XVI

1.5K 190 30
                                    

- Pożałujesz tego, Dipper.

Mabel wyszła z pokoju, spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem i wyminęła. Usłyszałem jej kroki na schodach, a później Chata zatrzęsła się w posadach, kiedy dziewczyna mocno zamknęła drzwi. Zniecierpliwiony tą całą szopką, gwałtownie wtargnąłem do pokoju. Dipper stał i patrzył na coś za oknem. Odwrócił się, widziałem strach w jego oczach.

- Sosenko, co się dzieje?! - ze zdziwieniem zauważyłem, że mój głos się załamał. Odchrząknąłem, zirytowany.

- Miałeś mnie tak nie nazywać - wyszeptał.

- Co to miało być?! Dlaczego Mabel nie zwracała się do mnie normalnie?! Co to za apel?! Sosenko, proszę...

- Miałeś się tak do mnie nie odzywać.

Szaleństwo. W jego oczach dostrzegłem potęgę. Uniósł dłoń, a ja cofnąłem się. Stanowczo mi się to nie podobało.

- Dipper, co ty...

Nagle poczułem, że coś mnie dusi. Ciało nie wytrzymało i upadłem na kolana.
Moc - tak dobrze mi znana i lubiana. Najczęściej właśnie przez uduszenie pozbywałem się ofiar. A teraz mogłem sam tego doświadczyć.

Życie jest zabawne i uwielbia zaskakiwać. Morderca z czasem też może stać się ofiarą.

- Jesteś moim demonem i masz mnie szanować.

Aż ciarki mnie przeszły, gdy usłyszałem jego ton. Uniosłem głowę i mimo braku powietrza w płucach, wydyszałem:

- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, Sosenko.

To go jeszcze bardziej rozjuszyło. Po chwili wylądowałem na ścianie, a lustro eksplodowało razem z oknem. Łóżko przewróciło się, a pościel zaczęła wirować jak opętana. Dipper za pomocą telekinezy zaczął unosić różne przedmioty i rzucać nimi we mnie. Czułem się jak na szkoleniu wojskowym - pochylony i biegnący, starałem się jak najszybciej opuścić teren. Tylko karabinu brakowało.
Drzwi. Były już całkiem blisko, już sięgałem do klamki... Kiedy wszystko ustało jak za dotknięciem różdżki. Zawieszka w kształcie sosny zaświeciła. Odwróciłem się i westchnąłem cicho. Dipper siedział na środku pokoju pośród odłamków i patrzył na swoje dłonie. Krwawiły.

Podszedłem do niego i uklęknąłem, a on uniósł głowę i spojrzał na mnie stanowczo.

- Nie mów tak do mnie więcej.

- Przyjąłem. A teraz chodź do kuchni - podniosłem się i przeciągnąłem tak, że aż mi w krzyżach strzyknęło. - Tym razem to ja pobawię się w pielęgniarkę.

***

Kręciło mi się w głowie i kilka razy wymiotowałem, ale Bill znosił to wyjątkowo spokojnie. Aż zacząłem się zastanawiać czy nie pomyliłem demona.

- Co? - przyłapał mnie. Westchnąłem głęboko i wyrecytowałem:

- Nie jestem potworem.

- Nikt tak nie twierdzi.

- Ale... Po tym wszystkim? - zamrugałem, próbując odgonić napływające mi do oczu łzy. Nienawidziłem siebie za te nagłe zmiany nastroju. Mogłem "podziękować" mojemu wujkowi i jego grupie za to, że byłem wiecznym nastolatkiem. Starzałem się  w zwolnionym tempie. Na dobrą sprawę powinienem już dawno nie żyć.

- Każdemu się zdarza - Bill wzruszył ramionami jakby to była błaha sprawa.

- Jakim cudem po tym wszystkim... Przecież ja robię chyba wszystko źle. Nie mówię ci o ważnych rzeczach. Zachowuję się tragicznie. A ty... Ty się do mnie uśmiechasz! - spojrzałem na niego. Rzeczywiście, jego usta układały się w lekki uśmiech. - Jesteś dziwny.

- A o tym to każdy wie. Ameryki nie odkryłeś.

- Widziałeś swoją śmierć... Po takim czymś nawet najsilniejszy demon załamałby się - wyszeptałem i spojrzałem w te oczy, których kiedyś nienawidziłem. Teraz widziałem w nich spokój i jakieś... ciepło? Tak, to nie był zimny uśmiech i zimne spojrzenie. To było ciepło, którego nie doświadczyłem przez jakieś sto lat. On nie zdawał sobie z tego pozytywnego zjawiska sprawy. Postanowiłem zostawić go w takiej nieświadomości.

- Dobra, gotowe - mruknął, a ja speszony odwróciłem wzrok. Powędrował on na zabandażowane nadgarstki. Tym razem naprawdę przesadziłem... - A teraz oczekuję wyjaśnień.

- Od czego mam zacząć?

- Najlepiej od początku.

- Okej - odetchnąłem głęboko i zacząłem opowiadać:

- Jak już wiesz, wszystko się zmieniło. Życie moje, Mabel... To zaczęło się dwa lata po twoim pokonaniu. A właściwie... To zaczęło się, kiedy wróciłem do Kalifornii. Na początku cieszyłem się spokojem i normalnie chodziłem do szkoły. Jednak z czasem wszystko zaczęło wracać do stanu sprzed wyjazdu. Opowiadałem przyjaciołom z klasy o tobie, wujkach i wszystkich tych niesamowitych rzeczach. Na początku słuchali z zainteresowaniem, ale później zaczęli mnie wyśmiewać. Mabel starała się to załagodzić, ale ja wiedziałem jedno: byłem świrem w ich oczach. W końcu ktoś podważył nawet istnienie Gravity Falls. Wkurzyłem się i przyjechałem tu z dość dużą grupą znajomych. Akurat... - mój głos lekko zadrżał. - Akurat wtedy mój wujek prowadził pierwsze badania razem ze grupą badawczą. Na początku byłem zafascynowany tym, że próbują oswajać demony. Inni też byli pod wrażeniem. Wujek podarował mi nieśmiertelność - mnie i Mabel. Wtedy pierwszy raz widziałem śmierć demona. To była dziewczynka z czekoladowymi włosami... - Dostrzegłem ból w oczach blondyna, więc szybko przeszedłem dalej. - Po tym wszystkim wróciłem do Kalifornii, ale Mabel została. Coraz bardziej angażowała się w to oswajanie... Ona i cała rodzina. W końcu każdy mógł mieć swojego demona, który mu służył. Wujek Ford wysyłał mi je jak zwierzęta. - Skrzywiłem się z obrzydzenia. - Jako prezenty na święta, urodziny... Bezmózgie ameby, przyjazne i miękkie jak pluszaki. Nienawidziłem ich i ignorowałem. Czasami przy napadach złości po prostu zabijałem. A one umierały z tym psim wyrazem twarzy...

- Dość. Rozumiem. - Bill wstał i podszedł do okna. Jego plecy lekko drżały. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że próbuje się uspokoić. No pewnie, Dipper. Nie ma to jak opowiadać demonowi o tym, jak traktowałeś jego... rodzinę? Braci?

- Czy demony są z sobą jakoś spokrewnione? - spytałem, zaintrygowany.

- Są, ale nie tak jak ludzie. Można powiedzieć, że tworzymy wspólnotę, jeden organizm. Nie ma między nami więzi rodzinnych. Jeżeli chodzi o Willa, to nazywam... Nazywałem go bratem ponieważ był mi szczególnie bliski. Jednak nie jest nim w sensie genetycznym. Demony... - Westchnął cicho i spojrzał na mnie. - Ludzie nie powinni ingerować w ich świat, Dipper. Tak samo jak one we wasz. Ja... Ja popełniłem błąd. I teraz inni cierpią.

Wydawało mi się, że się przesłyszałem. On przyznaje się do błędu? Chyba dostrzegł zdziwienie na mojej twarzy, bo zaśmiał się.

- No, co się tak dziwisz? Uwierz mi, miałem mnóstwo czasu, żeby przemyśleć sobie wszystko. Życie w wiecznej pustce nie jest przyjemne, owszem. Ale też pożyteczne.

Spojrzał na mnie jakoś inaczej, poważniej. Poczułem ciarki na całym ciele. Otworzyłem usta, a potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko.

Kamień. Roztrzaskana szyba. Krew na jego czole. Przerażenie. Upadł.

- Wujku...

Moje usta poruszały się, ale z gardła nie wydostał się żaden dźwięk.

Usłyszałem głos za moimi plecami:

- Ostrzegałam.



Prove It /billdip/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz