spróbowałem otworzyć szafę. Zamknięta. Klamki były związane sznurem w dość skomplikowany węzeł. Pociągnąłem jeszcze raz. Nic. I jeszcze raz. Dalej bez odpowiedzi.

Rozejrzałem się po pokoju. Może tu coś jeszcze jest, ale ja tego nie widze?

Podszedłem do łóżka i zajrzałem pod nie. Kilka śmieci, które młodszy zawsze trzymał pod łóżkiem. A na moje szczęście zapalniczka też tam się znajdowała.

- Twój nielegalny nałóg ratuje mi życie, młody - uśmiechnął się lekko na samo wspomnienie.

Pochwyciłem zapalniczkę i skierowałem sie z powrotem do szafy. Podpaliłem sznur, uważając na drewno. Ogień nie był duży, dzięki czemu lepiej go kontrolowałem. W końcu sznur puścił, otwierając drzwi szafy, z której wypadł z głośnym hukiem nie kto inny jak Mikey.

Nie miał na sobie koszulki, a jego ręce były związane z przodu.

- M-mikey...? - mój głos cholernie się jąkał. Czy on nie żyje?

Kiedy usiadłem obok jego ciała, zauważyłem zakrwawiony bandaż, który go owijał. Z nadzieją podłożyłem dłoń do jego nosa. Wstrzymałem oddech. Oddychał.

Serce przyśpieszyło, a do oczu nabarły się łzy. Tym razem szczęścia. Szybko je przetarłem, kiedy młodszy zaczął się ruszać i coś mamroczeć. Był strasznie słaby.

- Gee... Gerard... - jego głos był ledwie słyszalny.

- Spokojnie, jestem tutaj... - poprawiłem jego rozwalone włosy, a on wtulił się bardzo słabo w moje nogi. Czuł się bezpiecznie.

Przytuliłem go najdelikatniej jak tylko potrafiłem, bardzo uważając na krwawiące miejsce, chociaż radość rozsadzała mnie od środka.

Coś mi jednak nie pasowało. Zapach. Dziwny zapach. Roznosił się po całym domu, ale czuć go było również z zewnątrz. Spojrzałem na okno, za którym kłębił się czarny dym.

Dużo czarnego dymu. I ogień.

Let Me Go || Frerard [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz